Pindera: Nadzieje pękły z hukiem

Sporty walki
Pindera: Nadzieje pękły z hukiem
fot. PAP/EPA

Miał być hit, wyszedł kit. Krzysztof Włodarczyk i Paweł Kołodziej przegrali w Moskwie z swoje walki w kiepskim stylu. „Diablo” pokonany przez Grigorija Drozda stracił pas organizacji WBC w wadze junior ciężkiej, a Kołodziej został znokautowany przez drugiego z Rosjan, Denisa Lebiediewa, mistrza WBA w tej samej wadze.

Moskiewski ring tym razem okazał się wyjątkowo nieprzyjazny dla Polaków. Niepokonany do soboty Kołodziej (33 zwycięstwa) nie miał nic do powiedzenia w walce z Lebiediewem i balonik pompowany od lat pękł z wielkim hukiem, a wraz z nim nadzieje niepoprawnych optymistów.

 

Tak najczęściej bywa, gdy po udanych wspinaczkach na małe górki, ktoś idzie w Himalaje. A Lebiediew był dla Kołodzieja jak Mount Everest, najwyższa góra świata. I niczego nie zmienia tu kontuzja prawej dłoni Polaka, której doznał jeszcze podczas sparingów w Wiśle. Tak naprawdę nie miała większego znaczenia, mogłaby być co najwyżej niewielkim alibi. Kołodziej po prostu nie był mentalnie gotowy na takie wyzwanie. Skończyło się więc na udanym skoku na kasę i bolesnym nokaucie, który był do przewidzenia.

 

O ile porażka „Harnasia” była wkalkulowana w tę wyprawę, to przegrana Włodarczyka już nie. Myślę, że Drozd zaskoczył zarówno naszego jedynego, ale niestety, byłego już mistrza, jak i  jego sztab szkoleniowy. Zwycięstwo Rosjanina w ubiegłorocznej walce z Mateuszem Masternakiem chyba nie zostało odebrane tak, jak należy. Widać uznano, że Masternak jest słaby, a Drozd tylko trochę lepszy.

 

A tu zaskoczenie. 35-letni Drozd pokazał się ze znakomitej strony. Robił z Włodarczykiem co chciał, trafiał gdzie chciał i kiedy chciał, jednocześnie będąc dla niego nieuchwytnym. Nie popełnił przy tym żadnego poważnego błędu i świetnie wytrzymał walkę kondycyjnie.

 

Statystyki komputerowe są dla Włodarczyka bezlitosne. Polak trafił rywala zaledwie 67 razy, a ciosów Drozda doszło do celu aż 256. W celnych lewych prostych też jest przepaść: Diablo tylko 31, a Rosjanin 144. Ktoś oczywiście  powie, że nie zawsze można ufać statystykom i będzie miał rację, ale w tym przypadku cyfry nie kłamią. Drozd zdominował byłego już mistrza całkowicie i niewiele brakowało, by zmusił go do poddania. Werdykt: 119:108, 119:108, 118:109 dla Drozda jest sprawiedliwy i tym bardziej bolesny dla Włodarczyka.

 

Wygrana Rosjanina, to też kolejny przykład na to, że warto marzyć. Ten chłopak od dziecka wierzył, że coś w sporcie osiągnie. Zaczynał od karate, później był kickboxing i tajski boks, a pierwszą zawodową walkę bokserską stoczył dopiero w wieku 21 lat.

Nowy mistrz świata organizacji WBC przegrał tylko raz, z Firatem Arslanem w 2006 roku. Później wziął dwuletni rozbrat z boksem, ale gdy wrócił, idzie od zwycięstwa do zwycięstwa. W ubiegłym roku pokonał przed czasem Mateusza Masternaka i odebrał mu pas mistrza Europy. Teraz, znów w stolicy Rosji, zdeklasował Włodarczyka i zabrał mu pas mistrza świata.

 

W kontrakcie jest zapis o rewanżu, ale zdecydowanie za wcześnie o nim mówić. Najpierw „Diablo” musi ochłonąć i zastanowić się co dalej. Wierzę, że decyzja będzie jedna: smarujemy dalej. Tak mówił kiedyś Marian Kasprzyk, legendarny polski pięściarz, mistrz olimpijski z Tokio (1964). Gdy Feliks Stamm, dowiedział się, że w finałowej walce z Ryszardem Tamulisem (ZSRR) Kasprzyk złamał palec dłoni, chciał go poddać.

 

Jestem przekonany, że Włodarczyk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, jest przecież dwa lata młodszy od Drozda. Wierzę, że jeszcze będzie mistrzem, gdy dojdzie do rewanżu, a „Diablo” powie: smarujemy dalej. Tak jak wierzę, że w sobotni wieczór na ringu w Moskwie Włodarczyk miał po prostu słabszy dzień.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze