Strażak, który spalił tulipany
Holendrzy wywalczyli w Soczi 23 z 36 medali olimpijskich (w tym 8 z 12 złotych) w łyżwiarstwie szybkim na długim torze, a jednak Królem Panczenów został kto inny: Zbigniew Bródka zaskoczył Pomarańczowych i przebojem wdrapał się na najwyższy stopień podium. Biało-czerwony stał się symbolem łyżwiarskiej rewolucji – nowej siły, zawodników wychowanych bez krytego toru, ale zdolnych wygrywać ze światową czołówką.
Za nami był już tydzień zmagań w Adler Arenie. Zawody panczenistów zaczynały przypominać grę w... pomarańczowe. Można było śmiało obstawiać kto zdobędzie kolejne olimpijskie medale. Holendrzy zdominowali rywalizację łyżwiarzy szybkich jak nigdy w historii żadnej innej dyscypliny. Przed nami były jednak najciekawsze starty dla biało-czerwonych kibiców – biegi drużynowe. W medale naszych pań wierzyło wielu, w medal męskiej drużyny już mniejsze grono, nieliczni stawiali na zdobycie krążka przez Zbigniewa Bródkę. Tym bardziej po występie na 1000 metrów, kiedy panczenista z Domaniewic chciał podjąć walkę o medal, a skończył poza pierwszą dziesiątką.
Błysk płozy
Holendrzy zapowiadali ten dzień jako rywalizację o miano „Króla łyżwiarstwa szybkiego”. Codziennie oglądając dekoracje z udziałem Pomarańczowych, byli przekonani, że i tym razem zwycięży jeden z ich rodaków. Ich szanse wzrosły, kiedy w 13. parze Mark Tuitert pojechał 1:45,42 i objął prowadzenie. My czekaliśmy na 17. i 18. przejazd, kiedy zaprezentować mieli się Konrad Niedźwiedzki i Bródka.
Ten drugi trafił idealnie – jechał w parze z Amerykaninem Shanim Davisem, rekordzistą świata i wciąż jednym z najlepszych zawodników na 1500 metrów. Ale Bródce niestraszni tacy rywale – na co dzień jest przecież strażakiem i nie raz musiał walczyć z poważniejszymi trudnościami. I Polak pojechał cudownie, niemal perfekcyjnie – na tablicy zatrzymał się wynik 1:45,00! Bródka objął prowadzenie, a po nim zostało jeszcze tylko sześciu panczenistów...
Resztę pamiętacie Państwo doskonale: Koen Verweij walczy jak szalony, wpada na metę z takim samym czasem jak Polak, aby po chwili łapać się za głowę z niedowierzaniem – 1:45.009 oznacza, że przegrał złoty medal o trzy tysięczne sekundy, o błysk płozy!
Łyżwiarska potęga?
Od tego dnia rywalizacja w Soczi przybrała zupełnie inny wymiar – nagle ktoś utarł nosa Holendrom. Bródce gratulowali wszyscy łyżwiarze, jakby chcieli powiedzieć: „Jesteś kosmitą. Ograłeś Pomarańczowych”. Kilka dni później srebrny krążek dołożyły nasze panie (Katarzyna Bachleda-Curuś, Natalia Czerwonka, Katarzyna Woźniak i Luiza Złotkowska) w drużynie, a brązowy medal ponownie Bródka, ale tym razem wspomagany przez Niedźwiedzkiego i Jana Szymańskiego. Stało się jasne, że biało-czerwoni zajmą drugie miejsce w klasyfikacji medalowej rywalizacji w Adler Arenie, a panczeniści staną się najbardziej medalodajną ekipą naszej zimowej eskapady do Soczi!
Polacy oszaleli – nagle wszyscy zaczęli wyciągać „figurówki” i „hokejówki” z szaf i pędzić na pobliskie ślizgawki. W Polsce podjęto temat budowy krytego toru, a raczej zadaszenia jednego z już istniejących.
Tak dobrze nie było nigdy
Dziś, natchnieni sukcesami w Rosji, nasi łyżwiarze nie przestają zadziwiać. Pierwsze Puchary Świata w tym sezonie to dalsze pasmo sukcesów. W ostatnich zawodach w Berlinie i Heerenveen Polacy stawali na podium aż 11 razy! W stolicy Niemiec mogliśmy oglądać najwspanialsze starty biało-czerwonych w historii jakiejkolwiek zimowej dyscypliny – pięć medali, w tym cztery złote i jeden srebrny w ciągu trzech dni Pucharu Świata ponownie zaskoczyło rywali.
Dziś polskie panczeny to już nie tylko Bródka (złoty medalista olimpijski ma wręcz nieco spokojniejszy start i jak do tej pory nie udało mu się ani razu wskoczyć do czołowej piątki na dystansie 1500 metrów!), ani nawet drużyna pań. Dziś o medale walczą Szymański, najmłodszy w gronie brązowych z Soczi, czy Artur Waś, który na igrzyskach był „niestety dopiero” dziewiąty, ale o którego talencie mówiliśmy od dawna. A drużyna mężczyzn zdołała nawet wygrać z Holendrami i wywalczyć złote krążki Pucharu Świata w Berlinie.
Osieroceni skoczkowie
Nagle okazało się, że to skoczkowie płacą za brak lidera i pod nieobecność Kamila Stocha przegrywają ze światową czołówką. Po raz kolejny potwierdziło się, że polskie biegi to tylko Justyna Kowalczyk i nie mamy jej następczyń. Ba – całkiem niezłe występy notują – jeśli już – polskie biathlonistki. Nikt jednak nie może się równać z panczenistami.
Do igrzysk w Pyeonchang zostały nieco ponad trzy lata – wówczas Szymański będzie u szczytu kariery. Podobnie jak miejmy nadzieję Czerwonka i Woźniak. Dla Bródki, Niedźwiedzkiego, Wasia, Złotkowskiej i ewentualnie Bachledy-Curuś będą to jednak zapewne ostatnie igrzyska. Czy doczekamy się ich następców? Na razie dobrze rokują Piotr Michalski, Aleksandra Kapruziak, czy Sebastian Kłosiński, ale przed nimi mnóstwo ciężkiej pracy.
Mało poważne warunki
I bez krytego toru dochowaliśmy się wspaniałej grupy łyżwiarzy, ale patrząc za okno aż ciężko mi uwierzyć, że za kilka dni w Warszawie rozegrane zostaną mistrzostwa Polski. W deszczu, przy plus ośmiu stopniach trudno o poważną rywalizację i kwalifikacje do styczniowych mistrzostw Europy w Czelabińsku. Że nie wspomnę o szykowaniu formy na lutowe mistrzostwa świata w Heerenveen. A Holendrzy już czekają na rewanż na Bródce. Pomarańczowe Tulipany powoli odzyskują formę...
Komentarze