Okiem zza kulis. Ceremonia, która zatrzymała czas w miejscu

Siatkówka
Okiem zza kulis. Ceremonia, która zatrzymała czas w miejscu
PAP

Praca tysięcy ludzi, taniec setki tancerzy, gra dwunastu polskich zawodników i radość milionów. Na Stadionie Narodowym ceremonia otwarcia mistrzostw świata w siatkówce zatrzymała na chwilę czas. Wrażenie – piorunujące. Również z perspektywy kurtyny.

W sobotni wieczór na Warszawę patrzyło być może więcej oczu, niż kiedykolwiek wcześniej. Dziesiątki milionów kibiców siatkówki w 163 krajach świata zasiadło przed telewizorami, aby obejrzeć ceremonię otwarcia mundialu i inauguracyjny mecz Polski z Serbią. Kiedy czwartego września 2008 roku honorowy prezydent FIVB Ruben Acosta ogłosił na konferencji prasowej przyznanie Polsce praw do organizacji siatkarskich mistrzostw, nawet niepoprawny optymista nie mógł się spodziewać rewii, jakiej świadkami byliśmy na największym stadionie w naszym kraju.



62 tys. widzów, którzy zasiedli w sobotę na trybunach Stadionu Narodowego, ustanowiło dodatkowo rekord frekwencji mistrzostw świata! Poprzedni – ustanowiony w 1952 roku podczas finału w Moskwie – oglądało dwanaście tysięcy kibiców mniej. Wszystko inne, co wydarzyło się w Warszawie było niewymierne. Wrażenie, jakie zrobiła na światowych mediach i kibicach z całego globu ceremonia otwarcia mistrzostw bez wątpienia na długo pozostanie w pamięci wszystkich jej świadków.

Wzruszony prezydent

Warszawski stadion późnym popołudniem zaczął wypełniać się biało-czerwonym tłumem. Kibice z całego kraju od rana opanowali stołeczne ulice celebrując rozpoczynające się mistrzostwa świata na sto różnych sposobów. W tłumie nie zbrakło twarzy znanych. Jeśli ktoś chciał spotkać ulubionego aktora, piosenkarza czy siatkarza to Narodowy był miejscem, gdzie takie spotkanie było bardziej niż prawdopodobne. Na trybunach zasiedli Aleksander Kwaśniewski i Adam Nawałka. – To Bartman? Na pewno? – pytali się nawzajem fani, kiedy metr od nich maszerował uśmiechnięty Zbyszek.

Stephan Antiga już w kwietniu zdecydował, że dla zawodnika Jastrzębskiego Węgla zabraknie miejsca w kadrze na mistrzostwa. Siatkarz nie mógł jednak odmówić sobie wyprawy na inaugurację mundialu.

Wybrałem się z przyjaciółmi. Szkoda, że nie zagram, bo to było marzenie, jestem więc w innej roli. Jako kibic trzymam kciuki i cieszę się, że będę cząstką tego wydarzenia – zdążył powiedzieć w krótkiej rozmowie z nami po czym… został porwany przez kibiców.

Porwany nie mógł zostać gość honorowy numer 1, czyli prezydent RP Bronisław Komorowski. Nad jego bezpieczeństwem czuwał sztab ochroniarzy i pracowników Biura Ochrony Rządu, których w kuluarach stadionu można było spotkać niemal wszędzie. Jedni w mundurach, inni w eleganckich garniturach, kolejni w ubraniach cywilnych. Cecha wspólna: nie widzieli meczu. – Taka praca – uśmiechali się siedząc w samochodach zaparkowanych na terenie stadionu. Uśmiechnięty był także prezydent Komorowski, który podczas swojego przemówienia z trudem krył wzruszenie.



Dziennikarski najazd

To samo co pracownicy BOR mogli powiedzieć także pracownicy Polsatu, którzy od samego rana uwijali się, jak w ukropie. Rozmach z jakim miała zostać transmitowana ceremonia otwarcia i mecz z Serbią wymagały setek godzin przygotowań. Trzy wozy transmisyjne, helikopter, 32 kamery - bez dwóch zdań najnowocześniejsza technologia, ale nawet ona nie obejdzie się bez sztabu ludzi. – Nie ma co narzekać. Druga taka okazja może się nie trafić – zapewniali pytani o stan ich ducha.

Godzina zero zbliżała się nieubłaganie, a napięcie rosło. W samym środku zabawy znaleźli się reporterzy Polsatu – Karolina Szostak, Przemysław Iwańczyk, Marta Gula i Marcin Lepa. Dwoje ostatnich od parkietu dzieliło ledwie kilka metrów. To oni mieli rozmawiać z głównymi bohaterami dnia.

Każdy zawodnik, kibic i dziennikarz dziś przeżywa to, co tu się dzieje. Za kilka lat będziemy dumni, że byliśmy na Narodowym podczas tej ceremonii – nie mieli wątpliwości dziennikarze.

Tylu przedstawicieli mediów z całego świata Stadion Narodowy nie widział od meczu otwarcia Euro 2012. W Warszawie stawili się jednak nie tylko Europejczycy, ale także żurnaliści z Afryki, Australii i obu Ameryk. Najbardziej widoczni byli Brazylijczycy, którzy zachwycili się polską gościnnością i atmosferą otwarcia mundialu. W pochwałach przodował złoty medalista igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Ligi Światowej Nalbert Bitencourt, który w Warszawie był komentatorem brazylijskiej telewizji TV Sport.

Najlepszy turniej w historii

Ceremonia otwarcia rozpoczęła się mocnym akcentem – gdy Cleo i jej kultowy przebój „My Słowianie” wypełnili Stadion Narodowy 62 tys. widzów dało się porwać zabawie. Euforia zniknęła tylko na chwilę, kiedy na parkiecie pojawiły się flagi wszystkich dwudziestu czterech uczestników turnieju, a konferansjer wyczytał reprezentację Rosji. Później liczył się już tylko sport i… taniec. Po krótkim przemówieniu prezydenta Komorowskiego rozpoczął się spektakl uszyty przez Agustina Egurrolę na miarę mistrzostw świata. Na płycie stadionu zjawiło się blisko stu ubranych i pomalowanych na złoto tancerzy, akrobatów i sztukmistrzów, którzy wspomagani dziesiątkami cheerleaderek bawili się do muzyki DJ-a Adamusa.



Z odpowiedzialnym za choreografię Agustinem Egurrolą rozmawialiśmy kilka minut po zakończeniu ceremonii.

Miesiąc powstawała koncepcja. Następnie castingi na tancerzy. Później próby. I teraz to wszystko się spełniło. Jestem szalenie dowartościowany, że było mi dane brać w tym udział. To wyróżnienie – mówił słynny choreograf.

Równie szczęśliwi jak on, byli jego tancerze. – Przez ostatnie dwa tygodnie trenowaliśmy tu po pięć, sześć godzin. Daliśmy z siebie wszystko. Teraz pora na siatkarzy – żartowali Kamil i Krzysiek, którym wzrostem dorównać mógłby tylko Marcin Możdżonek.

Kilka chwil po ceremonii rozpoczęcia wpadliśmy na oszołomionego Arego Graçę. Prezydent FIVB ze łzami w oczach mówił: – Dziś Polska wysyła wiadomość dla całego świata: tak będzie wyglądała siatkówka przyszłości. Brazylijczyk w rozmowie z Polsatsport.pl nie miał wątpliwości: – To co tu się odbywa to najlepszy turniej. I to nie tylko w historii Europy, ale całej siatkówki. Widziałem to, czego się spodziewałem. Teraz czas na resztę – stwierdził wzruszony Graça.

Marsowa mina Stefana

Nietęgie miny mieli za to przechadzający jakby bez celu Andrzej Wrona i Krzysztof Ignaczak, którzy ostatecznie nie znaleźli się w meczowej dwunastce. Obaj ubrani w czarne, reprezentacyjne dresy takiego koloru mieli zapewne także humory. Czarna koszulka mogła kojarzyć się także z garniturem agenta 007 w którego na moment wcielił się Wrona. Zawodnik Bełchatowa uzbroił się w mini-kamerę którą rejestrował wszystko, co działo się dookoła niego. Taka pamiątka – cenna rzecz.

Jego kamerka, jak i oczy milionów kibiców na całym świecie, od pierwszej piłki meczowej były zwrócone na pomarańczowy parkiet. Tuż obok głównych bohaterów swoją ścieżkę wydeptywał francuski dowódca polskiej armady. 38-latek chodził niemal bez przerwy w kółko, a gdyby nie biało-czerwona koszulka – po minie Antigi – z duża pewnością można byłoby stwierdzi, że to załamany… trener Serbii. Polacy zdobywali kolejne punkty a Francuz wciąż miał kwaśną minę. Szalała polska ławka rezerwowych, a wyrazu twarzy Antigi nie zmieniła nawet dziesięciopunktowa przewaga w drugim secie.

Szkoleniowiec Polaków nie wytrzymał dopiero, gdy Narodowy eksplodował nieznaną dotąd siłą! Nawet bramki strzelone przez Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego podczas mistrzostw Europy  nie wywołały akustycznej burzy, jaka powstała po serwisowym aucie Srećko Lisinaca (od przyszłego sezonu siatkarza Skry Bełchatów). Poziom natężenia dźwięku zbliżył się do niebezpiecznej granicy, kiedy nie słychać nie tylko wypowiadanych przez siebie słów, ale nawet i myśli. Francuski trener zapomniał więc o marsowej minie i rzucił się w objęcia swoich asystentów.

Udało się, udało się

Kilka chwil po zakończeniu spotkania, kiedy siatkarze jeszcze na parkiecie dziękowali kibicom za ich doping, prezes PZPS Mirosław Przedpełski udał się w stronę szatni. Kiedy przechodził tunelem nad którym siedzieli biało-czerwoni fani, rozległa się burza braw i gratulacji. Przedpełski uśmiechnięty od ucha do ucha przybijał „piątki” i powtarzał: „Udało się, udało się!”.



W przeboju Start a Fire, który jest oficjalnym hymnem mistrzostw świata, Margaret śpiewała:

Szalona noc / Elektryczność w powietrzu / Jesteśmy tymi, którzy kochamy to głośno / Idziemy dziko, jesteśmy wszędzie / Choć i zrób hałas / Daj im usłyszeć twój głos / Wypełnimy nim powietrze / I możemy rozpalić ogień.

Na Narodowym faktycznie było wszystko: szalona noc, elektryczność w powietrzu i głos kibiców, który wypełnił powietrze. Oby – na tych mistrzostwach – nie ostatni raz.

Sebastian Staszewski

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze