Rumak: Nigdy nie trzymałem się stołka

Piłka nożna
Rumak: Nigdy nie trzymałem się stołka
Mariusz Rumak / fot. CyfraSport

Chcę wrócić szybko. Jestem gotowy, ale obiecałem tydzień wakacji rodzinie. Nie miałem urlopu bardzo długo. Wewnętrzny GPS mnie prowadzi do klubu, a ja muszę uważać, żeby tam nie jechać. Jestem trenerem i brakuje mi boiska. Pracowałem bez przerwy 14 lat. Nie czuję się wypalony czy zmęczony, wprost przeciwnie. Jeśli coś się pojawi, to będę gotowy - mówi Polsatsport.pl Mariusz Rumak.

Łukasz Majchrzyk: Panie Trenerze emocje już opadły? Kilka dni minęło...

Mariusz Rumak: Jeśli chodzi o same emocje, to bywały w mojej pracy większe. Nie wiem do końca, dlaczego tak jest, ale chyba chodzi o to, że wszystko rozstrzygnęło się po meczu ze Stjarnan. To wtedy wszystkie decyzje zostały podjęte. Mecz z Lechią był ważny z punktu widzenia punktów, które Lech miał zdobyć. Chciałem zostawić drużynę w jak najlepszej sytuacji w tabeli.

Przy pierwszym golu z Lechią siedział Pan niewzruszony, a po drugiej bramce Łukasza Teodorczyka, wyglądało to tak, jakby uwierzył Pan, że jeszcze coś się może zmienić. Zwycięstwo w trudnym meczu mogłoby pomóc Panu obronić posadę?

Nie chodziło o to. Nie ruszyłem się z ławki po pierwszej bramce, bo zespół w drugiej połowie grał dobrze i niczego nie musiałem korygować. Po drugim golu poderwałem się i zacząłem podpowiadać, bo obawiałem się, że przestaniemy realizować założenia, a piłkarze podświadomie zaczną bronić wyniku tym bardziej, że mieliśmy przewagę jednego zawodnika. Warto pamiętać, że drugi gol padł bardzo podobnie do pierwszego. Przedarliśmy się pod bramkę Lechii tymi samymi sektorami boiska.

Długo Pan balansował na krawędzi? Można było odnieść wrażenie, że od dawna do Lecha Poznań przymierzany jest Maciej Skorża i to jego chcą zatrudnić władze klubu.

Nie wiem, czy tak było. Mogę tylko powiedzieć, że w czasie mojej pracy nie odnosiłem takiego wrażenia i czułem zawsze poparcie zarządu. To, że już w Lechu nie pracuję, to efekt odpadnięcia z eliminacji Ligi Europejskiej. Wiedziałem, jak ważne w Poznaniu są europejskie puchary. Niestety, dopadły nas ze Stjarnem te same demony, co w zeszłym sezonie przeciwko Żalgirisowi.

Mówił Pan, że piłkarze, którzy trafiali do klubu nie byli przyzwyczajeni do takiej presji i sobie z nią nie poradzili?

Tak naprawdę nie można tego stwierdzić. Wysunąłem taką hipotezę, ale to tylko moje domysły. Czynników, jakie mogły zadecydować o wyniku w europejskich pucharach było na pewno dużo. Co do zawodników, to są to piłkarze bardzo dobrzy, ale nie przyzwyczajeni do presji, ale to nie jest sytuacja zero-jedynkowa. Każdy po pewnym czasie analizuje jak zbudować drużynę, jak ją dostroić do warunków, w których się pracuje. Jeżeli grało się przy 2-3 tysiącach ludzi, to nie jest łatwo poradzić sobie, gdy się wychodzi na boisko przy 25 tysiącach kibiców. Mogliśmy troszeczkę inaczej ukierunkować proces naboru zawodników. Każdy z nich zrobił postęp, od strony sportowej mogli podołać. Trener odpowiada za rekrutację. W Lechu jest komitet transferowy, który składa się z 5 osób i to tam są podejmowane decyzje, ale nigdy, nikt nie przyszedł wbrew mojej woli. To dlatego trener odpowiada za transfery.

Za 600 tysięcy euro nie da się kupić trzech dobrych zawodników, jak Pan zaznaczył? Brzmi to tak, jakby Pan chciał powiedzieć, że transfery to nie do końca Pana wina.

Nie, tak naprawdę nie chodziło dokładnie o taką kwotę. To stwierdzenie to jest przybliżenie. To nie były po prostu wielkie pieniądze. Na piłkarza nie składa się cena, ale także kontrakt, który mu trzeba zapłacić. Nie chciałem od siebie odsuwać odpowiedzialności. Szukając skrzydłowego, znaleźliśmy go na Węgrzech, mówię o Gergo Lovrencsicsu. Wtedy się udało. Miał duży potencjał, ale był tani. Na początku był wypożyczony, dopiero potem go wykupiliśmy. W takich warunkach trzeba było działać. Nie zrzucam winy na klub. Wiedziałem, jakie mamy możliwości, w jakich warunkach pracowaliśmy. Jeżeli byśmy awansowali do fazy grupowej Ligi Europejskiej, to warunki by się poprawiły.

A może trzeba było ostrzej walczyć o pozostanie niektórych zawodników w klubie?

Na szybko mi tu nikt nie przychodzi do głowy...

Wymienił Pan tylko Kamila Drygasa, ale byli też przecież inni...

Wielu środkowych pomocników wtedy było. On przyszedł z prośbą, że chciałby odejść. Zagrał przeciętnie w meczu z Cracovią i usiedliśmy, że być może lepiej dla niego będzie, jeśli odejdzie. Ta rozmowa była między nami. Tak zadecydowaliśmy. Można się zastanawiać, kto by nam mógł pomóc. W pierwszym okresie odeszli Semir Stilić, Dmitrije Injac. Nie chcę wszystkich wymieniać, żeby kogoś nie pominąć.

Może z Rafałem Murawskim byście nie odpadli z europejskich pucharów? On by presję wytrzymał.

Tego nie wiemy. Pytanie, czy z Murawskim w składzie w ogóle, byśmy grali w pucharach. Nie mam pojęcia, to jest sport.

Mimo wszystko jest Pan przekonany, że Murawskiego trzeba było z drużyny usunąć?

Tak trzeba było zrobić. W tym okresie, po tamtych wydarzeniach, jestem pewien, że trzeba było tak zrobić. Można też spojrzeć od innej strony: czy Karol Linetty by się tak rozwinął, gdyby został Murawski? Czy trafiłby do reprezentacji Polski?

Długo Pana zwalniali z Lecha Poznań. Uodpornił się Pan?

W prasie się słyszy od dwóch lat. Dziennikarze nakręcają kibiców, nawet po remisach słyszałem, że trzeba odejść z Poznania. To mnie nie rusza. Zaraz po pierwszym gwizdku w meczu ze Stjarnan takie myśli były.

Nie lepiej było to zrobić?

Ale po co? To byłby tylko pusty gest.

Nikt by nie powiedział, że Mariusz Rumak trzyma się stołka.

Bo nie trzyma się. Mariusz Rumak nigdy się stołka nie trzymał i zawsze był do dyspozycji zarządu klubu.

Dzisiaj uważa Pan, że to była za głęboka woda? W końcu pierwsza praca w ekstraklasie?

To nie była za głęboka woda. Doświadczenie, jakie udało się zebrać w tym jednym klubie uzbroiło mnie na całe życie. Dzisiaj żaden klub już nie jest mi straszny. Dzisiaj mogę podjąć pracę w całej Europie. Presja, jaką spotkałem w Poznaniu jest nie do porównania z jakąkolwiek inną. Tam się liczy tylko walka o mistrzostwo. W wielu klubach takiej presji nie ma. W ciągu 2,5 roku zdobyliśmy 2 razy wicemistrzostwo, więc i dla Lecha udało się coś wygrać. Poza tym nie wiem, czy ktoś w Polsce dał szansę tak wielu młodym zawodnikom szansę na grę. Wielu zawodników rozwinęło się sportowo, a wśród nich są tacy, którzy zagrali w reprezentacji Narodowej. Tego nikt nie jest w stanie zakwestionować. Tego nie robi się ot tak sobie. Potrzeba na to wiele godzin żmudnej pracy.

Powiedział Pan, że może pracować nawet w trzeciej lidze. Dla trenera, który zdobył dwa wicemistrzostwa Polski może zabraknąć pracy w ekstraklasie?

To jest problem wywiadów przez telefon. Ja coś powiedziałem, a ktoś to spisywał. Jeżeli nawet w autoryzacji poprawiłem pewne rzeczy, to nie wyszły tak, jak mówiłem. To stwierdzenie, że "mogę pracować nawet w trzeciej lidze" to jest wyraz pokory. A nie tego, że nikt mnie nie będzie chciał. Nie czuję się wielkim trenerem, ale znam swoją wartość. W ciągu ostatnich 6 lat pracy moje zespoły wywalczyły mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski w kategoriach młodzieżowych i 2 wicemistrzostwa w Ekstraklasie, więc to naturalne, że chcę pracować na najwyższym poziomie sportowym.

Chce Pan wrócić szybko do pracy?

Chcę wrócić szybko. Jestem gotowy, ale obiecałem tydzień wakacji rodzinie. Nie miałem urlopu bardzo długo. Ja już jestem gotowy ruszyć dalej. Wewnętrzny GPS mnie prowadzi do klubu, a ja muszę uważać, żeby tam nie jechać. Jestem trenerem i brakuje mi boiska. Pracowałem bez przerwy 14 lat. Nie czuję się wypalony czy zmęczony, wprost przeciwnie. Jeśli coś się pojawi, to będę gotowy. Dzwoni wiele osób, ale żadnych konkretów nie ma. Wiele osób rozmawia ze mną, na różne tematy. Jest to bardzo świeża sprawa. Nie jestem człowiekiem, który będzie jeździł po stadionach i czekał aż komuś się powinie noga.

Łukasz Majchrzyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze