Historia z zapachem krochmalonej pościeli w tle. 60 lat Kroniki Sportowej!

Inne

30 listopada 1954 roku słuchacze Polskiego Radia po raz pierwszy usłyszeli Kronikę Sportową. Od tego dnia minęło dokładnie 60 lat, a słuchacze radiowej „Jedynki” dalej mogą wieczorem nastawić odbiorniki i posłuchać audycji podsumowującej najważniejsze sportowe wydarzenia dnia. Audycji nieprzesiąkniętej nowoczesnością, audycji z wielką historią i zapachem krochmalonej pościeli w tle…

Do radiowego świata Kroniki Sportowej czytelników Polsatsport.pl zaprasza Andrzej Janisz. Dziennikarz, który od ponad 30 lat! współtworzy sportowe podsumowanie dnia w kanale pierwszym Polskiego Radia, nie tylko opowiada, dlaczego, jak tylko słyszy czołówkę audycji: „Oj, strzelaj, prędzej, strzela... jest! Kronika Sportowa”, to wciąż czuje zapach krochmalonej pościeli, ale także prezentuje „technologię” pracy kiedyś i dziś. W zamieszczonym poniżej materiale wideo odpowiedź na pytanie, do czego radiowcy potrzebna jest… żyletka.

 

Aleksandra Szutenberg: Jak słyszy Pan słowa „kronika sportowa”, to jakie pierwsze skojarzenie się Panu nasuwa?

 

Andrzej Janisz: Pierwsze co, to zapach wykrochmalonej pościeli u babci. Jak byłem dzieckiem i do niej jeździłem, to jeden z moich wujków słuchał Kroniki Sportowej. To on włączał radio po 21. Ja już byłem w łóżku. W związku z tym, jak słyszę sygnał Kronika Sportowa, to ten zapach wykrochmalonej pościeli towarzyszy mi do dzisiaj. To było to pierwsze zetknięcie z Kroniką. Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek znajdę się po tej drugiej stronie, że będę mówił, opowiadał o wynikach. Mnie się zawsze wydawało, że to o mnie będą mówić, że to ja będę bił rekordy, o których słyszałem. Jak zasypiałem, to mi się śniło, że to ja jestem na Maracanie, że strzelam bramki i o mnie mówią w Kronice.

 

Oczywiście pierwszych wydań Kroniki nie mógł Pan słyszeć, ale te pierwsze, z którymi Pan się zetknął… Czym różniły się od tych, które są tworzone teraz?

 

Teraz nasza audycja jest bez wątpienia zdecydowanie bardziej dynamiczna, bardziej nowoczesna.  Wydaje mi się jednak, że wciąż naszym zadaniem jest utrzymywanie tej formy, którą wymyślili nasi mistrzowie. Polegało to na tym, żeby o sporcie opowiadać barwnie, ale  także mądrze. Żeby nie prześlizgiwać się tylko po czubkach wyników, tylko, żeby zajrzeć gdzieś pod podszewkę, żeby zobaczyć, jak ten sport rzeczywiście wygląda. Chcemy to robić w dalszym ciągu i wydaje mi się, że robimy. Mówimy nie tylko o tym, jak Polacy zdobywają medale (oby zdobywali jak najczęściej), ale potrafimy także spotkać się z dziećmi, popatrzeć, jak sport wygląda gdzieś na małym boisku, w jakimś małym miasteczku, na wsi. I to się udaje.

 

W obecnej formie audycja trwa około dwudziestu minut. Jak na współczesny, szybko zmieniający się świat i ekspresowe komunikaty podawane widzom/czytelnikom/słuchaczom w pigułce, to dość długa forma…

 

My narzekamy.

 

Że za długa, czy że za krótka?

 

Za krótka! Nie sposób czasami pomieścić najważniejszych informacji. Pamiętam czasy, kiedy polski sport wyglądał bardzo mizernie i kiedy trzeba było szukać wszelkiego rodzaju sukcesów. Poza tym jednak technika się zmieniła i możliwości dotarcia do sportowców startujących za granicą 30 czy 40 lat temu były zdecydowanie bardziej ubogie niż teraz.

 

Kiedyś zamawialiśmy rozmowę międzynarodową w centrali telefonicznej i czasami czekaliśmy na nią 12 godzin. Oczywiście mieliśmy swoje znajome w centrali, które łączyły nas poza kolejką. Wszystkie redakcje miały takie dziewczyny, które pomagały. Wtedy rzeczywiście trzeba było myśleć nad tym, jak ściągnąć rozmowę, czy uda się tego człowieka do telefonu przyprowadzić. Teraz nie ma problemów w każde miejsce świata można zajrzeć w każdej chwili.

 

No właśnie, jak bardzo różniło się tworzenie audycji kiedyś i dziś? Ile teraz trwa przygotowanie programu, ile osób nad nim pracuje i jak to wyglądało kiedyś?

 

(Obszerna odpowiedź Andrzeja Janisza wraz z instruktażem obsługi montażu współczesnego i tego używanego przed kilkudziesięcioma laty w załączonym materiale wideo)

 

 

Technologia była, jaka była, więc jednak wpadki musiały się zdarzyć. Jakaś zabawna sytuacja, wpadka, która utkwiła Panu szczególnie w pamięci…

 

Kronika ma 60 lat, możemy przyjąć, że są 52 tygodnie w roku, a dni w tygodniu siedem… W związku z tym tych audycji były tysiące. Ktoś nie przyszedł, ktoś się spóźnił, ktoś dał nie to pudełko z taśmą. Realizator oczywiście taśm nie przesłuchiwał, bo ufał, że my dajemy je w odpowiedniej kolejności… Więc jeżeli pomyliło się pudełko, to my zapowiadamy piłkę nożną, a idzie siatkówka, albo rozmowa ze znanym pisarzem, bo takie także w Kronice były. Ktoś mówił nie do tego mikrofonu, który się akurat zapalił, albo mikrofon nie zadziałał, bo też się tak zdarzało. Kiedyś nie startowały magnetofony, szły z opóźnieniem, teraz zawieszają się konsolety… Takich sytuacji było bardzo dużo. Ale to jest kwestia tego, że gdybyśmy tej Kroniki nie robili, to takich wpadek też by nie było. Tylko, że wtedy byłoby ubogo.

 

Jakie zdarzenie wspomina Pan najmilej?

 

Najmilej wspomina się te pozytywne zdarzenia z udziałem sportowców, bo my jesteśmy od nich zależni. Zdecydowanie przyjemniej jest wtedy, kiedy dostajemy informację o sukcesie polskiego sportowca, a najprzyjemniej, jeżeli jest to wiadomość nieoczekiwana.

 

Kiedyś tak było, że nagle okazało się, że polski bojerowiec zdobył medal i zdobył ten medal w Stanach Zjednoczonych i my tę wiadomość dostaliśmy dwie godziny przed Kroniką. Teraz dwie godziny to jest tyle czasu, że jesteśmy w stanie zrobić wszystko, ale wtedy trzeba było zamówić rozmowę, ustalić, w którym hotelu on jest, numer do hotelu, zamówić to w centrali międzynarodowej i to zamówić tak, żeby było poza kolejką… A czasami połączenie było takie, że ledwo było słychać. Wtedy jednak była największa frajda. Zrobiłem, mam, tak!

 

Kronika Sportowa ma już 60 lat. To kawał czasu. Na czym polega jej fenomen, że ludzie o godzinnie 22.30 włączają Polskie Radio, są z Państwem i wciąż chcą słuchać informacji sportowych przekazywanych przez dziennikarzy radiowej jedynki?

 

My w tej chwili już nie konkurujemy z telewizją. Nie chodzi nam też o szybkość informacji. Choć wyniki wieczornych meczów podajemy od razu po ich zakończeniu, mamy korespondentów na stadionach i oni mówią, jak to wyglądało. Tu chodzi także o coś innego. To jest sportowe podsumowanie dnia. Bogdan Tuszyński kiedyś powiedział, co ma być w Kronice.

 

Jeżeli słucham Kroniki, mam wiedzieć, co zdarzyło się w sporcie danego dnia. Najlepiej z oprawą dźwiękową, jeżeli się nie uda, to słowem, możliwie jak najszybciej i jak najprawdziwiej, bo to jest najważniejsze, żeby nie prześlizgiwać się tylko i wyłącznie, żeby czasami gdzieś zajrzeć, zobaczyć , dociec, dlaczego.

 

Wspomniał Pan imię i nazwisko Pana Bogdana Tuszyńskiego i właśnie o te najważniejsze postaci dla Kroniki Sportowej chciałabym zapytać.

 

Każdy człowiek, który pracował przy Kronice Sportowej jest postacią ważną. Najważniejszą bez wątpienie jej twórca, Konrad Gruda, bo to on znalazł to okienko dla redakcji sportowej. To było w 1954 roku o godzinie 18.45. Zupełnie inna godzina niż teraz, bez tego sygnału, który otwiera Kronikę od 1956 roku, ale tak, on to zaczął, to było jego. I bez jego siły przebicia, to kto wie, może takiej Kroniki by nie było, może by się nazywała zupełnie inaczej, może powstałaby dopiero później, może wymyśliłby ją ktoś inny.

 

Tych znanych nazwisk było zdecydowanie więcej.

 

Wszystkich nie wymienię, a nie chciałbym hierarchizować. Oczywiście wielkie postaci tej redakcji, nasi wielcy nauczyciele – Bohdan Tomaszewski, Bogdan Tuszyński, Lesław Skinder chociażby. To są ludzie od których my się wszyscy uczyliśmy. Nie będę nawet próbował wymienić wszystkich, bo pominę kogoś, kto mnie uczył. Przewinęło się tu bardzo wielu ludzi i ja także starałem się tu wiele osób uczyć montażu, słuchania, ucha. 

 

I tak już od 60 lat i pewnie przez kolejnych 60 albo i więcej. Czego życzyłby Pan sobie i swoim koleżankom i kolegom z redakcji Kroniki Sportowej na kolejne 60 a może zdecydowanie więcej lat?

 

Jednej rzeczy – sukcesów polskich sportowców. Wtedy pracuje się łatwiej, a ludzie też wolą słuchać o sukcesach a nie o porażkach. Przez ten czas, kiedy byłem tutaj w tej redakcji, zauważyłem, że jeżeli coś się dzieje pozytywnego, jeżeli reprezentacja piłkarska wygrywa z Niemcami to zainteresowanie jest 10 razy większe niż wówczas, kiedy przegrywała ze Słowacją, a te dwa wydarzenia przecież dzielił tylko rok…

 

I tych sukcesów zarówno naszym sportowcom, redakcji Kroniki Sportowej, wszystkim sportowym redakcjom, także naszej życzymy. Dziękuję za rozmowę.

Aleksandra Szutenberg, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze