Cieślik - piłkarz, który pokonał imperium

Piłka nożna

On miał nie zagrać w tym meczu. To jego koledzy mieli poskramiać wielkich rywali, w starciu z którymi Polakom nie dawano żadnych szans na wygraną. Wypełniony po brzegi stadion w rolach głównych obsadził już innych aktorów. Trener zmienił zdanie w ostatniej chwili...

Stadion-pech, stadion-porażka, który od chwili otwarcia nie przyniósł biało-czerwonym szczęścia. Kto mógł przełamać fatum? Nikt z kibiców nie liczył na Niego. Miał już przecież ponad trzydzieści lat. W ostatniej chwili dostał powołanie do reprezentacji. Po co? Czy to właśnie On mógłby pokonać najlepszego bramkarza świata? Kibice obsadzili już przecież główne role tego spektaklu, wybrali innych bohaterów. A jednak. Pojawił się. Strzelił. Polacy pokonali faworytów w meczu, który będzie się wspominać wiele dekad później.

 

Sebastian Mila w meczu z Niemcami w 2014? Nie, Gerard Cieślik w spotkaniu przeciwko ZSRR w 1957 roku!

 

***

 

Futbol zna wiele takich historii, gdy zawodnik wzięty z łapanki, oderwany od talerza gorącej zupy, powołany przez trenera wbrew logice i życzeniom kibiców odwraca losy meczu. W historii polskiego futbolu niewiele jest jednak meczów tak znaczących, tak pamiętnych wygranych przez takich zawodników.  Wielu kibiców może zdziwić porównanie Cieślika z Milą, ale powołanie piłkarza z Chorzowa było – również dla niego samego – ogromnym zaskoczeniem.

 

Sezon 1957 nie był dla Cieślika zbyt udany. Przed październikowym meczem w 18 ligowych grach strzelił 9 goli. Trafiał rzadko - bilans ratował mu hat-trick zdobyty w meczu z ŁKS-em na Stadionie Śląskim. Więcej było krytyki, niż braw. Ruch plasował się w środku ligowej stawki, a trenerzy reprezentacji nie widzieli w niej miejsca dla lidera Niebieskich. Polakom pomógł przypadek: drużyna przygotowująca się do eliminacyjnego boju rozegrała mecz z reprezentacją Śląska. Tam grał Cieślik. Trzy dni przed spotkaniem ze ZSRR dowiedział się z radia, że został dowołany do reprezentacji. Po co? - pytali eksperci.

 

Cieślik2005

 Gerard Cieślik podczas obchodów 85. lecia PZPN. / fot. PAP

 

Polacy mieli zmierzyć się ze Związkiem Radzieckim. Rywalem znienawidzonym, zarówno z powodów politycznych, jak  i ze względów sportowych. Gdy po wojnie zaczęto Polakom wpajać ideały stalinizmu, jedną z dziedzin życia w której Sowieci byli nieomylni, stał się sport. Radzieckie drużyny przyjeżdżały nad Wisłę "uczyć" Polaków gry w piłkę, bo radzieckie piłkarstwo - jak głosiła prasa - było przodujące w świecie. By to potwierdzić drużyny z ZSRR zabierały ze sobą - również najlepszych w świecie - radzieckich sędziów, którzy pilnowali wyniku. Trybuny huczały od gwizdów, na boisko leciały butelki po wódce, kibice byli jednak bezsilni wobec przekrętów i propagandy. Po politycznej odwilży w październiku 1956 Polacy liczyli na powrót do normalności, również w sporcie. Liczyli, że Wielkiego Brata można pokonać w uczciwej sportowej walce.

 

Tak się jednak złożyło, że Związek Radziecki w połowie lat pięćdziesiątych skompletował naprawdę mocną ekipę. Mecz w Chorzowie był dla tej drużyny  jednym z przystanków na trasie "złoto igrzysk olimpijskich 1956 – mistrzostwo Europy 1960". Takie nazwiska jak Lew Jaszyn, Igor Nietto czy Eduard Strielcow budziły respekt.

 

Pierwszy mecz - rozegrany w czerwcu na moskiewskich Łóżnikach, zakończył się klęską Polaków 0:3, a Cieślik w nim nie zagrał. Opiekunowie drużyny narodowej zarzucali mu słabszą formę, brak ambicji i odesłali do kadry B.  Zawodnik Ruchu nie wystąpił  zresztą w żadnym z czterech wcześniejszych meczów kadry w 1957 roku, aż do październikowego boju z ZSRR.

 

***

 

Spotkanie elektryzowało kibiców na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Stadion Śląski mógł pomieścić  wówczas 100 tysięcy widzów, ale w dniu meczu z ZSRR zapełniłby się nawet, gdyby na trybunach było 300 tysięcy miejsc! Tyle zgłoszeń na bilety otrzymali organizatorzy widowiska. Ryk stutysięcznej publiczności po raz pierwszy w historii zmroził rywali biało-czerwonych.

 

Pierwsza bramka padła jeszcze przed przerwą. Akcję zainicjował Ginter Gawlik, podał do Lucjana Brychczego, ten odegrał do  Henryka Kempnego.  Dośrodkowanie zakończył strzałem z kilkunastu metrów Cieślik. Lew Jaszyn nie miał żadnych szans!  W piątej minucie drugiej części Cieślik wymienił piłkę z Brychczym, zawodnik Legii ograł na prawym skrzydle Borysa Kuzniecowa i precyzyjnie dośrodkował na dziesiąty metr. Tam już czekał bohater dnia. Strzał głową Cieślika i najlepszy bramkarz świata po raz drugi w tym meczu wyciągał piłkę z siatki. Rywali stać było jedynie na honorowe trafienie.

 

Końcowy gwizdek to wybuch entuzjazmu publiczności. Bohaterowie spotkania zostali zniesieni z boiska na ramionach kibiców, którzy byli świadkami  największego powojennego sukcesu reprezentacji .  Tak przechodzi się do legendy, ale nazwanie Cieślika bohaterem jednego meczu byłoby herezją…

 

***

 

Na treningach Ruchu pojawił się jeszcze przed wojną, w roli chłopca do podawania piłek. Była to dla niego jedyna szansa na kopnięcie prawdziwej futbolówki, na codzień kopał skleconą ze starych pończoch szmaciankę. Szybko dostrzeżono, że ma smykałkę do gry. Ktoś ustawił piłkę na jedenastym metrze, Gerard strzelił celnie. Po chwili był członkiem klubu. Rozwój kariery przerwała wojna. We wrześniu, podczas bombardowania pod Wolbromiem zginął jego ojciec. Nastolatek, by pomóc matce w utrzymaniu domu rozpoczął pracę w piekarni. Wznowił również treningi w Bismarckhütter Sport Verein.

 

Po zakończeniu wojny powrócił do Ruchu i jak wielu polskich sportowców chciał odrobić stracony czas. Szybko stał się ikoną swego klubu. "Gra Cieślik - jest Ruch! Nie ma Cieślika - jest bezruch" - pisała ówczesna prasa. Zdobył z Niebieskimi trzy tytuły mistrza Polski, dwukrotnie sięgnął po koronę króla strzelców ekstraklasy. Osiągnął imponujący bilans ligowy:  168 bramek w 237 meczach, co do dziś daje mu miejsce w czołówce najlepszych strzelców w historii. To jednak tylko statystyki, które nie oddają widowiskowego stylu gry i siły atomowych strzałów, które doprowadzały do rozpaczy bramkarzy rywali. Był pierwszym – i jedynym do momentu pojawienia się Lucjana Brychczego - powojennym piłkarzem, którego gra w takim stopniu elektryzowała publiczność w całym kraju.  

 

Pozostał wierny Niebieskim do końca kariery, choć okazji do opuszczenia Chorzowa nie brakowało. W 1946 roku podczas tournee po Szkocji Aberdeen oferowało konkretne pieniądze, ale Cieślik wybrał powrót do kraju. Kilka lat później już nie miał wyboru: w Warszawie już szyto dla niego mundur, a od służby wojskowej uchroniła go interwencja przodownika pracy - górnika Wiktora Markiewki. Później była jeszcze atrakcyjna oferta ze strony ŁKS. Łodzianie dorzucali w pakiecie trzypokojowe mieszkanie, o jakim piłkarz w Chorzowie mógł jedynie pomarzyć. I tym razem Pan Gerard nie był zainteresowany przeprowadzką.

 

Z reprezentacją nie sięgnął po najwyższe laury, ale w ciągu ponad dziesięcioletniej przygody Cieślika z kadrą Polacy wycofywali się ze startu w aż czterech wielkich imprezach (igrzyska olimpijskie 1948, 1956 i mistrzostwa świata 1950, 1954). Podczas turnieju olimpijskiego w Helsinkach biało-czerwoni zawiedli, wygrywając jedynie z amatorską reprezentacją Francji. Jedynym sukcesem reprezentacji w pierwszych powojennych latach było zwycięstwo 3:1 nad Czechosłowacją. W meczu rozegranym na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie Cieślik strzelił jedną z bramek.

 

Cieslik1948

Cieślik niesiony przez kibiców po meczu z Czechosłowacją (1948). / fot. PAP

 

W reprezentacji rozegrał 45 spotkań - niewiele, ale początek lat pięćdziesiątych był dla kadry wyjątkowo chudy: odizolowana Polska unikała kontaktów ze światem. W takim 1951 roku biało-czerwoni rozegrali 1 (słownie: jeden) mecz międzypaństwowy, w 1953 - 3, w 1954 - 2. Nie było szans na egzotyczne tournee w celu poprawienia bilansu meczów w kadrze A.

 

***

Po zakończeniu kariery podjął pracę trenera. Prowadził kluby ligowe, pracował również z młodzieżą. Żył skromnie, nie aspirował do bycia gwiazdą mediów. Mimo to jego dokonania były cenione przez kolejne pokolenia. W 1969 roku został wybrany piłkarzem 50. lecia PZPN. Mimo późniejszych sukcesów reprezentacji Polski, w kolejnych tego typu plebiscytach Cieślik wciąż plasował się w czołówce.

 

Dwadzieścia lat po sukcesie w meczu ze Związkiem Radzieckim Gerard Cieślik, jako jeden z niewielu polskich sportowców doczekał się filmu na swój temat. Obraz nosił tytuł "Gra o wszystko" i przedstawiał dzień z życia piłkarza-emeryta, wypełniony wspomnieniami (młodego Cieślika zagrał późniejszy lider Niebieskich Krzysztof Warzycha).

 

Cieślik1989

Gerard Cieślik i Krzysztof Warzycha - dwie legendy chorzowskiego Ruchu (1989). /fot. PAP

 

W jednej ze scen pod stadion podjeżdża autokar z piłkarzami Ruchu. Wychodzą z niego obecne gwiazdy drużyny; za chwilę rozegrają ligowy mecz z Widzewem. Cieślik-emeryt z boku obserwuje swoich następców. Teraz to oni są popularni, oni budzą emocje, oni są w centrum zainteresowania. Na stojącego w cieniu Cieślika nikt nie zwraca uwagi. Czas dla sportowych gwiazd bywa jednak bezlitosny. Sprawdziłem skład Ruchu z tego meczu: Czaja, Baran, Jakubczyk, Zając, Wyciślik, Lorens, Dusza, Wira, Kajrys, Bula, Walot, Mikulski… Z całym szacunkiem dla dorobku tych piłkarzy (są w śród nich mistrzowie Polski), żadne z tych nazwisk nie działa dziś na wyobraźnię kibiców. Cieślik – to co innego! On był, jest i będzie legendą polskiego futbolu.

 

Gerard Cieślik odszedł 3 listopada 2013 roku. Miał 86 lat.

Robert Murawski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze