Legia nie jest pierwsza. Historia zna takie przypadki

Piłka nożna
Legia nie jest pierwsza. Historia zna takie przypadki
Występ m.in. Pascala Feindouno sprawił, że choć Sion z Celtikiem w 2011 roku na boisku wygrał, to wyrokiem UEFA przegrał... / fot. PAP

Stał się najczarniejszy scenariusz. Legia Warszawa została wykluczona z Ligi Mistrzów. Bartosz Bereszyński zagrać nie mógł, ale czy kara nałożona przez UEFA na pewno powinna być taka surowa? Historia różnie odpowiada na to pytanie. A co do Szkotów – oni już mają doświadczenie w załatwianiu awansu przy „zielonym stoliku”…

To nie pierwszy przypadek w historii Celtiku, kiedy kierownictwo klubowe zauważa jakieś nagięcie przepisów po stronie przeciwnej drużyny. Cofnijmy się w czasie – do sezonu 2011/2012. Szkoci mierzyli siły ze szwajcarskim FC Sion. To była ostatnia runda eliminacji Ligi Europy. Tak więc stawka była duża. Szczególnie dla Szwajcarów. Faza grupowa to zawsze wielkie przeżycie.

Szkockie doświadczenie poza boiskiem

No i boisku ten Celtic nie był taki straszny (skąd my to znamy?). Sion w pierwszym meczu bezbramkowo zremisował, a w rewanżu wygrał 3:1 i spokojnie przygotowywał się do kolejnej rundy rozgrywek. Szkoci nie dali za wygraną. Tuż po dwumeczu złożyli odwołanie, w którym poinformowali, że w drużynie rywali wystąpiło kilku nieuprawnionych graczy.

Chodziło o Jose Goncalvesa, Mario Mutscha, Billiego Ketkeophomphone, Gabriego i Pascala Feindouno. Wszyscy zostali zakupieni latem 2011 roku, czyli wtedy, kiedy zaczął obowiązywać zakaz transferów nałożony na klub przez UEFA. Wszystko przez nieprawidłowości przy sprowadzaniu Essama El-Hadary'ego z Al-Ahly w 2008 roku. Teoretycznie zakaz został nałożony w 2009 roku, jednak poprzez liczne odwołania, wszedł w życie dopiero w 2011.

Na nic zdały się protesty Szwajcarów ani nawet tamtejszego sądu kantonu Vaud, który groził europejskiej federacji karami finansowymi. UEFA się nie ugięła – Celtic zagrał w Lidze Europy. Po takim występku pozostał wielki niesmak. Cel uświęca jednak środki. Przynajmniej dla Szkotów.

Węgrom się upiekło


Weźmy teraz na tapet rywalizację węgierskiego VSC Debreczyna z bułgarskim Liteksem Łowecz. To było sezon wcześniej niż starcie Celtiku ze Sionem. Otóż trener Węgrów, mając korzystny wynik, bo za taki należy uznać 4:1 w dwumeczu,  wprowadził do gry Petera Mate’a, który nie powinien był wystąpić w tym spotkaniu.

Komitet UEFA był jednak pobłażliwy. Odrzucił wniosek Bułgarów - chcących wykluczenia przeciwnika - choć przyznał, że zawodnik nie miał prawa pojawić się na boisku. Zrozumiał także intencje klubu, który stwierdził, że wszystko było dokonane w dobrej wierze. Skończyło się tylko na karze finansowej, która wyniosła 15 tysięcy euro.

Także w Lidze Mistrzów bywały podobne historie. W sezonie 1992/1993 – a więc w pierwszym pod nowym szyldem  - Leeds United mierzyło się w eliminacjach z VFB Stuttgart. W pierwszym meczu w Niemczech gospodarze pewnie wygrali 3:0. W rewanżu górą byli Anglicy, którzy triumfowali 4:1. Tak więc zasadą bramek wyjazdowych do kolejnej rundy powinni awansować Niemcy.

Prezent dla Leeds i pogoń PSG

Problem w tym, że nasi sąsiedzi lekko nagięli przepisy. Te  - jeszcze wtedy - mówiły, że w barwach jednej drużyny na boisku może przebywać trzech obcokrajowców. A w rewanżu na murawie pojawił się czwarty, więc po skutecznym pozwie Leeds przyznano im walkower, czyli wynik 3:0. Stan dwumeczu był więc idealnie remisowy. W dodatkowym, trzecim meczu rozegranym w Barcelonie górą byli Anglicy, którzy wygrali 2:1.

Z karą od UEFA musiało zmierzyć się także Paris Saint-Germain. W sezonie 1997/1998 paryżanie grali w II rundzie eliminacji Ligi Mistrzów ze Steauą Bukareszt. Pierwszy mecz był rozgrywany w stolicy Rumunii. Po znakomitym meczu gospodarze okazali się lepsi i wygrali 3:2. Zaliczka była więc nikła, ale była. Po pewnym czasie okazało się jednak, że we francuskiej drużynie zagrał Laurent Fournier, który powinien pauzować za żółte kartki. Tak więc wynik niekorzystny wynik 2:3 zmieniono na… jeszcze bardziej niekorzystny. 0:3 w pierwszym starciu zdawało się przesądzać o losach awansu.

Paryżanie się jednak nie poddali i w rewanżu na własnym stadionie walczyli do końca. A w zasadzie do 55. minuty, kiedy ofensywny pomocnik Rai – młodszy brat Socratesa - skompletował hat-tricka i ustalił wynik na 5:0. Tak więc awans udało się Francuzom wywalczyć. Mieli jednak tę przewagę, iż mimo że zostali ukarani poza boiskiem, to mogli się jeszcze na nim pojawić i odpowiedzieć rywalom.

Kuriozalne przypadki? Witamy w Afryce

Opuśćmy Europę. Mnóstwo takich przypadków miało miejsce w Afryce. Można nawet żartobliwie stwierdzić, że więcej jest tam takich zdarzeń niż ciekawych meczów. Wróćmy do meritum – chodzi o Tout-Puissant Mazembe Lubumbashi z Demokratycznej Republiki Konga. Czyli drużynę, która dwa razy z rzędu wygrywała Afrykańską Ligę Mistrzów!

Trzeci raz się jednak nie udało. Ba, nie było nawet szansy! Kontynentalna federacja zauważyła, że w barwach tego zespołu występował Janvier Bokungu, który grał dla TP Mazembe w kwietniu 2011 roku w meczach z Simba FC z Tanzanii. Zdaniem tamtejszej federacji był ciągle piłkarzem Esperance Tunis, a jego ponowne przenosiny do triumfatora Ligi Mistrzów nie odbyły się zgodnie z przepisami. Na klub nałożono karę finansową i wykluczono z rozgrywek.

Cały czas jesteśmy w Afryce. Toczą się tam eliminacyjne mecze mistrzostw świata w Brazylii. Etiopia gra z Botswaną i wygrywa 2:1. FIFA dopatrzyła się jednak przewinienia i przyznała walkower rywalom. Uzasadnieniem tej decyzji był występ Minyahile Beyene, który we wcześniejszych spotkaniach obejrzał dwie żółte kartki i nie powinien brać udziału w tym spotkaniu. Dodatkowo Etiopczycy musieli zapłacić karę 5 tysięcy euro.

Błędy się zdarzają, tylko trzeba je zauważyć

Dużo zamieszania wywołała za to decyzja FIFA wymierzona w Republikę Zielonego Przylądka, która pozbawiła ich szans na awans na mundial w 2014 roku. Cała sytuacja była absolutnie kuriozalna. Zacznijmy więc od początku. RZP grała z Tunezją. Niespodziewanie wygrała 2:0 i cieszyła się z awansu do kolejnej fazy eliminacji. Jednak niezbyt długo. Dopatrzono się uchybienia, wiec wynik zweryfikowano na 0:3 dla przyjezdnych. Chodziło o występ Fernando Vareli, który kilka miesięcy wcześniej obejrzał czerwoną kartkę w przegranym 3:4 meczu z Gwineą Równikową.

A teraz dwa dziwne zdarzenia, które działy się przy „zielonym stoliku”. Kartka Vareli została cofnięta, a Gwineę ukarano walkowerem ze względu na… występ nieuprawnionego do gry piłkarza! Niesamowite. Wyspiarska federacja wietrzyła spisek. - Werdykt był dla nas negatywny i przesłano nam go już tego samego dnia wraz z 9-stronicową argumentacją. Przypuszczamy, że wszystko zostało wcześniej ukartowane. Kto bowiem w tak krótkim czasie mógłby przygotować tak obszerny raport? - zapytał retorycznie prezes RZP Mario Semedo.

Pozostaje więc postawić pytanie: dlaczego nikt w klubie nie zauważył takiego niedopatrzenia? Przypomina się choćby sytuacja Lee Bowyera, który przeszedł z Leeds United do Newcastle United. Po przenosinach nie został zgłoszony do europejskich pucharów, a był zawieszony na sześć spotkań. Sroki po rozegraniu właśnie takiej ilości meczów chciały wystawić pomocnika w kolejnej rywalizacji. W porę jednak dowiedziały się, że grozi im walkower. Przed dwoma laty tyle szczęścia nie miał Arsenał Kijów, który został ukarany za to, że w ich barwach wystąpił Eric Matoukou, który powinien pauzować za żółte kartki zebrane jeszcze w poprzednim klubie.
Jakub Baranowski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze