Juan Carlos Ferrero dla PolsatSport.pl: Szczyt ATP był moim marzeniem!
Była rakieta numer 1 na świecie i mistrz Roland Garros z 2003 roku zdecydował się otworzyć szkołę tenisa sygnowaną swoim nazwiskiem w Warszawie. Młodzi adepci tenisa mogą szlifować swoje umiejętności, a nam Hiszpan opowiedział o przebiegu swojej barwnej kariery.
Juan Carlos to wielki fan sportów motorowych, postać po zakończeniu kariery udzielająca się w światowym tenisie i wspierająca młodych pretendentów na całym świecie.
Tomasz Lorek: Kochasz sporty motorowe. Przyjaźnisz się z Sete Gibernau, byłym wicemistrzem świata w wyścigach szosowych. Czy wciąż fascynujesz się Moto GP i podziwiasz wyczyny dwukrotnego mistrza świata Marca Marqueza?
Juan Carlos Ferrero: Tak, oczywiście. Kocham świat motocykli. To zrozumiałe, żegdy Sete startował, byłem bardziej zaangażowany w zabawę jednośladami. Często pojawiałem się w paddocku, oddychałem cudownymi spalinami. Teraz śledzę Moto GP przed telewizorem, bo pasja we mnie nie wygasła. Uwielbiam śmigać dla frajdy na moim motocyklu, przynajmniej raz w tygodniu. Nie gram już wyczynowo w tenisa, więc częściej wsiadam na motocykl.
Juan Carlos, w 1998 roku dotarłeś do finału juniorskiego Roland Garros. Przegrałeś z Chilijczykiem Fernando Gonzalezem. Czy już wtedy wiedziałeś, że będziesz wielkim tenisistą?
Nie, gdyż to arcytrudna sztuka: przewidzieć czy zrobi się karierę. Kiedy masz 18 lat, myślisz tylko o tym, aby jak najszybciej się rozwijać i jak najlepiej grać w najważniejszych turniejach. Oczywiście marzyłem o tym, aby przebić się do światowej czołówki i znakomicie wypaść na prestiżowym turnieju. Moja wyobraźnia nie sięgała tak daleko, aby widzieć się w roli przyszłego mistrza. Nie spodziewałem się, że moje życie tak się potoczy.
W światku tenisowym funkcjonuje maksyma o tym, że najtrudniej wygrywa się pierwszy tytuł Wielkiego Szlema. Czy porażka z Albertem Costą w finale Roland Garros’2002 pomogła zbudować Ci platformę do zwycięstwa nad Martinem Verkerkiem w 2003 roku?
Tak, to prawda. Uważam, że sporo dobrego uczyniły mi również dwa półfinały Roland Garros w 2000 i 2001 roku. Wspinałem się krok po kroku ku najwyższym laurom. To był stopniowy i logiczny rozwój. Dwa półfinały, a potem dwa finały i długo wyczekiwany triumf. Marzyłem o tym, aby wygrać w Paryżu odkąd po raz pierwszy obejrzałem w telewizji Roland Garros. Miałem wtedy 12 lat… To było zdumiewające i fascynujące zarazem, że otrzymałem od losu szansę, aby zdobyć tytuł Wielkiego Szlema. To sukces, który zmienia życie każdego tenisisty.
Twoja mama Rosario zmarła kiedy byłeś bardzo młodym człowiekiem. Miałeś wówczas 17 lat. Czy po śmierci mamy pomyślałeś, choć przez chwilę, żeby rzucić tenis?
Oczywiście, że miewałem takie myśli. To był bardzo trudny okres w moim życiu. Nie miałem na nic ochoty. Na szczęście mogłem liczyć na pomoc rodziny, trenera Martineza, przyjaciół. Oni okazali mi ogromne wsparcie w pierwszych miesiącach po śmierci mamy. W pewnym sensie tenis pomógł mi również złagodzić ból po tym ogromnym dramacie. Treningi w pocie czoła, wyjazdy, mecze sprawiły, że łatwiej oswajałem się z myślą, że mama nie żyje.
Przed laty Hiszpanie słynęli z powiedzenia, że trawa jest dobra tylko dla krów. O ile opinii mógł nie zmienić wimbledoński tytuł Manolo Santany z 1966 roku, o tyle dwa triumfy Nadala bardziej przekonały was do kortów trawiastych. Tak mniemam…. Dwukrotnie awansowałeś do ćwierćfinału Wimbledonu: w latach 2007 i 2009. Trochę abstrakcyjne pytanie: czy w drugim życiu wolałbyś być czapką Marata Safina czy źdźbłem trawy na korcie centralnym Wimbledonu?
Wybieram drugą opcję. Jest zdecydowanie lepsza. Uważam, że hiszpańscy tenisiści bardzo poprawili grę na kortach trawiastych. Staliśmy się bardziej uniwersalni, ale wynika to z potrzeby czasów, w których żyjemy. Hiszpanie są coraz lepsi na twardych kortach, ale musieli błyskawicznie przystosować się do gry na szybkiej nawierzchni, bo wiele turniejów rozgrywa się na twardych kortach. Kalendarz ATP to w głównej mierze turnieje na tej nawierzchni plus nasze ukochane korty ziemne. Osobiście, uwielbiałem grać na twardych kortach, bo gdy byłem młody, tzn. miałem 10-15 lat, grywałem tylko na tej nawierzchni. Przyczyna była prozaiczna: w miejscowości, w której trenowałem nie było kortów ziemnych. Te okoliczności sprawiły, że w odróżnieniu od wielu hiszpańskich kolegów, szybciej przystosowałem się do gry na twardych kortach.
Jeden z najlepszych deblistów na świecie, Mariusz Fyrstenberg, trenował w twojej akademii. Otworzyłeś akademię w chińskim Scherzem. Teraz zdecydowałeś się otworzyć europejską filię. Dlaczego wybrałeś Polskę?
Dlaczego wybór padł na Polskę? Uważam, że to idealne miejsce w Europie na tenisową akademię. Od dawna przyjaźnię się z Arturem Romanowskim. Artur trenował w mojej akademii w Hiszpanii, rozumie, na czym polega filozofia mojej pracy. Rozumie hiszpańską, tenisową duszę. Wiemy z doświadczenia, że takie akademie pomagają w wyławianiu talentów. Nie bez znaczenia jest fakt, że w akademii pracują hiszpańscy gracze. Myślę, że przeniesienie hiszpańskich wzorców na polski grunt będzie odbędzie się z pożytkiem dla dzieciaków, które chcą podnosić swoje umiejętności. Uważam, że nasza akademia to idealne miejsce dla młodych polskich adeptów tenisa marzących o tym, aby w przyszłości zagościć w najlepszej dziesiątce na świecie.
Zapraszamy do obejrzenia całego załączonego wywiadu z hiszpańskim mistrzem!
Komentarze