Wanderlei Silva zakończył karierę, ale dlaczego?

Sporty walki
Wanderlei Silva zakończył karierę, ale dlaczego?
fot. UFC

Zawodnik UFC, weteran mieszanych sztuk walk Wanderlei Silva ogłosił w trzynastominutowym filmie, że kończy swoją sportową karierę. Były mistrz Pride w kategorii średniej jako główny powód swojej decyzji podał złe traktowanie przez największą federację na świecie.

Wraz z odejściem na emeryturę Wanderleia Silvy kończy się pewna epoka MMA. „Axe Murderer”  rozpoczynał karierę na zasadach Vale Tudo już w 1996 roku, a w UFC zadebiutował w 1998 na pierwszej brazylijskiej gali. Dwa lata później zawalczył o wakujący tytuł mistrzowski z Tito Ortizem. Potem przyszedł czas na przygodę z japońskim PRIDE, którego został legendą, a jego walki publiczność azjatycka wspomina do dzisiaj. Walki z Mirko Filipovicem, Quintonem Jacksonem czy Danem Hendersonem zapisały się w kronikach sportów walki.

 

W UFC pojawił się ponownie w 2007 roku i od razu dał świetną walkę z Chuckiem Liddelem. Do Japonii powrócił w 2013 roku po prawie siedmiu latach na występ z Brianem Stannem w UFC, którego znokautował już w drugiej rundzie pojedynku. Już teraz wiadomo, że był to jego ostatni występ, a lepszego miejsca na pożegnanie z zawodowym sportem wymarzyć sobie nie mógł. Niestety Wand odchodzi w niezbyt miłej atmosferze i pewnie nie takiego końca kariery oczekują sportowcy po tylu latach ogromnych wyrzeczeń.

 

"Wand" w walce z Danem Hendersonem na Pride 12.

 

Nie wszystko złoto, co się świeci

 

Oglądając UFC - czy to na żywo czy przed telewizorami – kibice mają wrażenie, że przenoszą się do innej galaktyki. Telebimy z niesamowitymi zapowiedziami walk, jedyny w swoim rodzaju oktagon, celebryci zasiadający w pierwszych rzędu i oczywiście bohaterowie całego show, czyli sportowcy. Każdy z nich pragnie, aby kiedyś choć przez chwilę dzierżyć pas największej federacji na świecie.

 

Wydaje się, że wszyscy sportowcy marzą o występie dla UFC i tylko tam można poczuć atmosferę MMA na najwyższym poziomie. Nie tylko sportowym, ale i organizacyjnym. Wszystko ładnie wygląda na załączonym obrazku, ale -  jak twierdzi Wanderlei Silva – to tylko złudzenie. Za kulisami wygląda to zupełnie inaczej, a zawodnicy traktowani są bardzo przedmiotowo.

 

- UFC odebrało mi radość do walki. Nie mogę robić tego więcej, bo nie potrafię oddać już całego swojego serca. Muszę zejść z ringu i nie zobaczycie już Silvy walczącego ponownie. Moja kariera dobiega końca, bo nie mogę występować w miejscu, gdzie sportowcy traktowani są w ten sposób – przekazał w zamieszczonym na youtube.com filmie wyraźnie wzruszony Wanderlei Silva.

 

Do walki Chaela Sonnena z Wanderleiem Silvą ostatecznie nie doszło.

 

Zgrzyty Wanda z UFC rozpoczęły się wiosną bieżącego roku. Włodarze zmuszali Brazylijczyka do walki z Chaelem Sonnenem w Brazylii 31 maja, ale kontuzja wykluczała jego występ. Pojedynek został przełożony na lipiec i galę UFC 175. Mimo sprzeciwu Silvy federacja oferowała mu dodatkowe pieniądze za występ z trapiącymi go urazami.

 

- Zaoferowali mi dodatkowe pieniądze za walkę z kontuzjami. Jeśli mieli pieniądze, dlaczego nie zaproponowali mi ich wcześniej? Dla nich najważniejsze są pieniądze, dlatego nie płacą zawodnikom wystarczająco dużo. Nie mogłem się zgodzić i odmówiłem. Nie byłbym w stanie przygotować się na miarę swoich możliwości – przekazał Wand.

 

Federacja nie odpuszczała i doszło do kolejnego spotkania. Wand zakomunikował, kiedy będzie możliwy jego kolejny występ w pełni formy. – Dopiero na koniec roku? – zdziwili się włodarze UFC, nie akceptując woli zawodnika. W maju Silva odmówił przejścia testów dopingowych i został usunięty z karty UFC 175.

Komisja sportowa stanu Nevada ukarała zawodnika dopiero po ogłoszeniu jego odejścia na emeryturę. Dożywotni zakaz startów w zawodach sportowych w stanie Nevada oraz 70 tys. dolarów to brzmi naprawdę poważnie. Niektórzy przewidywali takie zakończenie sprawy. Inni uważają, że decyzja o emeryturze to właśnie próba zmazania plamy po karze, której mógł się spodziewać Silva.

 

Przypadek Wanda nie taki odosobniony

 

Nie wszyscy zawodnicy traktowani są w ten sam sposób, ale to akurat wiadomo nie od dziś. Dziwi trochę jak szybko można spaść z piedestału i z podziwianego zawodnika stać się znienawidzonym przez federację pracownikiem. Takiego zaszczytu niedawno dostąpił Renan Barao, były mistrz wagi koguciej. 

 

Do drugiej walki pomiędzy TJ Dillashawem, a Renanem Barao nie doszło na UFC 177.

 

Brazylijczyk stracił tytuł na gali UFC 173, a odebrał mu go TJ Dillashaw. Do rewanżu miało dojść pod koniec sierpnia. Niestety podczas ścinania wagi Barao stracił przytomność i został usunięty z rozpiski.Włodarze szybko znaleźli zastępstwo w postaci Joe Soto, a Brazylijczyk nie dostał ani centa od amerykańskiej federacji.

 

- On nie przestawał trenować. Stracił pas i zgodził się na rewanż. Był w ciągłym treningu i jego ciało nie wytrzymało takiego wysiłku. Co zrobili włodarze? Wyśmiali i nazwali go w mediach dzieckiem. To bardzo mnie zdenerwowało i sprawiło, że zacząłem patrzeć na ten sport w inny sposób – powiedział Wanderlei Silva.

 

Przypadków kiepskiego traktowania jest z pewnością znacznie więcej, ale nie każdy ma tyle odwagi i jest na taki etapie kariery, aby głośno wypominać takie sytuacje. UFC to nadal największa federacja MMA na świecie i najbardziej pożądany kierunek zdecydowanej większości zawodników na świecie. Wiadomo nie od dziś, że droga na sam szczyt usłana jest różami… kolczastymi, a tylko pokorni szczęśliwcy dosięgną swych marzeń.

 

źródło: youtube.com

Maciej Turski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze