Od amatorów, przez Beatlesów, po faworytów mundialu. 30. urodziny brazylijskiej potęgi

Siatkówka
Od amatorów, przez Beatlesów, po faworytów mundialu. 30. urodziny brazylijskiej potęgi
PAP

Dziś są jednymi z głównych faworytów mistrzostw świata i najbardziej utytułowaną ekipą ostatnich lat. Ale historia brazylijskiej siatkówki, choć piękna, jest dosyć krótka. Wszystko zaczęło się raptem trzy dekady temu od "Srebrnego Pokolenia". W przededniu polskiego mundialu trzydziestolecie wicemistrzostwa olimpijskiego przypominają brazylijskie media.

- Nikt w Brazylii nie cenił siatkówki. Nawet ja. Wydawało mi się kiedyś, że to gra dla dziewczynek. A dziś jesteśmy sportem numer dwa w Brazylii; niektórzy mówią nawet, że numer jeden, bo piłka nożna to religia. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, że doczekam takiej chwili - mówi William, przyjmujący i kapitan Srebrnego Pokolenia, jak powszechnie nazywa się brazylijską reprezentację z początku lat osiemdziesiątych. Choć wcale nie chcieli przechodzić do historii jako "srebrni", jechali do Los Angeles, by wrócić ze złotem.

Nieobecność Polski ułatwiała sprawę

Podstaw do optymizmu nie brakowało; choć w latach siedemdziesiątych brazylijska siatkówka właściwie nie istniała, to początek kolejnej dekady był czasem błyskawicznego awansu Canarinhos do światowej czołówki. Trafiło się Brazylijczykom kapitalnie utalentowane pokolenie z Williamem Carvalho, Renanem, Jose Montanaro i Bernardem Rajzmanem. Obecność w zespole tego ostatniego sprawiła, że - szanując zasady hierarchii - Bernardo Rezende, dzisiejszy selekcjoner brazylijskiej kadry, występował jako Bernardinho.

W 1982 roku zdobyli wicemistrzostwo świata. Dwa lata później na igrzyska do USA lecieli po tytuł mistrzowski. "To wydawało się naprawdę realne, nieobecność ZSRR, Kuby, Bułgarii i Polski czyniła drogę na szczyt łatwiejszą" - przypominają w okolicznościowym artykule dziennikarze O Globo.


Srebrne Pokolenie. Górny rząd: Bernard Rajzman, Mário Xandó, Amauri Ribeiro, Marcus Vinicius, Badalhoca (Antônio Carlos Gueiros Ribeiro), Fernandão (Fernando Roscio de Ávila) Domingos (Domingo Lamparielho Neto), Léo, Rui.
Dolny rząd: William Carvalho, José Montanaro, Ronaldo, Bernardinho, Renan dal Zotto, Cacau.


Złota jednak nie było. W finale podopieczni Bebeto de Freitasa przegrali z Amerykanami 0:3. Porażka była bolesna z wielu powodów: bo zawiedzione nadzieje, bo rozmiar klęski (w setach do 6, 6 i 7), bo przecież w grupie Brazylia ograła USA 3:0...
- Po meczu smutek był ogromny, byliśmy załamani. Ale kiedy Bernard wniósł na podium brazylijską flagę dotarło do nas, że dokonaliśmy czegoś bardzo ważnego. A jak patrzymy na to dziś, z perspektywy trzydziestu lat, to widzimy, że był to przełom, początek procesu, który przyniósł kolejne medale, z olimpijskimi na czele - ocenia jeden z liderów tamtej ekipy, przyjmujący Renan.

Od dwóch treningów w tygodniu, do dwóch dziennie

Przełom był rzeczywiście niebywały. - To my zrobiliśmy pierwszy krok od sportu amatorskiego do pełnego zawodowstwa. Dziś Brazylia jest najlepsza na świecie wśród mężczyzn, wśród kobiet, na parkiecie, na plaży... Ale tymi, którzy to zaczęli i na początku sporo wycierpieli, byliśmy my - nie ma wątpliwości Marcus Vinicius Freire, zawodnik Srebrnego Pokolenia, a dziś ważna persona w Brazylijskim Komitecie Olimpijskim.

- Jestem dumny, że byłem członkiem generacji, która tworzyła historię tej dyscypliny - mówi z kolei wielka gwiazda tamtej reprezentacji i jedna z ikon światowej siatkówki Bernard Rajzman. - To my przeprowadziliśmy siatkówkę w Brazylii z epoki, gdy trenowało się dwa razy w tygodniu do czasów, w których trenuje się dwa razy dziennie - podkreśla Bernard, członek amerykańskiej siatkarskiej Galerii Sław, a przede wszystkim zawodnik, z którym nierozłącznie jest związane określenie "Jornada nas Estrelas" - zagranie w gwiazdach. Bo to właśnie Bernard przy serwisie podrzucał piłkę i wyskakiwał wyżej niż ktokolwiek przed nim.

Prezes wizjoner i prawdziwa rewolucja

Bardzo możliwe, że nawet tak utalentowana grupa ludzi nie dokonałaby przełomu, gdyby nie Carlos Arthur Nuzman - prawdziwy wizjoner, w tamtych czasach szef Brazylijskiego Związku Siatkówki, a od lat blisko dwudziestu przewodniczący Brazylijskiego Komitetu Olimpijskiego.

To on postanowił zrewolucjonizować siatkówkę w Brazylii. Na wszystkich poziomach. Od wprowadzenia jej do szkół, przez szkolenie młodzieży, po zmiany w systemie seniorskich rozgrywek i w funkcjonowaniu narodowych reprezentacji. To na jego osobiste polecenie znacznie wydłużono czas zgrupowań drużyny narodowej, podczas których budowała się potęga Srebrnego Pokolenia. On sam swoich zasług nie chce podnosić. - Mówimy o procesie, który trwa od trzydziestu lat. Ja jestem po prostu szczęśliwy, że mogłem z bliska oglądać pokolenie, które wyniosło brazylijską siatkówkę na obecny poziom - twierdzi skromnie Nuzman.


Carlos Nuzman - człowiek, który odmienił brazylijską siatkówkę, a od 20 lat rządzi tamtejszym sportem

A rządy Nuzmana w krajowej federacji wywindowały siatkówkę na poziom niebotyczny. I nie tylko o wymiarze czysto sportowym tu mówimy. Siatkówka trafiła wreszcie do telewizji, stała się szalenie popularna, pamiętny mecz Brazylia - ZSRR rozegrany na Maracanie w 1983 roku śledziło z trybun blisko sto tysięcy widzów.

Sami siatkarze wdarli się przebojem do świadomości ludzi, szybko urośli do rangi gwiazd, bohaterów. "Pierwsze zachwyciły się tym sportem kobiety. Pozostające pod hipnotycznym wpływem Beatlemanii wybrały młodych, przystojnych atletów na swoich idoli" wspominają dziennikarze O Globo.

Naprawdę byliśmy jak Beatlesi

- Śmiali się z nas, że jesteśmy jak Beatlesi - opowiada Bernardo Rezende, zawodnik Srebrnego Pokolenia, a potem trener, który doprowadził Canarinhos na światowy szczyt. - Ale naprawdę czasami tak się czuliśmy. Pamiętam, jak Bernard Rajzman opuszczał kiedyś lotnisko w policyjnej eskorcie, bo sam nie był w stanie przedrzeć się przez tłum fanów - wspomina.

Właśnie w latach osiemdziesiątych Bernardo Rezende zdobył doświadczenia, które pomogły mu w karierze selekcjonerskiej. Po tym, co stało się w finale igrzysk 1984 roku Rezende już na całe życie zapamiętał, jak ważne są pokora, koncentracja, szacunek do rywala.

- Po wygranej w grupie nad USA, przed finałem byliśmy bardzo pewni swego. Za bardzo. Pamiętam, jak na ostatniej odprawie taktycznej część chłopaków zamiast słuchać, pisała i rysowała sobie coś na oparciach krzeseł kolegów. A co to były za rysunki, to nawet nie chcę mówić - śmieje się Bernardo Rezende. Śmieje się, bo trauma przegranego finału szybko zmieniła się w mit założycielski siatkarskiej potęgi Brazylii.

- To nie byli tylko siatkarze. Oni byli - świadomie użyję określenia, które niektórych może szokować - królikami doświadczalnymi. Eksperyment z ich udziałem pozwolił stworzyć brazylijską szkołę siatkówki, która od lat daje nam tyle sukcesów - podsumowuje selekcjoner Srebrnego Pokolenia Bebeto de Freitas. A kolejny sukces Canarinhos chcą odnieść już we wrześniu w Polsce. I przejść do historii jako pierwszy zespół, który wygra cztery kolejne mundiale.
Szymon Rojek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze