Zwierzak, Playboy i inni, czyli Wspaniała Dwunastka mistrzów świata z Meksyku

Siatkówka
Zwierzak, Playboy i inni, czyli Wspaniała Dwunastka mistrzów świata z Meksyku
fot. CyfraSport

Bez wszechobecnych kamer, ani setek stron internetowych, które opisywały bohaterów najważniejszych sportowych wydarzeń dwunastka siatkarzy 40 lat temu wywalczyła tytuł najlepszych na świecie. Dziś ich sylwetki przybliża nam jeden z nich, Ryszard „Bubu” Bosek.

Skąd ten "Bubu"? Nie wiem, kto mi to wymyślił, ale to było od misia Yogi. Choć nikomu przecież kanapek nie podjadałem. Ktoś kiedyś tak mnie nazwał i zostało. Ale ja mam słabą pamięć, więc takich rzeczy mogę już nie kojarzyć – opowiada nam mistrz świata i olimpijski, a aktualnie ekspert Polsatu Sport.

Jurek umiał przeprosić

Siłą naszej grupy było zrozumienie i wbrew pozorom zgranie. W 1974 roku byliśmy drużyną, która żyła już ze sobą długo i miała drobne sukcesy. Pamiętam taką sytuację, kiedy Jurek Wagner ubliżył komuś w czasie treningu. Nie, że jakoś przesadnie mocno, ale jednak użył ostrych słów. Natychmiast zareagował wówczas Edek Skorek. W imieniu całej grupy zabrał głos i powiedział: „Jeszcze raz tak zrobisz, obrazisz któregoś z nas, a będziesz sam trenował” – opowiada Bosek.

- Mądrość Jurka polegała na tym, że potrafił się zreflektować, przeprosić i więcej nie posuwać się do takich słów. Myślę, że ta drobna sytuacja pokazuje, jak zgraną grupą byliśmy i jakie dobre relacje panowały między nami, a Wagnerem. To rzadko przytaczana historyjka, a myślę, że jedna z ważniejszych w naszych relacjach w grupie – kontynuuje „Bubu”, były siatkarz reprezentacji i Płomienia Milowice.

ADHD kontra flegmatycy

- Nasza grupa była dosyć specyficzna. Podzieliłbym ją na trzy typy charakterów: jedni byli flegmatykami, spokojnymi, inni z kolei wiecznie żywymi żartownisiami, takimi chłopakami z dzisiaj popularnym określeniem ADHD. Wreszcie trzeci typ mieścił się gdzieś po środku. Ale razem tworzyliśmy kolektyw i chyba nigdy nie doszło do poważniejszego podziału, sytuacji, która by nas mocniej poróżniła. Wszystko zostawało na parkiecie i nie przenosiliśmy napięć między nami do życia prywatnego. Choć nie ma co ukrywać, że tygodnie ciężkich zgrupowań wcale tego nie ułatwiały – zaznacza mistrz świata i olimpijski.

Oto jak popularny „Bubu” zapamiętał towarzyszy mistrzowskiej przygody z mistrzostw świata w Meksyku w 1974 roku:

fot. PAP archiwum

 

Wiesław „Zwierz” Czaja: Przydomek wszystko wyjaśnia: Wiesiek był wielki i niesamowicie silny. To był najmocniejszy fizycznie siatkarz w naszej grupie. Miał wspaniałe warunki fizyczne i na boisku potrafił z tego skorzystać. Był typowym wykonawcą. A do tego poza boiskiem imponował skromnością. Dobry człowiek – zawsze obecny, ale jakby nieobecny w grupie. Taki typ, którego nigdy nie widzisz, ale z drugiej strony wiesz, że jest w grupie i gotowy do pomocy.

Wiesław „Gaweł” Gawłowski: Podobny do Czaji z charakteru. Nigdy nie był specjalnie rozgadany, ale jako rozgrywający na boisku musiał być mózgiem, reżyserem gry. Choć warto dodać, że podporządkowywał się założeniom taktycznym, że pasowało mu współdziałać, służyć grupie. Nigdy nie wybuchał, ale trzymał w sobie emocje. Tylko kto go znał, dobrze widział jak zagryza zęby i zaciska pięści…

Stanisław „Glinka” Gościniak: Urodzony reżyser. Wszystkim zarządzał, rozdawał karty. Potrafił pozytywnie oszukać każdego, ale tylko po to, aby jeszcze bardziej zmotywować nas do walki. Przed akcją potrafił podejść do każdego i powiedzieć mu: uważaj, teraz dostaniesz piłkę. A potem i tak robił swoje. Poza boiskiem do dzisiaj jest duszą towarzystwa. To on zaczął dyskusje i analizy siatkarskie. To „Glinka” zaczął tworzyć coś, co potem Jurek Wagner rozwinął i kontynuował.

Marek „Łysy” Karbarz: Filozof siatkówki. Mimo że był flegmatykiem, to jednak zawsze potrafił w spokojny sposób wyjaśnić wszystkim, co będziemy robili. Znakomity technik, zawodnik który zawsze znajdował wyjście z najtrudniejszej sytuacji. A przy tym filuterny. Taki pozytywny flegmatyk. Znamy się od dawna. Pamiętam jak trener Władysław Pałaszewski powołał go na obóz juniorów młodszych do Lublina i już wtedy „Łysy” pokazał się z dobrej strony. Grał dobrze, ale w pewnym momencie był już zmęczony. Podszedł do mnie i powiedział: nie wystawiaj już do mnie, bo się zaraz wywrócę. To był cały Marek – dawał z siebie wszystko, aż do wyczerpania. Poważny facet, ale jak się cieszył, to fajnie się śmiał, tak że wszędzie go było słychać. I tak jest do dzisiaj!

fot. PAP archiwum

 

Mirosław „Ryba” Rybaczewski: Typowy przywódca grupy. Wszędzie go było pełno, wszędzie był pierwszy, wszystko chciał brać na siebie. Ale zarazem dobrze mu to wychodziło. Jak graliśmy z Rosjanami i trzeba było któregoś prowokować, to on brał to na siebie. Chodzące ADHD, choć wtedy jeszcze ta nazwa zaburzeń zdrowotnych nie była znana. Potrafił prowokować - kiedy trzeba było zaserwować na kogoś, to brał piłkę, pokazywał palcem i mówił: „Teraz na Ciebie zagram!”. To nie było wulgarne, ale zawsze coś pod siatką szepnął, zażartował… Skory do zabawy, wesołek, zawsze zadowolony. Wszystko mu pasowało. Kiedy jesteś tygodniami na obozie i wszystko cię boli, zaczynasz narzekać, a „Ryba” chyba nigdy nie marudził, wiecznie był uśmiechnięty.

Włodzimierz „Lala” Sadalski: Grał mniej, ale potrafił wiązać drużynę. Znał swoją rolę i potrafił każdemu pomóc. Nie figlarz, ale komunikatywny człowiek. Poznańska nuta – poukładany, zawsze na miejscu, nigdy się nie spóźniał. Teraz kojarzy mi się, że w naszej drużynie byli flegmatycy, figlarze i ci po środku. On był właśnie pomiędzy…

Aleksander „Czarny” Skiba: Był starszy od nas. Typowy wykonawca, człowiek od czarnej roboty. Późno rozpoczął treningi siatkarskie i późno trafił do kadry, ale szybko się wszystkiego uczył i wykonywał to, co do niego należało. Nigdy się nie obrażał się, że mimo wieku nie był liderem. Kiedy go wpuszczano na boisko, można było na nim polegać. Wywarzony, spokojny. Godzinami przy kawie i papierosach potrafił rozmawiać o siatkówce. To były jego trzy nałogi: siatkówka, kawa i papierosy, które wtedy jeszcze nie były traktowane, jako takie zło.

fot. PAP archiwum

 

Edward „Szabla” Skorek: Szybko stał się ojcem naszej grupy. Po uzgodnieniach z Wagnerem poczuł się kapitanem. To on wyznaczał ton drużynie i ścieżki, którymi kroczyliśmy. Chyba każdy z nas – po latach – może potwierdzić, że sprawdził się w tej roli znakomicie. Jako zawodnika nie muszę go opisywać. W tamtych czasach był jednym z najlepszych na świecie. W Polsce miał swoją pozycję i dla wielu z nas był wyznacznikiem pewnego poziomu. Zdystansowany, wywarzony, ale z humorem. Miał problemy z nerkami i wtedy miał trochę trudniejszy moment, ale poza tym zawsze pozytywny. To był taki kapitan, który potrafił w grupie wprowadzić więcej humoru, niż niepotrzebnych dyskusji.

Włodzimierz „Klucha” Stefański: Flegmatyk. Trochę jak Marek Karbarz – może więcej mówiący, ale też niewiele. Jego rola była nie do przecenienia. Dziś, kiedy oglądamy zapisy meczów z tamtych lat, zdajemy sobie sprawę, jak wiele robił dla drużyny, jak wiele pozytywnych akcji potrafił przeprowadzić. Wtedy tego tak bardzo chyba nie docenialiśmy.

fot. PAP archiwum

 

Tomasz „Czarny” Wójtowicz: Typowy killer. Nie zarządzał niczym, w nic się nie wtrącał, ale jak coś mu wytłumaczono, wykonywał to perfekcyjnie. Na początku odbiegał od reszty doświadczeniem i wiekiem, ale szybko okazało się, że jest jednym z najlepszych w grupie. Choć nigdy tego nikomu nie dał odczuć. Przeszedł drogę od najmłodszego w drużynie, po najlepszego gracza na świecie, boiskowego lidera. Wesoły, pogodny człowiek, ale trzeba go zaczepić, żeby poznać jego dobry humor. Fizycznie zawsze się wyróżniał – był takim „playboyem”, cieszył się popularnością wśród kobiet, bowiem w naszej grupie był największym przystojniakiem. Można rzec - pięknisiem, z długimi czarnymi włosami i ciekawą urodą.

Zbigniew „Zuzu” Zarzycki: Chodzące ADHD – typowy zmiennik, ale kiedy grał, na pewno nadawał ton grupie. Poza boiskiem mobilizował wszystkich i potrafił mówić dużo. Zawsze znajdował coś ekstra, coś pozytywnego w każdym z nas… Wszędzie go było pełno – lubił wyrazić swoje zdanie na każdy temat, ale na ogół wypowiadał się tylko pozytywnie. Miał trochę takie amerykańskie podejście – niemal wyłącznie pozytywne i mobilizujące do działania innych. Często wchodził w tony mentalisty, który wie dużo o tym, co się robi. Lubił dyskutować o siatkówce i często to robił ze Staszkiem Gościniakiem… Ciągle chcieli coś ulepszać, poprawiać!

fot. CyfraSport

 

Ryszard „Bubu” Bosek: W tamtych czasach miałem też mocne ADHD. Denerwowałem się dużo, ale byłem akceptowany przez grupę. Wiele razy chyba podpadłem kolegom, ale oni wiedzieli, że jeśli się nie wyładuję, to nie będę grał, tak jak wówczas grałem. W historii naszej drużyny byłem chyba najbardziej żywiołowy, najbardziej pobudzony. Poza boiskiem najlepiej, najbliżej żyłem z Wieśkiem Gawłowskim i Jurkiem Wagnerem. Z tym drugim w końcu mieszkałem w pokoju podczas obozów, kiedy jeszcze grał… Na ogół spotykaliśmy się w Warszawie.

Największą kłótnię miałem za to z Edkiem Skorkiem. To było podczas igrzysk olimpijskich w Montrealu, w czasie meczu z Koreą. Zaczęliśmy sobie ubliżać. Wtedy wkroczył Wagner i wyrzucił nas obu z boiska. Poczekał aż się uspokoiliśmy i dopiero wtedy wpuścił z powrotem. Na szczęście wróciliśmy i wygraliśmy z Koreą. To była jedna z lepszych decyzji Jurka. Zarazem ta sytuacja pokazuje, że jeśli były między nami konflikty, to pozostawały tylko na boisku!

Marcin Lepa, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze