Jason Doyle: Życie żużlowca jest jedną wielką zagadką

Żużel
Jason Doyle: Życie żużlowca jest jedną wielką zagadką
Jason Doyle twierdzi iż speedway to najlepsza praca pod słońcem./ fot.Twitter

Przyjaciele zwracają się do niego per „Doyley”. Ku osłupieniu niedowiarków Jason był najskuteczniejszym zawodnikiem reprezentacji Australii w finale Drużynowego Pucharu Świata. Nie Holder, nie Ward, nie Batchelor, tylko Doyley. Jason to ambitny sportowiec. Jest liderem Leicester Lions w Elite League. Jednak droga ku wyższym partiom gór nie była usłana różami…

W styczniu Jason skakał ze szczęścia, choć skwar lejący się z niebios nie zachęcał do tańca radości. - Nie wiem co mam powiedzieć. Wygrałem pierwszą rundę Indywidualnych Mistrzostw Australii. Co ważniejsze, uczyniłem to na torze, na którym się wychowałem: Kurri Kurri. Czułem się jakbym poleciał na Księżyc! Moja rodzina i przyjaciele oglądali mnie w akcji. To wyjątkowa motywacja ścigać się na oczach najbliższych. Kurri Kurri dawno nie przeżyło takiego święta. Ostatnim zawodnikiem, który rozsławiał ten region był Todd Wiltshire – mówił wesolutki Doyley otoczony przez łowców autografów.

Jasonowi odjęło mowę, bo przez wiele lat był w cieniu bardziej utalentowanych kolegów. Doyley to pracuś, który nie lubi blasku sławy, za to uwielbia rozmowę na rozmaite tematy. Zaciska zęby, choć ból po upadku jest potworny. Nie zrzędzi kiedy przychodzi mu spać w spartańskich warunkach. Wciąż uczy się żużla, choć w tym roku skończy 29 lat, więc dysponuje już sporym doświadczeniem. 26 grudnia 2013 roku Doyley ścigał się w Kurri Kurri w zawodach pt. Jason Crump Classic. Zmysł obserwacji nie był uśpiony. - Sporo nauczyłem się w wyścigu finałowym. Boxing Day, niby relaks, a człowiek przyswaja sobie cenną wiedzę. Wtedy Chris Holder zaatakował mnie po wewnętrznej i wygrał finałowy wyścig. W mistrzostwach Australii pojechałem sprytniej i pokonałem Chrisa, ale przyznaję, że pokonać takiego grajka to wielki sukces. Wiele osób powtarza mi, że walka o indywidualny prymat w Australii to bitwa czterech żużlowców, a reszta jest tylko tłem. Nic bardziej mylnego. W 2014 roku walka o mistrzostwo była zażarta. Co prawda nie wystartował największy talent australijskiego żużla, Darcy Ward, ale jest mnóstwo młodych zdolnych zawodników, którzy jeżdżą na australijskich obiektach przez cały rok, więc znają te tory od podszewki. Nie jest lekko – mówił skąpany w słońcu Jason.

Choć speedway jest sportem ekstremalnym, kontuzji można również nabawić się przed startem. Przed mistrzostwami Nowej Południowej Walii Jason rozpakowywał sprzęt. Tak nieszczęśliwie chwycił za tył motocykla, że naderwał sobie mięsień w dolnej partii pleców. Nie wystartował w zawodach.
Jakby tego było mało, Jason walczył nie tylko z kłopotami zdrowotnymi.

Uroki biurokracji…

Wigilia świąt Bożego Narodzenia nie była najszczęśliwszym dniem w życiu Doyle’a. Otrzymał wiadomość, że nie przyznano mu wizy na legalną pracę w Zjednoczonym Królestwie. Doyley zatopił się w lekturę przepisów. Skomplikowana operacja niczym zakładanie obozu II pod Nanga Parbat… - Wychodzi na to, że skoro opuściłem Wielką Brytanię późną jesienią, ale wcześniej poprosiłem o wydanie wizy typu T2, to i tak nie mam szans na pracę na Wyspach. Sęk w tym, że poprzednia wiza straciła ważność. W praktyce oznacza to rok przerwy w startach w Europie. W sezonie 2013 ten sam problem mieli moi dwaj rodacy: Mason Compton i Sam Masters. Jak motywowana jest odmowa wizy? W przypadku Masona, powiedziano mu, że zmienił klub w Anglii, więc wiza straciła ważność. Niepojęte, ale z biurokracją wygrywa się trudniej niż z Chrisem Holderem. Debbie Hancock (pani promotor z Somerset) oraz David Hemsley (pan promotor z Leicester) są po mojej stronie i wspierają mnie w walce o uzyskanie wizy na pracę w Anglii – mówił rozgoryczony Doyley.

Wyjście z labiryntu przepisów było arcytrudne. Jason za radą promotorów, złożył podanie o wizę typu T5. To wiza tymczasowa, która pozwala na pracę na przestrzeni 12 miesięcy od daty przyznania. To wiza przewidziana dla atletów, którzy uzyskują przychody z tytułu profesjonalnego uprawiania sportu. Problem polega jednak na tym, że gdy wiza typu T5 kończy swoją ważność, nie ma możliwości, aby ponownie się o nią ubiegać. Wówczas trzeba wrócić do procedury walki o wizę typu T2. Istny galimatias, kołomyja i gąszcz większy niż lasy deszczowe w Queensland…
- Nie mam bladego pojęcia dlaczego otrzymałem wizę ważną przez 9 miesięcy. Straciła ważność 14 listopada 2013 roku, a wówczas nie miałem podpisanego kontraktu z żadnym klubem. Moje położenie było fatalne. Nie wiedziałem, że zmieniły się przepisy. Mam nadzieję, że przynajmniej moi rodacy zdobędą pieczątkę w paszporcie. Przez 9 lat nie miałem najmniejszych problemów z uzyskaniem wizy. Nie mogę pojąć dlaczego obywatele innych krajów przyjeżdżają na Wyspy nie mając pozwolenia na pracę i wszystko gra. Dziwny jest ten świat… – w lutym 2014 roku Doyley był załamany.

Telefon od Davida Hemsleya

Życie żużlowca to przesiadywanie na bombie zegarowej. Wyczekiwanie na telefon, praca przy sprzęcie, nerwowość przy wprowadzaniu zmian regulaminowych. Doyley pił poranną kawę kiedy zadzwonił David Hemsley, trzykrotny mistrz świata w cycle speedway, czyli speedrowerze. Dziś David Hemsley jest promotorem Leicester Lions. - Kiedy usłyszałem w słuchawce głos Davida Hemsley, byłem bardzo ostrożny. Zapytał mnie czy chcę jeździć w barwach Lwów z Leicester. David nie wiedział jak ze mną rozmawiać, bo słyszał, że chciałem dogadać się ze Swindon Robins. Wyjaśniłem mu, że to czyste plotki. Nie chciałem wracać do Swindon. Szczerze porozmawialiśmy i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że kontrakt z Leicester Lions to najlepszy ruch transferowy w mojej karierze. To bardzo profesjonalny klub, który ma wielu oddanych fanów. Co ważne, w Leicester nie ma problemów z płynnością finansową – twierdzi Doyley.

Jeszcze w czasach kiedy Jason ścigał się dla Somerset Rebels, tor w Leicester uchodził za nudnawy. Próżno było szukać okazji do mijanek. Start praktycznie decydował o wszystkim. - Rozmawiałem z toromistrzem, Glynem Taylorem. Delikatnie zmieniono nawierzchnię, trochę poszperano przy geometrii toru i zawodnicy zaczęli się wyprzedzać, a to przecież sól speedwaya. W Leicester udało się zebrać ekipę zawodników, którzy kochają się ścigać. Podobny zestaw mieliśmy w sezonie 2013 w Birmingham Brummies. Walczyliśmy do utraty tchu. Wicemistrzostwo Elite League nie wzięło się znikąd. Byłem pewien, że liderem Leicester Lions w sezonie 2014 będzie Krzysztof Kasprzak. To bardzo solidny zawodnik. Jednak wolał odpocząć od napiętego harmonogramu startów na Wyspach. Dobrze czuję się nosząc plastron z nr 1 w Leicester. Nie jestem już najmłodszy, więc pora na wyraźną progresję wyników. Niektórzy już mnie skreślili, ale ja chcę udowodnić niedowiarkom, że są żużlowcy, którzy późno dojrzewają. Jak wiadomo australijskie wino należy do światowej czołówki! – śmieje się aktualny indywidualny wicemistrz Australii.

David Hemsley uczynił wiele, aby biurokraci nie byli tak bezduszni. Urzędnicy wydali wizę dla Doyle’a, ale Jason nie mógł pracować na dwóch frontach. Musiał się określić. Wybrał Leicester Lions, choć z Somerset Rebels łączy go wyjątkowo sentymentalna nić. - Saga z wizą mogła mnie doprowadzić do szewskiej pasji. Wiem, że moja kariera wisiała na włosku. Paradoksalnie, zakaz jazdy w dwóch ligach na Wyspach otworzył przede mną nowe wrota. Nie jestem przemęczony, bo jeżdżę tylko dla Leicester. Nie muszę przemierzać setek kilometrów i wędrować pomiędzy Anglią i Szkocją. Poza tym, zmieniony układ wyścigów w Elite League sprawia, że jako nr 1, nie mam już łatwych wyścigów. To dobrze, bo chcąc się rozwijać, muszę rywalizować z wymagającymi zawodnikami. Walczę z prowadzącymi parę, więc nie mam kiedy ziewać. Trzeba czuć głód sukcesu. Myślę, że jestem w najlepszym okresie mojej kariery. Kocham to co robię, a to warunek konieczny, aby notować coraz lepsze wyniki – uważa 29-letni żużlowiec rodem z Newcastle w Nowej Południowej Walii.

Doyley ściga się w lidze szwedzkiej w Vargarnie Norrkoeping. Zdobywa też punkty dla pierwszoligowego Orła Łódź. Chociaż Jason jest gwiazdą Orła Łódź, nie kryje swoich preferencji. - Jeśli pojawi się oferta z polskiej ekstraligi, nie zawaham się i spróbuję chleba w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce – zaznacza Doyley.

Dramat przed finałem Drużynowego Pucharu Świata

Kto spojrzy na suchy wynik finałowej batalii w Bydgoszczy, powie: ależ kozak z tego Doyle’a. Wykręcił 13 punktów i był najlepszym zawodnikiem w kadrze Marka Lemona. Jednak kiedy zajrzymy za kurtynę, okaże się, że niewiele brakowało, aby Doyley nie pojechał w finale Drużynowego Pucharu Świata! - Osiągnąłem rewelacyjny wynik w reprezentacji Australii, ale nie wszyscy pragnęli mnie widzieć w kadrze kangurów. Lemo (tak w skrócie reprezentanci Australii zwracają się do swojego kapitana) nasłuchał się wielu opinii. W oczach tzw. ekspertów miałem być najsłabszym ogniwem reprezentacji. Miał jechać Woodward, Morris, Kurtz – każdy, byle nie Doyley. Jestem dumny, że zamknąłem usta krytykom. W trzech imprezach zdobyłem najwięcej punktów dla Australii (15 w King’s Lynn, 10 w barażu i 13 w finale w Bydgoszczy). Udowodniłem, że potrafię wygrywać z najlepszymi na świecie. W tak wyrównanej stawce zawodników, start to 80% sukcesu. Byłem wściekły tuż po zawodach, bo zabrakło nam punktu do Polaków i dwóch do Duńczyków. Mam jednak nadzieję, że w przyszłym sezonie Lemo znów skorzysta z moich usług – twierdzi Jason.

Lemo mógł wstawić do składu Camerona Woodwarda, który był w Bydgoszczy z reprezentacją Australii, ale… Kapitan do końca wierzył, że Doyley wygra bitwę z bakterią. W piątkowy poranek, a więc w przeddzień finału DPŚ, Jason nie mógł wstać z łóżka. - Chciałem pójść na śniadanie, ale nie potrafiłem zwlec się z łóżka. Odczuwałem potworny ból w klatce piersiowej, a ponadto mój żołądek ogłosił strajk. Cudem ubrałem się i pojechałem na trening. Niestety, w połowie treningu karetka zabrała mnie do szpitala. Lekarz przeraził się, gdy zobaczył jak pracuje moje serce. Podejrzewałem, że to zwykłe zatrucie pokarmowe, że wyprowadzę bakterię na spacer poza moje ciało, ale czułem się fatalnie. Na szczęście serce wytrzymało, ścigałem się jak młodzieniaszek, ale nauczyłem się jednego. Muszę zasięgnąć rady dietetyka. W tym sezonie miałem już kilka zapaści. Często kończę zawody późnym wieczorem, więc nie ma szans na porządny posiłek po meczu. Wiecznie włóczymy się po Europie, brakuje czasu na sen, na właściwe odżywianie. Po finale byłem tak osłabiony, że chciałem zapaść się pod ziemię i zasnąć. Tym bardziej, że następnego dnia czekał mnie ligowy występ w Lublinie w barwach Orła… – wyznał Doyley.

Brak występów w Premier League i szersza ekspozycja w Szwecji i w Polsce oznacza mniej podróży za kółkiem na Wyspach, ale częściej trzeba budzić się o 3 rano, aby zdążyć na samolot do Skandynawii lub nad Wisłę... Cygańskie życie, ale Jason nie narzeka. - Speedway to najlepsza praca pod słońcem – mówi Australijczyk.

Po marzenia do włoskiego Lonigo

20 września 2014 roku. Ta data jest zakreślona w kółeczko w notesie Jasona. Włochy, GP Challenge. Bitwa o paszport do elity światowego żużla. Tylko 3 zawodników uzyska awans do przyszłorocznego cyklu GP. - Mam nadzieję, że wykonam 5 idealnych startów. Nie chcę zasypiać pod taśmą. Nie zamierzam nakładać na siebie presji. W nocy przed zawodami w Lonigo nie będę powtarzał sobie, że muszę zająć 3 miejsce. Jeśli uda się awansować do GP, będzie super. Jeśli potknę się, nie będzie dramatu. Cieszę się, że GP Challenge odbędzie się w Lonigo. Nikt z czołówki nie ściga się tam regularnie, więc nie będzie mowy o przewadze wynikającej ze znajomości toru. Wiosną wielu żużlowców udało się do Lonigo na przedsezonowe treningi, ale nikt nie posiada kosmicznego zapasu wiedzy o tym włoskim torze. Muszę nastawić się na zażartą walkę o każdy punkt – zaznacza Doyley.

Australia, choć jest kolebką speedwaya, nie ma w kolekcji wielu tytułów indywidualnego mistrza świata. Najwięcej złotych medali wywalczył dla „kangurów” Jason Crump, mistrz świata z 2004, 2006 i 2009 roku. Pierwszym australijskim mistrzem świata w kategorii solistów został Lionel van Praag. Lionel wygrał finał na Wembley w 1936 roku. Dwa lata później złoto dla Australii wywalczył Bluey Wilkinson. Po II wojnie światowej w Down Under celebrowano dwa złote medale, które zdobył Jack Young (1951, 1952). W 2012 roku złoty medal IMŚ wywalczył Chris Holder i na tym koniec indywidualnych zwycięstw. Trochę mało jak na tak utalentowaną nację. - To brzmi bardzo surrealistycznie, ale byłoby cudnie, gdybym mógł ścigać się w GP w gronie 4 „kangurów”. Darcy Ward, Chris Holder, Troy Batchelor i ja – czy to w ogóle możliwe? – zastanawia się Jason.

Być może nadchodzą świetne czasy dla australijskiego speedwaya, bo nie tylko Doyley weźmie udział w GP Challenge w Lonigo. - Jest jeszcze Woody (Cameron Woodward). Słyszeliśmy z Camem, że BSI planuje zorganizować turniej Grand Prix na Etihad Stadium w Melbourne. Byłoby elegancko, gdybyśmy mogli pojechać w tych zawodach. Listopad 2015, wiosenne słońce, a my śmigamy w Melbourne na oczach rodzin i przyjaciół. Pełny odlot. Mam nadzieję, że nawet gdybym nie awansował z Lonigo, to BSI przyzna mi dziką kartę na GP Australii – twierdzi Jason.

Skąd wzięła się taka zastanawiająca progresja wyników u Jasona? - Wiele osób przeciera oczy ze zdumienia i pyta mnie dlaczego zaczynam być groźny dla najlepszych na świecie. Odpowiedź leży na stole operacyjnym. W 2009 roku odczuwałem potworny ból podczas prowadzenia motocykla. Lekarze stwierdzili, że uszkodziłem stożek rotatorów (grupa płaskich ścięgien, które łącząc się ze sobą pokrywają przód, tył i górną powierzchnię stawu ramienno-łopatkowego). Wyłem z bólu, ale udana operacja i właściwa rehabilitacja sprawiły, że zapomniałem o tym uroczym stożku! Jest jeszcze jeden sekret mojej dobrej formy. Ustatkowałem się, w domu czeka na mnie kochająca kobieta Emily, która rozumie jak czarodziejskim sportem jest speedway! – mówi uśmiechnięty Jason.
A pięć lat temu kariera Doyle’a wisiała na włosku…

1800 dolarów australijskich i lot do krainy szczęścia

Bolid Williamsa w F1 rozpędza się w 1,2 sekundy do 100 km/h. Mercedes SLR osiąga tą prędkość w 3,8 sekundy. Jason Doyle potrzebował niespełna 48 godzin, aby zmienić status bezrobotnego w sezonie 2011. Zimą 2010/2011 roku Jason był zdeterminowany, aby podpisać kontrakt na Wyspach Brytyjskich. Niestety, brakowało chętnych, aby zatrudnić Doyle’a. Jason był w lekkim szoku, bo po bardzo udanym sezonie 2010, odlatywał do Australii w szampańskim nastroju. Świetnie ścigał się dla Poole Pirates, zdobył z Piratami Knockout Cup, ocierał łzy po wicemistrzostwie Elite League, miał wysoką średnią, był uwielbiany przez kibiców z hrabstwa Dorset. „Mogło być jeszcze lepiej, ale nie wszyscy promotorzy płacą na czas. Niektórzy w ogóle nie regulują zobowiązań. W Gnieźnie nie mogłem doczekać się wypłaty. Trochę ścigałem się w Niemczech, ale trudno mówić o regularnej jeździe. Jeśli chcesz się rozwijać, musisz często startować. Nie sądziłem, że po sezonie 2010 znajdę się w czarnej dziurze” – wspomina Doyley.

Australijczyk nie chciał bazować na startach w Premier League, bo poczuł się na tyle mocnym, żeby ścigać się w najwyższej klasie rozgrywkowej. - Powróciły dawne demony. W 2009 roku miałem ogromnego pecha, gdyż doznałem kontuzji podczas indywidualnych mistrzostw Australii. Byłem drugi w klasyfikacji generalnej za Leigh Adamsem kiedy przydarzyła się feralna kontuzja. Operacja i rehabilitacja, łącznie 8 miesięcy poza torem – taka była diagnoza lekarzy po wykryciu uszkodzenia stożka rotatorów. Zacisnąłem zęby i wierzyłem, że pokonam ból. Podpisałem kontrakt w Anglii z Poole Pirates. Pojechałem na zawody do Newport – Prince of Wales Trophy, żeby dowiedzieć się, że mój sezon 2009 składa się z ośmiu okrążeń… – smutek zagościł w oczach Jasona.

Doyley pojawił się na liście startowej w zastępstwie za Nielsa Kristiana Iversena. Sędzia Dan Holt wykluczył Doyle’a za dotknięcie taśmy. W drugim starcie Jason przywiózł 2 punkty przegrywając jedynie z rodakiem Kevinem Doolanem. Trzeci wyścig zwiastował dobre czasy. Doyle dogadał się ze sprzętem i wygrał wyścig. Jednak Queensway Meadows nie było uroczym terenem łowieckim dla Jasona. W czwartym starcie Doyle walczył w pierwszym łuku z Tyronem Proctorem. Na nieszczęście, Jason upadł na wirażu i zaparkował pod dmuchaną bandą. Lewy bark był w opłakanym stanie. - Nie mogłem wykonać żadnego ruchu, lewy bark przestał działać. Wiedziałem, że czym prędzej trzeba rezerwować bilet lotniczy do Australii i poddać się operacji. Chirurdzy zajęli się mną na początku maja, a przez 4 kolejne miesiące niewiele mogłem zrobić. Nie mogłem podjąć żadnej pracy. Miałem ograniczone możliwości ruchu. W październiku mięśnie wokół lewego barku wzmocniły się na tyle, że mogłem wykonywać proste przydomowe zajęcia. Zacząłem lekko trenować i wystartowałem w mistrzostwach Australii. Nie odstawałem zanadto od rywali – w głosie pojawiła się nutka optymizmu.

Jason był świetnie przygotowany kondycyjnie, ale brakowało mu kontaktu z motocyklem. Sześć dni w tygodniu Doyley przebywał na siłowni, cierpliwie trenował, dopieścił każdy detal, ale nie był tak szybki na torze jak przed odniesioną kontuzją. To zrozumiałe przy tak długim rozbracie ze speedwayem. Jason zapragnął wrócić do żużla z przytupem. Nigdy nie był minimalistą. Wystąpił w 40 meczach w barwach Poole Pirates, zapomniał o koszmarnym sezonie 2009. Był w podstawowym składzie w marcu 2010 roku, a dopiero pod koniec sezonu wylądował na rezerwie, ale w naszpikowanej gwiazdami ekipie Poole trudno było utrzymać się w podstawowej piątce. Porażka z Coventry Bees w finale play-off była bolesna dla wszystkich fanów Poole Pirates, ale żużlowcy też bardzo ją przeżyli.

- Myślałem, że średnia 5,24 to idealny pułap, aby znaleźć zatrudnienie w Anglii w 2011 roku. Rozmawiałem z kilkoma klubami z Premier League, ale nie udało się osiągnąć porozumienia. Nie chciałem wracać na plac budowy. To bardzo ciężka praca. Pracowałem w firmie przyjaciela, byłem potwornie zmęczony fizycznie. Noszenie cegieł, murarka, to nie dla mnie. Owszem, pracowałem na budowie, ale marzyłem o powrocie do speedwaya. Wstawałem o szóstej rano, o siódmej byłem na budowie, ale nie zawsze kończyłem pracę o piątej popołudniu. Czasami trzeba było zostać dłużej w pracy. W porównaniu z pracą na budowie, speedway wygląda na niewinną igraszkę. Moi koledzy murarze twierdzili, że w Europie jest boskie życie, bo przez 5 minut ścigam się wieczorem na żużlu, a poza tym leżę na hamaku. Nie mają pojęcia ile pracy trzeba włożyć w przygotowanie sprzętu, traktują speedway jak świetny pomysł na wakacje. Podróże, logistyka, wożenie silników do tunerów, praca przy motocyklach – to ogrom zajęć, ale szary zjadacz chleba myśli, że praca żużlowca sprowadza się do założenia kasku, gogli, kevlaru i 5 minut na torze! Nie ma takiej opcji, ale to zdecydowanie lepsze zajęcie niż praca na budowie – uważa Doyley.

Jason zaryzykował. Wydał 1800 dolarów australijskich na bilet lotniczy i przyfrunął na Wyspy Brytyjskie. Czekał na oferty. Podpisał kontrakt w Pile, zapewnił sobie 15 występów w Niemczech, ale prawdziwe eldorado otworzyło się w kwietniu 2011 roku. - Telefon długo milczał, ale w ciągu dwóch dni nie wiedziałem gdzie ręce włożyć. Najpierw zadzwonił promotor Rye House Rockets, Len Silver. Poinformował mnie, że rezygnuje z usług Steve’a Boxalla, więc zwolniło się miejsce w zespole Rakiet. Z kolei Darcy Ward rozbił się podczas jazdy na motocyklu crossowym i Piraci potrzebowali załatać dziurę w składzie. Matt Ford zapomniał o niedawnych niesnaskach, dogadaliśmy się w ciągu 10 minut. Miałem zero imprez, a okazało się, że angaż w dwóch klubach: Rye House Rockets i Poole Pirates, sprawił, że zrobiło się gęsto w grafiku. 20 zawodów w kwietniu! Miałem zacząć szukać „normalnej” pracy, ale speedway znów mnie uratował. Czyż życie nie jest prawdziwą zagadką? – zastanawia się Doyley. Pakuje sprzęt do busa, dopija herbatę zaparzoną przez Emily, wrzuca na ucho australijski hiphop i wyrusza w podróż. Następny przystanek to Leicester… Znów będzie czarodziejsko…
Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze