Piraci i Pszczoły w finale Elite League? Rosco jest odmiennego zdania!

Żużel
Piraci i Pszczoły w finale Elite League? Rosco jest odmiennego zdania!
fot. PAP
Scott Nichols - gwiazda wśród "Gwiazd"

Pszczoły z Coventry zbroją się po zęby. Max Fricke ma pomóc obronić 8 punktów zaliczki z Brandon Stadium. Największy szaman Elite League, mag nad magami, Alun Rossiter twierdzi, że zna niezwykłe zaklęcia i wprowadzi Swindon do finału. Załóż kask, pocałuj dyszę na szczęście i spędź 2 i pół godziny z Polsatem Sport! 6 września, godz. 20.30. Rewanże półfinałów play-off!

Rok temu podczas fazy play-off Elite League Alun Rossiter radował się narodzinami córeczki Ruby. Tańczył ze szczęścia, walczył z bólem zęba i rozpędzonymi Piratami z Poole. Wówczas Rosco poległ po pięknej walce, ale tym razem zapowiada, że jego Rudziki znajdą receptę na Pszczoły. „Nasz klub potrzebuje oszałamiającego dopingu. Przyjdźcie na trybuny Abbey Stadium, ubierzcie się ciepło i zróbcie prawdziwy kocioł. Urządźmy Pszczołom prawdziwie pogański obrządek Cromm Cruac. Niech zmierzą się z naszą mocą. Jestem świadomy faktu, że w półfinale play-off będzie trudniej aniżeli 8 września, kiedy sprawiliśmy lanie Coventry 60-31. Przygotujemy tor wolny od pułapek. Kochamy sport, nie imamy się nieuczciwych praktyk jak ekipa z Brandon Stadium. Chcę, abyśmy 23 października otwierali butelki zimnego szampana podczas memoriału Boba Kilby’ego!” – nawołuje Alun Rossiter.

 

To niezwykły jegomość. Niby realista, ale ma w sobie duszę marzyciela. Ma taką charyzmę, że przekonałby człowieka z plemienia Siuksów, że można wdrapać się na Manaslu w podkoszulce i szortach… Nie tracił nadziei na pomyślne rozwiązanie, choć rok temu przyszłość speedwaya w Swindon wisiała na włosku… Rudziki przegrały tylko 3 mecze na własnym torze: z Birmingham (45-47), Peterborough (44-49) oraz z Belle Vue (42-48). Szczególnie bolesna była porażka z Asami. Jak to możliwe, aby Swindon przegrało u siebie z Belle Vue, skoro miesiąc wcześniej, 25 lipca 2013 roku, Rudziki rozgromiły ekipę z Manchesteru 60-33? Odpowiedź jest prosta: zaległości finansowe wobec kwartetu żużlowców. „Hans Andersen, ówczesny kapitan Swindon, wyjawił, że klub zalega pieniądze czterem zawodnikom. Kwota oscylowała wokół 50 000 funtów. Duńczyk argumentował, że chłopcy nie mogą inwestować w sprzęt, skoro wypłaty nie są realizowane na czas. Ostrzegł mnie, że nie mam prawa oczekiwać, że oni będą znakomicie punktować, skoro klub nie wywiązuje się z umów. Cóż było robić? Mam to szczęście, że oddani sponsorzy są moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Dwie firmy: Excalibur i Pebley Beach wspomogły nadwątloną kasę klubu i chłopcy zabrali się ochoczo do pracy. Jednak nie na tyle ochoczo, aby obronić 10 punktów przewagi nad Poole Pirates…” – wspomina Alun Rossiter.

 

Do akcji wkroczył były promotor Rudzików i były przewodniczący BSPA (Stowarzyszenia brytyjskich promotorów żużlowych), Peter Toogood. To człowiek, który potrafi dbać o finanse. Wróciła stabilizacja w wymiarze ekonomicznym, ale Swindon borykało się z inną zmorą: aurą.

 

„W sezonie 2012 prześladowały nas deszcze. Zdobyliśmy mistrzostwo Elite League, ale byliśmy zmuszeni odwołać wiele spotkań, co przełożyło się na marną frekwencję. Z kolei na początku 2013 roku na Wyspach było tak potwornie zimno, że ludzie nie mieli ochoty, aby wyjść z domu i odpalić swoje samochody, a co dopiero marznąć na trawiastych wałach w Blunsdon! Krytycy narzekają, że zbyt wcześnie zaczynamy sezon, bo już w połowie marca, ale żyję już długo na tym świecie i wiem, że czasami pogoda w marcu jest wysmienita. Do 8 kwietnia odjechaliśmy 5 imprez, zdobyliśmy tarczę ligi (Elite Shield) gromiąc Poole, ale bilety nie sprzedawały się rewelacyjnie. Potem nastąpiła blisko trzytygodniowa przerwa w meczach na Blunsdon (17 dni do meczu z Eastbourne), a w maju odwołaliśmy 2 mecze. W maju rozegraliśmy tylko 2 mecze u siebie, a prawdziwą katastrofą był czerwiec: zaledwie jedno spotkanie na Abbey Stadium. Ludzie przestali wierzyć, że Swindon rozgrywa swoje mecze w czwartek wieczorem” – rozpaczał Rossiter.

 

Speedway zza kierownicy ciężarówki

 

Alun bije się w piersi i przyznaje, że zabrakło działań promocyjnych w hrabstwie Wiltshire. Zarabia na życie prowadząc ciężarówkę HGV, a że w domu biega armia dzieciaków, więc i brakuje czasu na działalność w klubie. Zimę 2012/2013 stracił na przepychanki z Peterborough Panthers. Nie był do końca pewien czy Andersen i Batchelor mogą zostać wypożyczeni z Panter do Rudzików. Zadbał o to, aby Glasgow Tigers zainkasowało 18 000 funtów za definitywny transfer Nicka Morrisa ze Szkocji do Swindon. Zaufał Edwardowi Kennettowi, którego doskonale znał z czasów, gdy sięgali wspólnie po mistrzostwo Elite League z Coventry Bees w 2010 roku. „Stałem na murawie podczas wyścigów i widziałem, że Edward jest ciepło przyjmowany w Swindon. Eddie miał świetny początek sezonu, był prawdziwą lokomotywą, a to, że na forach internetowych znalazło się kilku złośliwców jakoś mnie nie dziwi. Internet nie jest do końca dobrym wynalazkiem. Często tłumaczę zawodnikom, żeby darowali sobie czytanie opinii zwariowanych kibiców, którzy nigdy w życiu nie spocili się, a wylewają swoje frustracje w sieci. Niezależnie od tego czy prowadzisz klub piłkarski, jesteś właścicielem kolei żelaznej czy prowadzisz kawiarnię, nigdy nie usłyszysz tych, którzy są zadowoleni z twoich usług. Internet to znakomite źródło jadu. Krytycy w sieci rzadko bywają konstruktywni. Solidaryzuję się z Kennettem, bo wiem, że zmagał się z problemami natury osobistej. Oczekiwałem od niego lepszej jazdy, to prawda, ale kiedy zrozumiałem przez jakie piekło przechodzi, byłem dla niego jak wrażliwa mama. Mało jeździł, bo jego starty w  Premier League w barwach Berwick Bandits były namiastką żużla. Inni często startowali” – tłumaczy Rosco.

 

Alun pokładał spore nadzieje w Ashleyu Birksie i Kacprze Gomólskim. Liczył na to, że młodszy brat Adriana dorzuci cenne oczka, tym bardziej, że „Ginger” dobrze spisywał się w Peterborough Panthers. Może nie zakładał, że Kacper eksploduje tak jak Peter Kildemand, który był odkryciem rezerw w 2012 roku, ale spodziewał się regularnych zdobyczy na poziomie 5-6 oczek. „Bywały mecze kiedy Kacper jechał rewelacyjnie, ale kiedy odstawał od stawki, był wyraźnie słabszy i nie przejawiał woli walki. Musiałem ściągnąć do klubu Kyle’a Howartha. Został wygnany z Poole Pirates, więc chciał udowodnić Mattowi Fordowi, że jest dobrym zawodnikiem. Kyle pojechał w 15 meczach i wykręcił średnią 6,03 na mecz. (dla porównania: Gomólski legitymował się średnią na poziomie 5,22) Howarth spisał się bardzo dobrze. Ubolewam, że odszedł do Coventry” – wyznał Rossiter.

 

Alun ma nosa do zawodników. Howarth zdobył 7 punktów w 4 startach w pierwszym półfinale play-off potwierdzając przydatność dla zespołu. Dojrzała jazda Kyle’a i zaangażowanie w parku maszyn były pozytywnie zaraźliwe dla ekipy Pszczół. „Szkoda mi Kyle’a. Ashley Birks miał pecha, bo w lipcu ubiegłego roku złamał kość łódeczkowatą. Kiedy wyzdrowiał i zaczął przywozić punkty, byłem w siódmym niebie. Radość nie trwała długo, bo pod koniec sezonu Birksy nabawił się nowego urazu. Wył z bólu, gdy upadł na torze w Plymouth. Drżałem o jego kręgosłup, ale na szczęście obyło się bez powikłań neurologicznych” – wspomina Rosco.

 

Alun nie boi się o Troya. Wie, że Australijczyk jest lekko zaspany na początku sezonu, ale rozpędza się niczym rodak Alan Jones, mistrz świata w F1 z 1980 roku i jesienią imponuje formą. „Uważam, że to co najlepsze w Troyu, wciąż schowane jest pod pokrywą krateru. Jeszcze zobaczymy go w olśniewającej dyspozycji. Będzie ambitnie walczył z Peterem Kildemandem o miano zawodnika nr 1 wśród Rudzików. Odnośnie Petera Pająka mam tylko jedno życzenie: wolę, aby czasem odpuścił i przywiózł 2 punkty dla drużyny niż ryzykował walkę o 1 miejsce. Momentami drżę o niego, bo wydaje mi się, że po szalonej szarży wyląduje na stoisku z hamburgerami, które jest ustawione na drugim wirażu!” – śmieje się Rosco.

  

Czy Alun żałuje czegokolwiek w kontekście sezonu 2013? Rozumie, że Swindon nie jest na tyle bogatym klubem, aby płacić bajońskie sumy za podpis pod kontraktem, ale oczekuje zaangażowania na torze. „Zawodnicy mają płacone od zdobytych punktów. Byłem rozczarowany podejściem chłopców do rewanżowego meczu z Poole. Rozumiem Kyle’a, bo po pierwszym wyścigu, który wygrał, zatarł silnik. Nie mam pretensji do Nicka Morrisa i Petera Kildemanda, bo oni dobrze pojechali na Wimborne Road, ale reszta zespołu włożyła za mało serca w ściganie…” – uważa Rosco.

 

Rok temu Rudziki zajęły drugie miejsce w sezonie zasadniczym. W tym sezonie Rosco atakuje z czwartego miejsca. Alun czuje się lekko zawiedziony, bo liczył, że uda mu się pokonać Pszczoły w pierwszym meczu półfinałowym. „W głupi sposób zgubiliśmy kilka punktów. Owszem, przygotowanie toru było dalekie od perfekcji. Wszyscy w światku żużlowym wiedzą, że nie lubię wystawiać indywidualnych laurek moim zawodnikom. Nie mówię, że strata 8 oczek jest ogromna, ale chłopcy będą musieli pojechać rewelacyjnie w rewanżu jeśli marzymy o finale Elite League. Mogliśmy przegrać w Coventry 4 oczkami i wtedy byłbym spokojniejszy. Wiem, że toromistrz Pszczół nie do końca zna się na swoim fachu, ale tłumaczyłem moim zawodnikom, że nie mogą bać się toru. Tymczasem chłopcy zakodowali sobie w głowie, że tor jest niebezpieczny i popełniali błędy. W tych warunkach trzeba ruszyć makówką i rozsądnie wybierać ścieżki. Do momentu upadku w 10 wyścigu Simon Gustafsson lubił tor na Brandon Stadium. Po dzwonie nikt nie był w stanie przekonać go, że w tych warunkach również można zdobywać punkty” – przyznał menedżer Rudzików.

 

Człowiek pająk liczył się z porażką w granicach 4-5 punktów. Zdaniem Duńczyka, Rudziki nie powtórzą tak rewelacyjnego wyniku jak 8 września kiedy Swindon rozbiło Coventry 60-31. Jednak wygrana 10 oczkami jest możliwa. „Wiem, że rzesza fanów na trybunach może dźwignąć moich chłopców. Troy Batchelor jest umiarkowanym optymistą. Przed rewanżem zamierzam pokazać Batchowi kilkanaście zdjęć Barry’ego Briggsa, który wygrywał indywidualne mistrzostwa ligi brytyjskiej w latach 1965-1970. Troy lubi nakręcać się osiągnięciami dawnych mistrzów, a teraz kiedy on sam wygrał Elite League Riders’ Championships w King’s Lynn, wiem, że stać go na znakomity występ. Jeszcze lepszy niż 10 + bonus w Coventry!” – uśmiecha się zza kotary Rosco.

 

Dwa dni po memoriale Boba Kilby’ego, Swindon organizuje tradycyjną potańcówkę i serwuje gamę wykwintnego jadła. Czas pokaże czy 25 października na dinner and dance będzie okazja do świętowania tytułu…

 

Kucharz Gary Havelock

 

Drużynowy mistrz Elite League z 1997 roku z Bradford Dukes, Gary Havelock, na razie upichcił 8 punktów zaliczki przed rewanżem w Swindon. „Jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się jechać pierwszy półfinał u siebie, była możliwość rezerwy taktycznej. Załóżmy, że w rewanżu Swindon wykona mocne uderzenie i wypracuje przewagę 10 punktów. Wówczas możemy skorzystać z jokera, a jeśli ten patent wypali, to tak naprawdę odskakujemy rywalom, bo przy 10 punktach przewagi Swindon tak naprawdę przegrywamy tylko dwoma w bilansie dwumeczu. Wystarczy, że przywozimy 8-1 lub 7-2 i już prowadzimy w dwumeczu. Ten manewr wykonywaliśmy wielokrotnie w latach 90-tych kiedy byliśmy królami Pucharu Ligi i nigdy ten mechanizm nas nie zawiódł” – mówi sprytny menedżer Coventry Bees.

 

Co prawda najskuteczniejszym zawodnikiem Pszczół w pierwszym rozdaniu kart był Chris Harris, ale Gary nie nakłada wielkiej presji na Bombera. Trzykrotny indywidualny mistrz Wielkiej Brytanii zdobył 11 oczek + 2 bonusy w 5 startach i wykonał swoje zadanie. Na wyjeździe ma błyszczeć człowiek, który zna każdy cal toru w Blunsdon – Hans Andersen. „Kaczka” wykręcił tylko 5 punktów + 2 bonusy w 4 startach na Brandon Stadium. „Hans był liderem Rudzików, zna wszystkie ścieżki na Abbey Stadium. Od jego występu zależy to czy pozostali chłopcy nastroją gitary. Nie sądzę, że dopadnie nas pech jaki miał miejsce 8 września, kiedy wszyscy byliśmy kulawi. Uważam, że solidnym wsparciem będzie młodzieżowy mistrz Australii, gwiazda Edinburgh Monarchs, Max Fricke. Jestem dumny z występu moich chłopaków, a najbardziej cenię Jasona Garrity’ego. Dostał nowy silnik od Seana Wilsona. Chciałem, żeby Jason był bardzo zaangażowany, dlatego eksploatowałem go ponad miarę. Był w gazie, więc nie chciałem go wybić z rytmu. Szkoda, że dostał solidny cios od Dakoty Northa na wejściu w pierwszy wiraż. Żałuję, że Jason dotknął taśmy w 12 wyścigu, ale rozumiem go, bo też miałem 21 lat…” – uśmiecha się Havvy.

 

21… Piękna, magiczna data. 21 marca 2014 roku Gary wzruszył się jak dziecko. Na torze przy Wimborne Road w Poole odbył się pożegnalny turniej wielkiego zawodnika. Gary Havelock, Tony Rickardsson, Mark Loram, Greg Hancock, Chris Holder… 11 tytułów mistrza świata w jednym parku maszyn. Niepojęte! Tony nie zwlekał przez sekundę, zarezerwował bilet lotniczy gdy tylko zadzwonił Gary z propozycją poprowadzenia drużyny. Przyjechał też John McGuinness, legendarny motocyklista, najszybszy człowiek świata na Isle of Man (37,75 mili w zawrotnym tempie). Przy Wimborne Road zjawił się również przyjaciel Havelocka, były zawodnik Chelsea, Evertonu, niegdyś reprezentant Anglii do lat 21 – Graham Stuart.

 

Jednak najdłuższy dystans przebył człowiek, który wiele widział i wiele przeżył u boku indywidualnego mistrza świata z 1992 roku – Scott Trigg. Scott to syn byłego zawodnika Hackney, Oxfordu i Cradley Heath – Roya Trigga. Scott mieszka w Nowej Zelandii, więc przefrunął przez pół globu, aby zjawić się w ten pamiętny wieczór u boku Gary’ego. Havvy odebrał zmęczonego Trigga z lotniska w Manchesterze. „Gdy tylko uzgodniłem z Mattem Fordem szczegóły pożegnalnego turnieju, wykręciłem numer do Scotta. Uczuliłem go, żeby sprawdził czy ma ważny paszport! Jak mógłbym organizować taką imprezę bez człowieka, który był moim mechanikiem przez 75% mojej kariery?! Uwielbiam go, to mój prawdziwy przyjaciel” – rzekł uradowany Havvy.

 

Kto zasiał żużlowe ziarno w małym Garym? Tata Brian, solidny zawodnik drugiej ligi brytyjskiej w latach 70 i 80-tych. „Kiedy miałem 11, a może 12 lat podziwiałem Bruce’a Penhalla. Byłem na żywo na finale IMS na Wembley w 1981 roku kiedy Bruce zdobył swój pierwszy tytuł mistrza świata. Zachwycałem się także jazdą Michaela Lee. Mike The Bike potrafił zrobić wszystko z motocyklem. Jednak największy wpływ wywarł na mnie Mark Courtney. Mark mieszkał w naszym rodzinnym domu przez kilka lat. To było wtedy gdy podpisał kontrakt w Middlesbrough. Często zaglądałem do warsztatu i chciałem pomagać mu pracować przy sprzęcie zaraz po powrocie ze szkoły. Mój tata zainspirował mnie do jazdy na żużlu, gdy miałem 16 lat. Tata Brian nigdy nie był wirtuozem, ale przywoził solidną porcję punktów. Gdy Mark Courtney podpisał kontrakt z Leicester Lions, mogłem jeździć z nim na mecze i podpatrywać Michaela Lee. Zachłysnąłem się speedwayem. W wieku 16 lat podjąłem decyzję: nie chcę być kolejnym Penhallem czy Lee – chcę być Garym Havelockiem” – wspomina Havvy.

 

Gary był bożyszczem kibiców Piratów pomiędzy 1998 a 2002 rokiem. Oczywiście, że Havelock chciałby pośmigać z kumplami w marcowy wieczór, ale feralny wypadek jaki przydarzył mu się w marcu 2012 roku przekreślił szanse Gary’ego na powrót do speedwaya. To przerażająco smutne, ale lewe ramię już nigdy nie wróci do dawnej sprawności… Były zawodnik Poole, Peterborough, Middlesbrough, Bradford, Eastbourne i Redcar musiał powiedzieć: koniec. „Bywam nostalgiczny, ale wolę spoglądać w przyszłość. Minęły dwa lata od makabrycznego dzwona, a są noce kiedy nie mogę zmrużyć oka. Odczuwam potworny ból, bo uszkodzony został nerw w moim barku... Nie mogę zasnąć i nic na to nie poradzę. Medycy nie dają mi cienia nadziei. Mimo to cieszę się, że żyję. Mam rodzinę i speedway, a to wystarczy, aby radować się z każdego dnia…” – wyznaje Gary.

 

Problemy zdrowotne sprawiają, że Havvy ma ograniczone możliwości uprawiania ważnego hobby. Gotowanie… Gary uwielbia żonglować potrawami, ma dar do przyrządzania najwymyślniejszych dań. „Raczej nie napiszę książki kucharskiej. Jeszcze nie jestem na tym poziomie wtajemniczenia, aby pisać poczytne książki kucharskie. I pomyśleć, że w młodości byłem francuskim pieskiem: tego nie zjem, tamtego nie ruszę. Przełom nastąpił podczas podróży do Australii. Miałem 17 lat, poleciałem z ludźmi, których nie znałem. Zaczęli mnie karmić pikantnymi daniami. Z mety polubiłem ostre przyprawy. Uwielbiam bałagan w kuchni. Sporo eksperymentuję, ale na poważnie zabrałem się za gotowanie kiedy przenieśliśmy się do naszego domu w Marton. Moja żona Jayne nienawidzi gotowania, ale wspaniale odnajduje się w ogrodzie. Lubi dbać o swoje roślinki, a ja uwielbiam przesiadywać w kuchni. Nie będę zarabiał jako szef kuchni w hotelu Hilton, ale gotowanie sprawia mi wiele radości…” – Gary otwiera się przed światem. 

 

Tęsknota za futbolem i konopiami siewnymi

 

Owszem, menedżer Coventry Bees – Gary Havelock, potrafi pokroić cebulę w imponującym tempie, zupełnie jak przed feralnym wypadkiem. Niestety, kontuzja sprawiła, że zmniejszeniu uległa częstotliwość występów na piłkarskiej murawie. A futbol to wielka miłość Gary’ego. „Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, bardziej brakuje mi gry w piłkę niż jazdy na motocyklu! Jestem zagorzałym fanem drużyny Middlesbrough. W 2007 roku telewizja Sky Sports zaprosiła mnie do programu „Premier League All-Stars”. Uwielbiam ekipę ‘Boro. Kiedy jeździłem na żużlu, w każdy wolny poniedziałek zbieraliśmy się z kumplami i graliśmy dla rozrywki w piłkę nożną. W każdej drużynie było 5 chłopaków. Czasami, kiedy pojawiał się głód futbolu, grywaliśmy w srody i niedziele. Żużel to moja pasja, ale również praca, a gra w piłkę sprawiała, że czułem się odprężony. Futbol w konwencji 5 na 5 to wyjątkowa przyjemność. Teraz rzadziej grywam w piłkę, bo odczuwam spory ból w barku i nadgarstku. Wychodzą na jaw dawne kontuzje. Z jednej strony to dobrze, że zakończyłem karierę na skutek kontuzji, bo gdybym odszedł ze speedwaya ze względu na wiek, to wiecznie targałyby mną myśli o powrocie na tor. Znam siebie: żegnałbym się z żużlem, a potem wracałbym kilkakrotnie do ścigania. A tak mam spokój: nie mogę już jeździć na motocyklu, więc schowałem łyżwę do szafy” – twierdzi wicemistrz swiata par z 1992 roku. Wówczas w Lonigo Gary przegrał wyścig o złoto z Gregiem Hancockiem…

 

Sportowcy rozmaicie reagują na presję. Niektórzy zakładają maskę z hollywoodzkim uśmiechem, choć wewnątrz emocje buzują niczym meksykański wulkan Orizaba. Innych zżerają nerwy i tracą grunt pod nogami. Gary umiał wyjść obronną ręką z najbardziej dramatycznej sytuacji. Im większa presja ciążyła na Havvym, tym lepiej spisywał się na torze. „Lubiłem sytuacje kiedy byłem przyparty do muru. Pamiętam dzwona jakiego zaliczyłem w finale światowym we Wrocławiu. 29 sierpnia 1992 roku... Miałem 23 lata i pstro w głowie. Dostałem uderzenie motocyklem w swoim drugim wyścigu, a ja zemdlałem z wrażenia. Byłem wściekły na siebie, chciałem błyskawicznie wsiąść na motocykl. Na szczęście mój mechanik okiełznał moje skołatane nerwy. Wskazał na niebo, spadł rzęsisty deszcz. Był czas, żeby przygotować motocykl i uspokoić się. Zareagowałem impulsywnie. Posłuchałem fragmentu „Goodbye blue sky” i całość popisowego numeru „Comfortably numb” legendarnej kapeli Pink Floyd i poczułem się jak w transie. Wygrałem ten finał, a stojąc na podium czułem, że mogę odjechać jeszcze 5 wyścigów. Trudności motywują mnie do działania” – wyznaje Havvy.

 

A skoro o trudnych chwilach mowa… Po zaledwie dwóch pełnych sezonach spędzonych w Bradford, Gary, który wciąż był nastolatkiem, został zawieszony na rok za „rekreacyjne stosowanie konopii siewnej”. Wynik testu był pozytywny. Havvy był zdumiony, że władze speedwaya postanowiły go ukarać. „Pamiętam, że wróciłem w szampańskim nastroju z kalifornijskiego Long Beach, gdzie wykręciłem masę punktów w finale Drużynowych Mistrzostw Świata. Pod koniec sezonu 1988 byłem nazwany najlepszym białym jazzmanem i wielką nadzieją brytyjskiego speedwaya. Wydawało mi się, że cały świat mnie kocha. Jednak kiedy opublikowano wyniki testu, prawdziwych przyjaciół, którzy zostali przy mnie, mogłem policzyć na palcach jednej ręki… Wtedy zrozumiałem jak krucha jest wiara w drugiego człowieka. W jednej chwili ludzie cię uwielbiają, a po chwili robi się przerażająco cicho wokół ciebie… Ludzie, którzy nie tak dawno poklepywali mnie po plecach, teraz zachowywali się jakbym całe życie zażywał heroinę… A przecież popalanie konopii siewnych w żaden sposób nie pomagało mi w sporcie. Od tego nie zwiększyła się moc silnika w moim motocyklu… Ludzie rozsiewali plotki, że jestem oszustem, że chcę wypracować sobie przewagę na starcie. A przecież z ręką na sercu każdy kto spróbował konopii siewnych wie, że gdybym przyjął „złoty strzał” przed meczem, to i tak zameldowałbym się pod taśmą. Problem w tym, że gdy ja puściłbym sprzęgło, moi rywale byliby już w połowie pierwszego wirażu. Nigdy nie jeździłem na żużlu będąc pod wpływem zakazanych substancji. Wiem kiedy jest czas na zabawę, a kiedy trzeba wykonać swoją pracę. Speedway sam w sobie jest na tyle niebezpieczny, że nie potrzeba dodatkowych „wzmacniaczy” w stylu gandzi. A poza tym, umiarkowane palenie gandzi przez ascetów ma w Indiach głęboki kontekst religijny” – uśmiecha się Gary.

 

Cała afera z cannabis sativa (konopie siewne), zmotywowała Havelocka. Za wszelką cenę chciał udowodnić ludziom, że tkwią w błędzie. „Zawsze głęboko wierzyłem, że mogę zostać mistrzem świata. Pewnie i tak sięgnąłbym po złoto, ale gdyby nie banicja uczyniłbym to później. Byłem zmotywowany, bo chciałem zaśmiać się ludziom w twarz. Głównie tym, którzy nie uznawali mojej klasy sportowej. Nie poradziłbym sobie bez Jayne, mojej kochanej żony, który była dla mnie jak ląd dla rozbitków. 17 lat małżeństwa… Kiedy byliśmy młodą parą, Jayne jeździła praktycznie na każde zawody żużlowe. Gdy urodziły się nasze córki (Holly i Erin), rzadziej jeździła na speedway. Bała się, że doznam kontuzji. W sumie wyszło na to, że miała rację!” – zaśmiewa się Havvy.

 

Oczywiście Jayne przybyła w ów feralny marcowy wieczór na South Tees Motorsports Park, kiedy Gary uległ kontuzji. Córki opiekowały się Garym w trudnych chwilach. „Wiem, że na swój sposób jestem dziwakiem, ale chyba nie jestem do końca taki zły, skoro mam wspaniałą rodzinę? Cieszę się, że mogę pojechać z córkami na gokarty. One mają w sobie żyłkę sportowca. Len Silver nie mógł nadziwić się jak szybko kręciły kółka na zawodach kartingowych w Rye House. Kocham te moje dwie urocze panny…” – Gary spogląda gdzieś daleko przed siebie.

 

Może dobrym pomysłem byłoby napisanie książki? Havvy ma o czym opowiadać… „Jestem szczęśliwy jako menedżer Pszczół. Ta praca daje mi mnóstwo przyjemności. Nie jest to jednak zajęcie, które przystoi ojcu rodziny. Mógłbym przynosić parę funtów więcej do domowej skarbonki… Mam kilka pomysłów na życie. Książka? Noszę się z takim pomysłem, ale uważam, że jeszcze nie nadszedł właściwy moment. Kiedy patrzę na piłkarzy, którzy wydają autobiografie w wieku 22 lat, to zastanawiam się co jest na kartach tych książek? Przecież w wieku 22 lat dopiero liznęli życia. Ja nie jestem pewien czy mogę chwycić za pióro w wieku 45 lat… Czuję, że jeszcze sporo ciekawego wydarzy się w moim życiu!” – kończy Havvy.

 

Gary, ale przyznaj, że końcówka lat 80 i początek 90-tych był magicznym okresem w speedwayu…

 

Nicholls nadzieją Gwiazd

 

Rob Lyon, menedżer King’s Lynn Stars lubi pracować z młodzieżą, ale w meczach o stawkę preferuje starą gwardię. Rob ceni zawodników, którzy nawet w grudniu, kiedy żużlowcy powinni odpoczywać, zachwycają jazdą. 28 grudnia 2013 roku Scott Nicholls wygrał turniej Monster Energy Invitational. Zawody rozegrano w Indoor Industry Hills Expo Center, 30 mil na wschód od centrum Los Angeles. Na trybunach zasiadło 5 000 widzów. Było na co popatrzeć. Billy Janniro (była Pszczoła z Coventry), wygrał rundę zasadniczą z 13 oczkami. Szalał weteran Charlie Venegas, były zawodnik Belle Vue Aces. Scott Nicholls wykręcił 9 oczek, ale wywalczył prawo startu w półfinale. Brytyjczyk uratował się drugim miejscem w wyścigu ostatniej szansy, a w finale wybrał trzecie pole startowe. Darcy Ward pozostał bez prawa wyboru. Australijczyk ruszył z czwartego pola, które nikomu nie dało zwycięstwa biegowego. Jednak Darcy świetnie wystartował i w ciasnym wirażu zrównał się z Billym Janniro. Na drugim łuku Darcy wykonał kapitalne nożyczki, wszedł ostro pod Janniro, ale doszło do kontaktu i Billy pocałował bandę. Ward został wykluczony. W powtórce najlepiej spod taśmy wyszli Amerykanie. Janniro wywiózł Venegasa na zewnętrzną, a spryciarz Nicholls wszedł subtelnie przy krawężniku i wygrał. Janniro tak bardzo chciał wyprzedzić Scotta, że zaatakował po szerokiej, zakopał się pod bandą i przegrał jeszcze z Venegasem. „Nieźle. 5-1 dla Belle Vue. Tyle, że ty ścigałeś się dla Asów 17 lat temu, a ja dopiero zacząłem przygodę z Manchesterem” – śmiał się Nicholls. Szkoda, że Scott nie będzie mógł rywalizować z Darcym Wardem przy Wimborne Road. Byłaby szansa na rewanż za kalifornijski turniej…

 

29 września Nicholls zdobył 6 punktów + bonus w pierwszym półfinałowym meczu z Poole Pirates. Niezły wynik zważywszy, że osiągnięty w 4 startach. „Buster Chapman wykonał znakomitą pracę z torem. Myślę, że nawet na normalnym torze nie bylibyśmy w stanie bardziej dać się we znaki Piratom. Zakładam, że nawet gdybyśmy wygrali, to byłaby to minimalna zaliczka. Sądzę, że w Poole wszystko rozstrzygnie się w ostatnim wyścigu. Właśnie dlatego chcę mieć w składzie Scotta Nichollsa, bo on zna ten tor, a poza tym, ma w sobie ogień walki. Starzy mistrzowie mają klasę, walczą do końca, nie narzekają na warunki torowe. Chcę podkreślić, że sędzia Graham Flint wykazał się profesjonalnym podejściem. Wysłuchał uwag toromistrza, był cierpliwy. Myślę, ze po takiej ścianie deszczu, zrobiliśmy z tego toru prawdziwe arcydzieło. Cieszę się, że producenci transmisji nie wywierali grama presji. Mogliśmy spokojnie zając się pracą przy torze. Żałuję, że w rewanżu nie skorzystamy z usług Lewisa Kerra. Lewis upadł na drugim okrążeniu w 12 wyścigu i doznał poważnej kontuzji ręki. Lekarze twierdzą, że w tym sezonie Kerr już nie wsiądzie na motocykl. Smutne, ale takie jest życie… Muszę skorzystać z Charlesa Wrighta, solidnego zawodnika Somerset Rebels” – wyznał Rob Lyon, menedżer Gwiazd.

 

Rob ma nadzieję, że Scott da z siebie wszystko co najlepsze, bo Nicholls lepiej pracuje na motocyklu kiedy w pobliżu jest jego małżonka, reporterka telewizyjna Sophie Blake. „Zadowolony pracownik to lepszy pracownik. Być z Sophie w jednym parku maszyn to cudowna perspektywa. Gorzej z Mayą, naszą córeczką… To nieładnie obciążać innych ludzi opieką nad naszym dzieckiem. Poza tym, Maya bardzo tęskni za mamą. Maya ma dopiero 7 lat. A co do zmiany barw klubowych… Dobrze uczyniłem przenosząc się do Belle Vue, bo w Coventry nie czułem ducha zespołu. Teraz mam szansę, aby po raz pierwszy wprowadzić King’s Lynn Stars do finału play-off i wyleję mnóstwo potu, aby urzeczywistnić marzenia Chapmana i Lyona. Choćby jako gość w składzie, ale nic nie smakuje tak jak finał Elite League” – twierdzi Nicholls i ma rację.

 

Bohaterski Magic

 

Szpital w Poole Pirates. Pielęgniarek waszmościom potrzeba i bardziej dogodnego kalendarza imprez. Vaclav Milik, ledwo wylizał się z ran, ledwo wykręcił 7 oczek + 2 bonusy w półfinale na Norfolk Arena, a już stał się niedostępny dla Piratów. W sobotę 4 października Milika zjadły nerwy. Wypadł poza podium indywidualnych mistrzostw świata, pomimo, że ostatnie zawody rozgrywano na jego śmieciach, w Svitkovie – Pardubicach. W poniedziałek Milika zabraknie przy Wimborne Road, bo na praskiej Markecie odbywa się pierwszy finał indywidualnych mistrzostw Czech. Drugą rundę zaplanowano na sobotę 11 października w Brezolupach. Milik przywdzieje dziś plastron z numerem 10, a o godz. 18.00 kiedy w Poole chłopcy zaczną zjeżdżać do parku maszyn, Vaclav będzie już brał udział w prezentacji na praskim stadionie. Middlo ma kolejny problem…

 

Na szczęście wrocławski zodiakalny Lew, urodzony tego samego dnia i miesiąca co trzykrotny mistrz świata, Jason Crump, wlał sporo otuchy do serca Neila Middleditcha. W czwartek 2 października, korzystając z przepięknej pogody na Dolnym Śląsku, Maciej wybrał się na motocross. Owszem, Magic uwielbia Kena Roczena, Ricky’ego Carmichaela, Jeffrey Herlingsa, Antonio Cairoli i Ryana Villopoto, a poza tym, żal nie skorzystać z ostatnich promieni słonecznych. Tym bardziej, że stojąca w garażu crossowa KTM z silnikiem o pojemności 250 ccm kusi… Maciej fruwał na hopach niczym Eric Geboers, ale zabrakło szczęścia i w pewnym momencie upadł na zeskoku. Ręka rozcięta pomiędzy nadgarstkiem a łokciem. Błyskawiczna wizyta z bratem Wojtkiem w szpitalu na Kamińskiego we Wrocławiu, intensywne zabiegi, maści, ale przede wszystkim determinacja Macieja, przyniosły efekt. Jeszcze w sobotę Middlo głowił się jak zastąpić kapitana Piratów, a w niedzielę popołudniu Magic pozytywnie zaskoczył Neila. O 13.00 kapitan Poole Pirates wyruszył w podniebną podróż z Wrocławia via Kopenhagę na Heathrow. Z lotniska odbiorą Magica dobrzy i uczynni ludzie z Poole Pirates. Takim zachowaniem Maciej Janowski zaskarbił sobie sympatię Brytyjczyków na całe lata. „Cały sezon ścigam się w Anglii. Marzę o kolejnym złotym medalu na Wyspach. Wiem ile radości sprawił mi tytuł wywalczony w ubiegłym roku. Starty z Gregiem w jednym zespole to baśń. Nie chciałem zmarnować wysiłku jaki włożyłem w cały sezon, dlatego zjawię się na Wyspach w poniedziałek. Mam tylko nadzieję, że aura pozwoli na rozegranie meczu” – powiedział prawdziwy sportowiec Maciej Janowski.

 

Indywidualny mistrz świata juniorów z 2011 roku pojedzie z bólem, ale nie jest primadonną. Na rozciętą lewą rękę nałożono 8 szwów, ale skoro Piraci są w potrzebie, to kapitan ratuje zespół. „Kyle Newman upadł w 12 wyścigu meczu z King’s Lynn. Ucierpiało kolano. Mam nadzieję, że Kyle wykuruje się na poniedziałek, bo to ważna postać w naszej ekipie. Wiem, że Rob Lyon będzie groźny, bo nie ma trudniejszego rywala niż zraniona zwierzyna. Poza tym, Gwiazdy świetnie czują się na torze przy Wimborne Road. Ukłony dla Bustera Chapmana za wspaniałą pracę jaką wykonał z torem. Pewnie gospodarze stracili nieco atut własnego toru, ale to pokazuje jak ważna w sporcie jest postawa fair play. Skorzystam z usług Eddie Kennetta, który zastąpi Josha Grajczonka. Sięgnąłem też po znakomicie jeżdżącego w Poole Davey Watta. Jednak to co uczynił Magic, pozostanie dla mnie wspomnieniem tego sezonu. W czwartek doznał kontuzji, a dziś przyleci z Polski, aby wesprzeć nas w walce o finał Elite League. Kapelusze z głów, Maciej to prawdziwy kapitan. Jestem z niego dumny” – powiedział Middlo, menedżer Poole Pirates.

 

Maciej Janowski pokazuje, że we współczesnym sporcie wciąż mieszka dusza. Choć niektórzy chcą zepchnąć ją na peryferie, dusza wciąż dzielnie się broni. Jakby była przyciśnięta do bandy na drugim wirażu w Poole, a mimo to znajduje dla siebie miejsce i świeci pełnym blaskiem o zachodzie słońca. Spójrzcie za horyzont, prawdziwa żużlowa uczta jest tuż, tuż…!                                                                     

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze