Pindera: Powroty to chleb powszedni

Sporty walki
Pindera: Powroty to chleb powszedni
fot. PAP

Tylko nieliczni mistrzowie pięści wiedzą kiedy zejść ze sceny. Rocky Marciano schodził niepokonany, jako mistrz świata kończył karierę Lennox Lewis. Ale najczęściej wracają, by raz jeszcze przegrać.

Przypadki Marciano, niepokonanego czempiona wagi ciężkiej i Lewisa, który po szczęśliwej wygranej z Witalijem Kliczką zrozumiał, że nie warto kusić losu, są wyjątkiem od reguły, która chyba szczególnie w przypadku zawodowych bokserów na ogół nie ma szczęśliwego końca.

 

Przecież nawet najwięksi z największych nie potrafili odejść w porę. Joe Louis, Muhammad Ali, Mike Tyson kończyli swoje wspaniałe kariery smutnymi porażkami. I kiedy toczyli swoje ostatnie, przegrane walki byli jedynie cieniem tych, którzy wcześniej fascynowali swymi umiejętnościami cały świat.

 

36. letni Jermain Taylor nie jest pięściarzem takiego formatu, ale osiągnął wiele. Na igrzyskach olimpijskich w Sydney zdobył medal, później dwukrotnie pokonał Bernarda Hopkinsa i odebrał mu wszystkie pasy mistrzowskie w wadze średniej. Królem tej kategorii był jednak krótko. Porażki z Kelly Pawlikiem  strąciły go z trony, a nokauty z rąk Carla Frocha i Arthura Abrahama (oba w ostatniej, 12 rundzie) kazały zadać pytanie, czy warto dalej ryzykować.

 

Nic więc dziwnego, że kiedy Amerykanin padał na deski znokautowany przez Arthura Abrahama w ramach turnieju Super Six wydawało się, że to już koniec kariery byłego mistrza. Ale Taylor się nie poddał, odpoczął, wrócił, wygrał cztery pojedynki w tym trzy przed czasem i znów dostał wielką szansę. Tym razem o pas IBF w wadze super średniej zmierzy się z Australijczykiem Samem Solimanem.

 

Spotkają się na gali ESPN w Biloxi  (w nocy ze środy na czwartek) i tak naprawdę trudno przewidzieć wynik. Gdyby brać pod uwagę umiejętności, to faworytem byłby Taylor. Ale jest jeszcze przeszłość, ta dobra i ta zła. Ten Taylor, który wygrywał z Hopkinsem nie dałby szans Solimanowi, ale ten, który padał po ciosach Frocha i Abrahama już nie.

Jednego jednak można być pewnym. Porażka Taylora raczej nie skłoni go do przejścia na sportową emeryturę, on dalej będzie szukał swojej szansy, choć logika będzie podpowiadać co innego.

 

W Biloxi pokaże się też niedoszły rywal Krzysztofa „Diablo” Włodarczyka – BJ Flores. Ostatnimi czasy częściej widywany był w roli komentatora NBC, niż w ringu. Ale widać ciągnie wilka do lasu i Amerykanin postanowił wrócić. Związał się kontraktem z Alem Haymonem, szarą eminencją zawodowego boksu i szuka swojej szansy. Jego rywal Kevin Engel niczego wielkiego w tym fachu nie osiągnął i raczej nie osiągnie, więc można liczyć na łatwą wygraną Floresa, który wraca po kontuzji ręki. On, jeśli mu się nie powiedzie, ma jednak co robić.

 

Warto jeszcze wspomnieć o kolejnym pięściarzu, którego zobaczymy w Biloxi, jest nim Andre Dirrell, brązowy medalista igrzysk w Atenach (2004), serdeczny przyjaciel Andrea Warda i brat Anthony’ego Dirrella, który nie tak dawno sięgnął po tytuł mistrza świata organizacji WBC w wadze super średniej. Andre zawsze był zdolniejszym z tej dwójki, mistrzem mógł zostać znacznie wcześniej od brata, ale sędziowie uznali, że w walce z Carlem Frochem minimalnie lepszy był Anglik.

 

Później Andre Dirrell  startował w turnieju SuprSix, ale po wygranej z Abrahamem (dyskwalifikacja rywala) wycofał się z powodu choroby. W ostatnich czterech latach stoczył tylko trzy walki. W Biloxi zmierzy się z solidnym Nickiem Brinsonem , ale tylko na niego będą skierowane oczy fachowców. Zmienił kategorię na półciężką i wciąż jest kandydatem na mistrza.  Jeśli zdrowie pozwoli, to wszystko jest możliwe.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze