Były trener kadry koszykarzy Jerzy Świątek: Odkrywaliśmy ligę NBA

Koszykówka
Były trener kadry koszykarzy Jerzy Świątek: Odkrywaliśmy ligę NBA
fot. pzkosz.pl
Jerzy Świątek został mianowany honorowym członkiem PZKosz

Jerzy Świątek, były trener koszykarzy Śląska Wrocław i reprezentacji Polski, wspomina pionierskie lata na Dolnym Śląsku i wyjazdy kadry narodowej do USA. - Odkrywaliśmy wtedy ligę NBA - powiedział szkoleniowiec, wyróżniony honorowym członkostwem PZKosz.

Świątek, który w styczniu skończy 81 lat, to człowiek-legenda Śląska. Był przy narodzinach potęgi 17-krotnego mistrza Polski.

 

- Urodziłem się w Tarnowie, ale wrocławianinem jestem od 1945 roku. Przyjechałem tu, gdy miasto jeszcze płonęło. Akurat tak się złożyło, że w dużych ośrodkach, jak w Warszawa, Kraków, Łódź, grali po wojnie koszykarze, którzy przed jej wybuchem występowali w reprezentacji czy czołowych drużynach kraju. Natomiast Wrocław stał się zupełnie nowym ośrodkiem na mapie Polski. Akurat nikt ze znanych zawodników tamtych lat tu nie zamieszkał - zauważył.

 

Budowanie koszykówki na Dolnym Śląsku zaczęło się od podstaw, bez żadnych wzorców. Pierwszym sukcesem był awans w 1950 roku drużyny wrocławskiego AZS do I ligi.

 

- Występowali w niej m.in. wysocy, mierzący po dwa metry... wioślarze, olimpijczycy Edward i Zbigniew Schwarzerowie, dla których koszykówka była tylko elementem zimowych przygotowań do sezonu. Drużyna grała brutalną koszykówkę. Dwóm wielkoludom towarzyszyli zawodnicy poprawnie grający na obwodzie i to wystarczyło, by wejść na najwyższy szczebel - przypomniał Świątek.

 

W 1956 roku on sam w roli podstawowego zawodnika Śląska świętował awans do ekstraklasy. Prawo gry z najlepszymi wywalczył wtedy także inny wrocławski zespół - Gwardia. W zespole "wojskowych", prowadzonym przez trenera Ryszarda Stasika, grał u boku sławniejszych kolegów, reprezentantów kraju - Kazimierza Frelkiewicza, później Mieczysława Łopatki.

 

- Świątek wyróżniał się w tej drużynie znakomitym przygotowaniem fizycznym. W tamtych czasach 100 metrów pokonywał w poniżej 11 sekund, więc był chyba najszybszym koszykarzem w kraju, znakomicie biegał do kontrataku - scharakteryzował jego grę wieloletni dziennikarz "Przeglądu Sportowego" Łukasz Jedlewski.

 

Razem ze Śląskiem piął się w hierarchii ligowej, zdobywając w 1960 roku pierwszy medal (brązowy) i pięć lat później pierwsze mistrzostwo kraju. Zawodniczą karierę zakończył w 1969 r. brązowym medalem.

 

W międzyczasie Wrocław był w 1963 roku organizatorem mistrzostw Europy, w których reprezentacja Polski, prowadzona przez młodego, 33-letniego trenera Witolda Zagórskiego, wywalczyła srebrny medal. Do dziś jest to największe osiągnięcie polskiej męskiej koszykówki.

 

- Oczywiście kibicowałem kolegom w trakcie turnieju, miałem też skromną funkcję w komitecie organizacyjnym - wyprowadzałem drużyny z rejonu szatni na boisko. Przed mistrzostwami kilka reprezentacji przyjechało wcześniej i potrzebowało sparingów. Utworzyliśmy drużynę z pozostałych graczy Śląska, m.in. z Zenkiem Matysikiem, Wojtkiem Szczecińskim, Jędrkiem Kałasem oraz zawodnikami Wisły Kraków, którzy znaleźli się we Wrocławiu Tadkiem Pacułą i Jackiem Czernichowskim. Rozegraliśmy cztery mecze kontrolne z uczestnikami ME, m.in. z Izraelem i Włochami - wszystkie wygraliśmy - wspomniał Świątek.

 

Jeden z bohaterów srebrnej drużyny Janusz Wichowski, najlepszy obok Łopatki polski koszykarz tamtych lat, trafił do tego sportu za namową Świątka.

 

- Jeszcze jako zawodnik Ogniwa Wrocław byłem z drużyną na obozie w Jeleniej Górze. Janusz zaczynał tam grać w koszykówkę. Widząc, że ma smykałkę, namówiłem go do przyjazdu do Wrocławia, przez jakiś czas występowaliśmy razem w Ogniwie. Tu zobaczył go trener Władysław Maleszewski i namówił do przejścia do Polonii Warszawa, a ja przeniosłem się do Śląska - przyznał.

 

W sezonach 1971/72 i 1972/73 był głównym trenerem wrocławskiego zespołu, z którym zdobył srebrny i brązowy medal MP.

 

- Debiutowałem w roli szkoleniowca pełen kompleksów, bo pamiętałem starszych trenerów, których miałem okazję poznać, ich pedanterię, wykształcenie, talent. To byli ludzie o szerokich horyzontach, że przypomnę takie nazwiska, jak Maleszewski, Jerzy Groyecki czy późniejszy rektor AWF w Warszawie Tadeusz Ulatowski. Wspaniali ludzie. Nawet nie próbowałem się z nimi porównywać. Tym bardziej było mi miło, gdy niedawno sam zostałem wyróżniony honorowym członkostwem Polskiego Związku Koszykówki - podkreślił laureat.

 

W roli szkoleniowca został zapamiętany jako innowator, odważnie wprowadzający do gry młodych graczy. W latach 1977-83, z krótką przerwą w 1980 roku, prowadził reprezentację Polski w sumie w ponad 200 oficjalnych spotkaniach. Uczestniczył z nią w trzech turniejach mistrzostw Europy, dwukrotnie zajmując siódme miejsce (1979, 81). To on uczynił gwiazdami kadry zawodników, których nazwiska do dzisiaj znaczą wiele w polskiej koszykówce: Dariusza Zeliga, Mieczysława Młynarskiego, który w jego zespole był dwukrotnie królem strzelców mistrzostw Europy (1979, 1981), Eugeniusza Kijewskiego, Dariusza Szczubiała czy Jerzego Binkowskiego. Którego uważa za największy talent?

 

- Na pierwszym miejscu stawiam Kijewskiego. Gienek opanował koszykarską technikę użytkową, mając najlepsze wzorce. Występował wówczas na polskich parkietach Kent Washington, pierwszy Amerykanin w lidze. Sale na meczach z jego udziałem były pełne. Zapraszałem go na obozy kadry narodowej. Gracze mogli obserwować, jak kozłuje, podaje, rzuca. I w krótkim czasie okazało się, że Kijewski i inni kadrowicze, którzy grali na pozycjach obwodowych, dorównywali mu poziomem - wyjaśnił.

 

Za kadencji Świątka tradycją stały się wyjazdy kadry na tournee po Stanach Zjednoczonych, gdzie Polacy rozgrywali kontrolne spotkania z drużynami uniwersyteckimi oraz chodzili na mecze NBA, wówczas niedostępnej w kraju.

 

- Rok po roku, przez siedem lat, jeździliśmy z kadrą do USA. Każdorazowo graliśmy 10-12 spotkań. Będąc tam, jak tylko nadarzyła się okazja, oglądaliśmy mecze NBA - na żywo albo w telewizji. Z kolei na jednym ze zgrupowań w RFN, gdzie rozgrywaliśmy mecze kontrolne, mogliśmy po raz pierwszy oglądać mecze tej ligi nagrane na kasetach wideo. I to takie, które zakończyły się dosłownie parę godzin wcześniej. W Polsce takich możliwości nie mieliśmy. Siłą rzeczy zainteresowałem się tą ligą. Potem warunki się poprawiły, można już było oglądać mecze. Dziś widać, jak NBA wciągnęła wszystkich: młodzież, zawodników, trenerów - podkreślił.

 

Szczególnie atrakcyjny był wyjazd do USA w okresie, gdy kraje zachodnie zbojkotowały olimpiadę w Moskwie. ZSRR zrewanżował się Amerykanom tym samym i odmówił przyjazdu swojej reprezentacji koszykarzy na uzgodnione wcześniej tournee po Stanach.

 

- W ich miejsce zaproszono nas. Spotkaliśmy się wtedy ze wszystkimi czołowymi amerykańskimi uniwersytetami. Wygraliśmy tylko jeden mecz, ale doświadczenia były kolosalne. Pokonaliśmy drużynę Michigan State, w której dwa lata wcześniej grał Magic Johnson. Nie dokończył studiów i podpisał kontrakt z Lakersami. Graliśmy także z ekipą North Carolina, prowadzoną przez słynnego trenera Deana Smitha. Później dołączył do niej Michael Jordan - zaznaczył ówczesny selekcjoner.

 

Z tych kontaktów zrodziła się ogromna wiedza trenera na temat NBA i jego nowe wcielenie po zakończeniu kariery szkoleniowej - eksperta telewizyjnego podczas transmisji spotkań amerykańskiej ligi, już pokazywanych w Polsce.

 

Tak jak trener Witold Zagórski, twórca największych sukcesów polskich koszykarzy z lat 60., poznał podczas pobytu w USA słynnego trenera Boston Celtics Reda Auerbacha i stał się jego dobrym znajomym (słynny Red przyjechał nawet z gwiazdorami NBA na mecze do Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Gdańska w 1964 roku), tak za sprawą m.in. Świątka Polskę odwiedzili inni znani amerykańscy szkoleniowcy.

 

- Poznawałem w USA wielu ludzi koszykówki. Udało mi się kilku znakomitych trenerów zaprosić do Polski na kursokonferencje szkoleniowe. Niektórzy zgodzili się nawet uczestniczyć w zgrupowaniach kadry narodowej, prowadzić wspólne zajęcia z reprezentantami. Trener Rollie Massimino z drużyny Villanova, który wtedy właśnie został uniwersyteckim trenerem roku, przyjechał ze swoim asystentem Mike'em Fratello. Ten potem trafił do NBA i prowadząc Atlanta Hawks został wybrany najlepszym coachem sezonu. Później dał się też poznać jako ceniony komentator telewizyjny, a od trzech lat trenuje reprezentację Ukrainy. Obaj byli z nami w 1980 roku na obozie w Wałczu. Gracze odpowiednio to wtedy docenili. Mieliśmy po trzy treningi dziennie, chcieliśmy maksymalnie wykorzystać ich pobyt. Uczyli się zawodnicy, uczyłem się ja - przyznał.

 

Jak podkreślił, miał szczęście, że trafił na okres, kiedy - z trudem, bo z trudem, ale można się było zbliżyć do Amerykanów. Teraz z pewną zazdrością patrzy na młodych trenerów, którzy mają paszporty w kieszeni i mogą podróżować do ojczyzny koszykówki kiedy chcą.

 

- Pamiętam jak w 1956 roku przyjechała do Polski z Seattle drużyna Buchan Bakers. Jedno ze spotkań odbyło się na Stadionie X-lecia w Warszawie. To był obiekt, gdzie na zakończenie kolarskiego Wyścigu Pokoju czy międzynarodowe spotkania piłkarskie i lekkoatletyczne przychodziło po 100 tysięcy widzów. Na mecz amerykańskich koszykarzy ułożono na płycie specjalną podłogę. Na trybunach wzdłuż linii bocznych drewnianego boiska zasiadło grubo ponad 20 tysięcy widzów. Takie było wtedy zainteresowanie koszykówką i takie odbywały się imprezy. A teraz robi się wielkie +halo+, że na stadionie odbył się mecz siatkówk" - podsumował.

 

Świątek uważa, że obecną sytuację polskiej koszykówki, wciąż czekającej na sukcesy, determinuje zbyt duża liczba zawodników zagranicznych w klubach. To samo dotyczy trenerów.

 

- W ekstraklasie rodzimych szkoleniowców jest niewielu. Młodzi polscy gracze nie mają perspektyw, że usilnie trenując mogą zacząć odgrywać ważne role w zespole. Kluby chętnie podpisują umowy z graczami zagranicznymi, niekoniecznie najwyższego lotu, bo potrzebują zawodnika "na już". Trenerzy nie kreują krajowych graczy, bo to wymaga czasu i pewnego ryzyka. Wystarczy, że szkoleniowiec przegra kilka spotkań i już go nie ma. Tak długo, jak będzie obowiązywał taki kierunek, polskiej koszykówce ciężko się będzie przebić - zakończył.

mt, PAP

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze