Lorek: Martina Navratilova, czyli wiatr znad Karkonoszy

Tenis
Lorek: Martina Navratilova, czyli wiatr znad Karkonoszy
fot. PAP

Najlepsza polska tenisistka, Agnieszka Radwańska sięgnęła po wielką mistrzynię białego sportu – Martinę Navratilovą. Krakowianka ma nadzieję, że fen wiejący w Karkonoszach zaprowadzi ją na tenisowy szczyt. Schronisko Martinovka położone w Sudetach jest przeuroczo tajemniczym miejscem, równie zagadkowym jak kobieta, która spędziła w nim wczesne dzieciństwo – Martina Navratilova…

1288 metrów nad poziomem morza. Zachwycająca panorama Karkonoszy, wyśmienita herbata z rumem i zaledwie 2,5 kilometra do źródeł Łaby. W 1642 roku uciekinierzy biorący udział w wojnie trzydziestoletniej wznieśli fundamenty tego pięknego schroniska. Spodobała im się górna część wąwozu Martinuv dul. Prymitywną konstrukcję przebudował w 1795 roku Martin Erlebach. Martinova bouda (schronisko w języku Hrabala) zapiera dech w piersiach.

 

Osiemnastokrotna mistrzyni Wielkiego Szlema w grze pojedynczej, Martina Navratilova, z dumą przyznaje, że największą frajdę sprawiały jej długie wyprawy. Stąd jest bagatela 16 kilometrów na najwyższy szczyt Karkonoszy – Śnieżkę. Wschód słońca oglądany z okien pokoju sprawia, że drewniana rakieta pachnąca Wimbledonem wypada z dłoni. Smażeny syr, hranolky, doskonałe piwo i zaledwie 390 koron za nocleg ze śniadaniem w izbie z łazienką. I po cóż nam Ameryka, skoro tu, w miejscu smaganym wiatrami jest tak cudnie i można zakochać się w przyrodzie… W ręku gazeta Dnes, nóżki spoczywają na stoku jak na szezlongu, ptaszki śpiewają pięknie niczym Marketa Irglova – słowem boskość.

Mgła

Miroslav Kamil Szubert, biologiczny ojciec Martiny, bezgranicznie ufał ludziom. Był kierownikiem knajpki w Pradze, ale oddychał pełną piersią w górach. Do szaleństwa kochał narciarstwo. Był niezwykle towarzyski. Bardzo łatwo zawierał znajomości. Po 5 minutach konwersacji nowo poznani ludzie stawali się jego dozgonnymi przyjaciółmi. Miroslav uwielbiał owijać maleńką Martinę w poncho i snuł opowieści przy kominku. Najchętniej o brodatym olbrzymie Karkonoszu, co to zielony kapelusz nosił na głowie. Tata Miroslav tulił córeczkę i szeptał jej do ucha, że jak będzie niegrzeczna, to Karkonosz porwie ją w górskie ostępy, wiatr zacznie wiać jak pod Nanga Parbat, a on, choć jest niestrudzonym wędrowcem, nie odnajdzie jej w wąwozie. Mała Martina rezolutnie odpowiadała, że tata na pewno by ją odnalazł przy pomocy owczarków, które pilnowały schroniska. Za czasów, gdy Miroslav prowadził Martinovkę, dziesięć owczarków żyło w schronisku. Martina pokochała zwierzęta. Dziś ma 3 psy, z którymi chętnie spędza wolny czas…


Tata nauczył Martinę miłości do czworonogów. Zostawił też w spadku niespokojny charakter. Pan Szubert łatwo wpadał w depresję, ale równie szybko przechodził w stan uniesienia. „Jestem z tych, co późno dojrzewają. Ufam ludziom jak mój tata. Cieszyłam się na korcie jak wariatka po wygranym meczu, ale równie łatwo wpadałam w histerię po przegranej. Mieszkaliśmy w Martinovce przez dwa i pół roku. Bez wyciągu narciarskiego, bez środka transportu. Tata ratował ludzi, którzy zabłądzili w górach. Gdy wyrosłam z pieluch, zjeżdżałam jak szalona po stokach i z radością lądowałam w śnieżnym puchu. Rodzice nazwali mnie Martina, bo zostałam poczęta w schronisku o nazwie Martinovka. Pamiętam, że tata często kłócił się z mamą, ale dla mnie był fajnym gościem, bo z gracją oprowadzał mnie po praskim ogrodzie zoologicznym i uliczkach kryjących ciekawe historie. Lubił przytulić się do mgiełki tajemnicy” – wspomina 9-krotna mistrzyni singla w Wimbledonie.


Tata Szubert popełnił samobójstwo, bo był zbyt wrażliwym człowiekiem. Martina nie wiedziała o tym aż do 23 roku życia. Wówczas, podczas rodzinnej kłótni w USA, jej drugi ojciec i mama, wyznali jej długo skrywaną prawdę. Miroslav Szubert rozwiódł się z pierwszą żoną, ciężko zachorował, przeszedł skomplikowaną operację żołądka (lekarze w Czechosłowacji twierdzili, że zbyt często sięgał po Becherovkę), a on po prostu czuł się zraniony ludzką znieczulicą. Oddawał całego siebie innym. Szedł na ratunek zaginionym w największą śnieżną zamieć, wychodził nawet w stanie wysokiego zagrożenia lawinowego. Pan Szubert łaknął miłości, ożenił się po raz drugi, ale jego serce nie wytrzymało, gdy dowiedział się, że jego pani odchodzi do innego mężczyzny. Nie wyskoczył z piątego piętra szpitala na Bulovce jak Bohumil Hrabal, ale postanowił ze sobą skończyć zażywając silne środki usypiające. Mama Martiny bała się, że ich córka zakończy żywot w podobnym stylu, ale odważna dziewczyna twierdziła, że jej to nie grozi. „Wdrapię się na szczyt Kilimandżaro. Tata mówił, że na granicy Tanzanii i Kenii jest tak pięknie, a stojąc na szczycie czujesz się jakby ktoś przyłożył ci obuchem w głowę…” – odpowiadała Martina.


W grudniu 2010 roku Navratilova wspinała się na szczyt Kilimandżaro, ale musiała spasować. Wysokogórska wyprawa była fascynującą przygodą, pieniążki miały powędrować na konto fundacji wspierającej Laureus Sport, ale płuca Martiny odmówiły posłuszeństwa. Obrzęk płuc był na tyle poważny, że Navratilova musiała zawrócić z drogi na wierzchołek najwyższej góry Afryki, choć była już na wysokości 4300 metrów n.p.m. Doktor Claire Milligan z Nairobi dziękowała Bogu, że Martina odważnie powiedziała o bólu, który doskwierał jej na dużych wysokościach. „Jakie to szczęście, że Navratilova była szczera… W styczniu złamała nadgarstek, w kwietniu dowiedziała się o nowotworze piersi. Byłoby źle, gdyby zataiła o bólu w okolicach płuc. Musieliśmy schodzić w nocy na zaimprowizowanych noszach. Padał śnieg, było naprawdę krucho. Martina zna swoje ciało, lata praktyki zrobiły swoje. Sportowiec wie kiedy coś złego dzieje się z organizmem…” – zauważa doktor Milligan.


Znów przemówił duch taty Szuberta. Zrobić coś dla ludzi, gnanym melodią duszy. Otrzeć się o niewiadomą. Petr „Kuchta” Kuchar, legendarny czeski sportowiec uprawiający freestyle motocross, uważa, że Martina Navratilova wykonałaby salto vzad, czyli backflipa, jeśli tylko można byłoby dzięki tej ewolucji uratować ludzkie istnienie. Porządna Zlata Holcziczka (Złota Dziewczynka) czująca ducha gór…

 


Babcia co to marchewką karmiła


Vera Sukova była pierwszą Czechosłowaczką, która dotarła do finału Wimbledonu. To historyczne wydarzenie dla ludzi mieszkających nad Wełtawą. 1962 rok, trawa Wimbledonu, magia. A babcia Martiny Navratilovej – Agnieszka Semanska wygrała niegdyś w turnieju w Pradze z mamą Very Sukovej, co było wielokrotnie przypominane przy okazji rodzinnych kolacji… Dziadek Martiny był katem, który oblewał swoją córkę (mamę Martiny) zimną wodą, aby bladym świtem wstawała na trening. Kiedy Jana, mama Martiny, posłała piłkę na aut, dziadek nie pozwalał jej ugasić pragnienia. Dlaczego dziadek tak znęcał się nad Janą? Ponoć nie mógł przeboleć faktu, że w 1948 roku komuniści zmusili go, aby oddał 30 akrów ziemi, na której rozciągały się przepiękne sady i żyzne pola nad rzeką Berounką. Dziadek był zgorzkniały, a ponadto wyrabiał nowe klucze, które każdy z domowników musiał nosić przy sobie. Były wielkie niczym klucze od zakrystii… Martina nie mogła pojąć dlaczego w nowym domu w Rzevnicach, do którego przeprowadziła się z mamą, dziadek każe zamykać na klucz drzwi do każdego pokoju. A jemu po prostu wydawało się, że komuniści przyjdą i ograbią go do cna. Navratilova pamięta, że nie odzywała się do dziadka całymi tygodniami, ale jest wdzięczna dziadkowi za to, że nauczył ją grać w szachy. A tenis po trosze przypomina partię szachów… Trzeba planować, myśleć, zmieniać rytm i strategię. Navratilova nie zapomniała o tym, że dziadek poszturchiwał mamę, uderzał jej głową o ścianę, co odbiło się na zdrowiu Jany. Lekarze stwierdzili, że cierpi na migrenę…

 

Na szczęście mama Jana była przebiegła. Polubiła narty. Śmiała się, że dziadek nie nadąży za nią na stoku i nie będzie mógł jej karać za złe ustawienie nart…


Z kolei babcia Martiny, mama od strony ojca, była cudowną kobietą. Z uśmiechem na ustach szykowała miskę pełną surówki z marchewki i potrafiła cierpliwie czekać na wnuczkę na przystanku tramwajowym. Martina jechała na trening tenisowy na praską Klamovkę, a babunia ubrana w szarą sukienkę wypatrywała tramwaju, z którego wyskoczy wnusia. „Jedz kochanie, to doskonałe na oczy. Będziesz mieć dobry wzrok” – mówiła babcia. Martina wciąż śni o babci Szubertovej. Najczęściej widzi ją idącą do metra na Namesti Republiky, nieopodal przepięknego secesyjnego Obecniho Dumu. We śnie Martina woła babcię, aby odwróciła się, ale niestety babcia nie reaguje… To babcia Szubertova wpoiła Martinie, że śmierć nie jest kresem wszystkiego, że po drugiej stronie rzeki coś na nas czeka… Babcia miała tak wielkie serce, że gdyby ktoś rzucił w nią kamieniem, ona podarowałaby mu świeżutki bochenek chleba. Navratilova pamięta, że częstowała koleżanki w szkole pomarańczą (którą w Czechosłowacji było bardzo trudno zdobyć). Babcia włożyła ją do tornistra wnuczce na drugie śniadanie... To efekt wychowania przez czułą kobietę. Babcia z rzadka przyglądała się treningom Martiny. Nigdy nie uczyniła żadnej uwagi. Nie krzyczała gdy wnuczka nie posprzątała w pokoju albo nie odrobiła lekcji. Babcia Szubertova była szczęśliwa, że Martina pobiera lekcje tenisa u tak znanego trenera jak Jirzi Parma. Nawiasem mówiąc, babcia miała słabość do przystojniaka Parmy. Podobnie jak wnuczka…


Babcia Szubertova kochała łyżwiarstwo figurowe. Miała przepiękny zeszyt, do którego wklejała wycinki prasowe z najsłynniejszymi łyżwiarzami i łyżwiarkami. Zastygała w bezruchu kiedy widziała w gazecie zdjęcia Aji Zanovej i Sonji Henie.


Kochała rozwiązywać krzyżówki. Przeważnie znała odpowiedź na 98% haseł, ale kiedy napotykała na pytanie z geografii lub ze świata sportu, udawała bezradną i prosiła wnuczkę o pomoc. A Martina wystrzeliwała nazwami łańcuchów górskich, miast i sportowców jak z karabinu. W domu babci Szubertovej nie było telewizora, ale radio dostarczało doskonałej rozrywki. Kiedy Martina wnosiła zakupy na trzecie piętro, a babcia musiała odpoczywać na półpiętrze, jej oczy jaśniały uśmiechem i serdecznością. „Kochanie, jak ty szybko biegasz!” – zachwycała się babcia.


Miała 84 lata kiedy przyleciała z Pragi do Dallas. Sprężystym krokiem maszerowała po amerykańskim lotnisku. Pasażerowie byli zdumieni, że po wielu godzinach podróży, babcia Szubertova miała w sobie tyle energii. Martina wpadła babci w ramiona i rozpłakała się. Dywany, piękne meble i telewizory z pilotami w amerykańskim domu Martiny zrobiły na babci wrażenie, ale jak zawsze oszczędna w słowach wyszeptała tylko: „i ty dziecko moje, sama na to wszystko zarobiłaś grając w tenisa”.


W Nowym Jorku Martina zabrała babcię do restauracji, którą prowadzili Aja Zanova i jej mąż, Paul Steindler. Babcia była wniebowzięta, że może porozmawiać z byłą mistrzynią świata (1949 i 1950) w jeździe figurowej na lodzie. Jednak największe wrażenie na babci wywarła wizyta w tenisowej szatni w Dallas. Spotkała się z Chris Evert. Dla babci Szubertovej Chris była wzorową tenisistką i prawdziwą światową sławą. Evert ucałowała i wyściskała babcię jakby znały się od lat. „A ty, Martino, jesteś dla mnie Zlatą Holcziczką (Małą Złotą Dziewczynką)”. I to niekoniecznie zakradającą się w zakamarki praskiej Złotej Uliczki…


Peleryna, którą babcia zostawiła wnuczce jest wyjątkowym talizmanem. Czasami Martina otwiera szafę, przytula twarz do peleryny i rozczula się. Rok po powrocie z USA babcia zachorowała na raka i krótko po tej dramatycznej diagnozie, pożegnała ziemski padół. Gdyby zapytać Navratilovej kto ją prawdziwie kochał, bez wahania odpowie: babcia. Pani Szubertova nigdy nie epatowała smutkiem po śmierci męża i syna. Zachęcała Martinę, aby smakowała życie. Kochała wnuczkę całym sercem. Pełna akceptacja. Spędzając czas z babcią, Martina czuła, że kąpie się w wannie pełnej szczęścia…

Mariańskie Łaźnie

W Marienbad lub jak wolą czescy puryści językowi Mariańskich Łaźniach życie płynie wolno. Z rzadka ciszę rozrywają najlepsi specjaliści od długiego toru. Zdenek Schneiderwind i Simon Wigg porywali publiczność szalonymi szarżami na żużlowym motocyklu. Jednak 1 czerwca 1961 roku longtrack nie był na ustach mieszkańców uzdrowiska. W urzędzie miejskim odbył się ślub mamy Martiny – Jany z Mirkiem Navratilem. Na stół powędrowało przepyszne wino prosto z Moraw – niezwykła Frankovka i było wesoło…


20 czerwca 1963 roku urodziła się siostra Martiny – Jana. Tata Navratil kochał Martinę ponad życie. Grał dla niej na pianinie, chodził z nią na grzyby, kąpał się z nią w rzece, jeździł na Jawie rodem z Diviszowa, woził ją w taczce po korcie, a Martina posypywała głowę ceglaną mączką…


Gdy po rozwodzie z panem Szubertem, mama Jana wróciła do rodzinnego domu w Rzevnicach, zapisała się do klubu tenisowego. Grywała rekreacyjnie jak większość mieszkańców tego małego miasteczka. A że Mirek był serdeczny i dowoził mączkę na korty, to i czasami wpadł na Janę przy wejściu do kafejki… Mama Jana nie wiedziała jak wstawić szybę w drzwiach do sypialni, więc zasłoniła dziurę workiem po ziemniakach, a że Mirek miał złotą rączkę, więc pewnego dnia wstawił nowiutką szybę. I miłość znaczona pragmatyzmem kwitła w najlepsze…


Rodzice Navratilovej nie byli członkami komunistycznej partii, więc nie mogli liczyć na oszałamiającą karierę. Nie mieli samochodu, nie było bieżącej wody, a do każdej kąpieli trzeba było ją grzać na kuchni węglowej. Troszczyli się o siebie odnajdując radość we wspólnym dźwiganiu codziennych obowiązków. Kolacja, zachód słońca, pod kuchnią pali się ogień, a rodzina Navratilów siedzi stłoczona w kuchni, wszyscy rozgadani, roześmiani… Mama czytała po angielsku książki Agathy Christie, studiowała przebieg amerykańskiej wojny domowej, a tata? Zdarzało się, że gdy Martina nie wróciła na czas z korepetycji z języka rosyjskiego, a zapadał zmrok, tata brał drewnianą linijkę, przekładał Martinę przez kolano i sprawiał manto. Jednak serce taty nie mogło się długo gniewać… Odgarniał Martinie włosy i szeptał na ucho: zobaczysz, kiedyś wygrasz Wimbledon!


Rod Laver i Jirzi Parma

Martina odziedziczyła prastarą drewnianą rakietę po babci. Miała lekko skrzywioną ramę, ale dla 4,5-letniej dziewczynki nie miało to większego znaczenia. Rodzice grali sobie towarzysko, a Martina godzinami odbijała piłeczkę o ścianę. Pewnej jesieni spadł śnieg, a mała Martina zapomniała zabrać rakietę do domu. Nie było lamentu. Wiosną rakieta wyłoniła się spod topniejącego śniegu. W szkole Martinę często widziano grającą z chłopakami w piłkę nożną i w hokeja na lodzie. Niewielu chłopców dotrzymywało Martinie kroku w biegach na średnim dystansie. Wyobrażała sobie, że biegnie maraton na igrzyskach i siłą woli miażdżyła kolegów i koleżanki.


Pewnego wieczoru tata zabrał Martinę do klubu sportowego Sparta Praga. Główną atrakcją był występ leworęcznego rudzielca z Rockhampton. Australijczyk Rod Laver wręcz fruwał nad kortem. Navratilova zaczęła marzyć, aby grać tak wytwornie i skutecznie jak Laver. Pragnęła zagrać tak jak Rod na wimbledońskiej trawie, ale choć czescy partyjniacy nie zabraniali marzyć o najsłynniejszym wielkoszlemowym turnieju, Martina twardo stąpała po ziemi. W poniedziałki i wtorki ćwiczyła gimnastykę w domu kultury, w pozostałe dni tygodnia uczyła się niemieckiego i francuskiego. Była pilna i obowiązkowa. Nikt nie robił dla niej wyjątku. Wiedziała, że wiecznie nie będzie grać w tenisa. A co stanie się jeśli dozna skomplikowanego złamania nogi?


Gdy miała 9 lat, tata zabrał ją do najlepszej szkółki tenisowej w Pradze. Na zachodnich przedmieściach stolicy mieścił się tenisowy klub, w którym pracował Jirzi Parma. Klamovka. Przepiękny park otaczał trzy korty. Nie było luksusu. Jeden był ogrzewany, a na pozostałych zimą zakładało się czapkę i rękawiczki, a mimo to ręce kostniały… Parma wziął Martinę za chłopca widząc krótkie włosy i muskularną budowę. Sceptycznie podszedł do kwestii treningów. Zasłaniał się tym, że jest bardzo zajęty i nie ma czasu, aby poświęcić się nowym graczom. Jednak oburęczny bekhend Martiny, czucie piłki i tenisowa wyobraźnia dziewczynki zrobiła na nim kolosalne wrażenie. Po półgodzinnej grze, Parma wyszeptał do Mirka Navratila: „Chyba coś z niej zrobimy”. Po kilku lekcjach Martina gotowa była skoczyć w ogień za przystojnym Jirzim. Blond włosy, inteligentny, znający 5 języków obcych, podróżujący po świecie – czegóż chcieć więcej? Nie upokarzał, nie karcił, tylko powtarzał: „dalej, Martina”. A ona patrzyła w jego jasnoniebieskie oczy, marzyła, aby wyjść za niego za mąż (gdyby tylko była ciut starsza). Martina znała żonę Jirziego – Jarmilę, która była miła i piękna, a mimo to wierzyła, że byłaby szczęśliwa u boku Parmy. Syndrom dziewczynek, które podkochują się w nauczycielu… Gdy Parma przyjeżdżał do Rzevnic, Martina ubierała na trening białą spódniczkę. Biegała za piłką do utraty tchu.


Lubiła fantazjować na korcie. Zagrała zwariowanego dropszota, a Jirzi uniósł brew i namawiał Martinę, aby zwyczajnie odbijała piłkę. Twierdził, że zwykłe uderzenia tworzą mistrza. Chciał wykształcić w niej umiarkowaną agresję. Jednak Martina wolała ufać swojemu instynktowi. Gdy była ostrożna i czekała na błędy rywalki, przegrywała. Tak było podczas Roland Garros w 1983 roku, kiedy dała się namówić na ostrożną strategię i przegrała w IV rundzie z Amerykanką Kathleen Horvath. Lubiła chodzić do siatki i kończyć akcje wolejem. A Jirzi widząc jej pracowitość i talent, nigdy nie wziął ani jednej korony za swoją pracę z Martiną.

 

 

Prymuska

Martina była błyskotliwa w szkolnej ławce. Nie rozumiała dzieci, które miały problemy z przyswajaniem wiedzy. Co więcej, nie miała cierpliwości do koleżanek i kolegów, którzy później niż ona puszczali sprzęgło. Brzmi to dość paradoksalnie, ale wielka mistrzyni nie potrafiła wykonać przewrotu w przód. Tata wytoczył prawdziwą kolubrynę i poprosił panią od wychowania fizycznego, aby sama pokazała dzieciom jak należy wykonać to ćwiczenie. Chichrał się, bo wiedział, że nauczycielka jest zbyt gruba, aby zademonstrować przewrót w przód, o przewrocie w tył nie wspominając. Martina lubiła chemię, choć nauczyciel był tak „wytworny”, że gdy dostrzegał brak skupienia u ucznia, celował w niego i rzucał kredą. Martina zarzucała mu, że faworyzuje chłopców, więc odpłacała się pięknym za nadobne. Pan od chemii był nieustępliwy niczym Monica Seles, więc Martina nie miała lekkiego życia.


Szalała na lekcjach historii u pani Kovalovej. Martina kocha starożytność. Uwielbia opowieści o Nerwie, Kaliguli, rydwanach, wojnach z Partami. Z kolei nauczycielka literatury kilkakrotnie wyrzuciła Martinę za drzwi, bo Navratilova zbyt głośno smarkała…


Matematykę miała w małym palcu, ale zajęcia plastyczne były drogą przez mękę. Nie przepadała też za geologią, bo nie lubiła uczyć się łacińskich nazw wszystkich skał. Za to na placu zabaw, Martina była królową. Old Shatterhand, Winnetou, tajemnica piaszczystego kanionu, tępiciel Jumów – nie było na nią mocnych. W małym miasteczku Rzevnice kino było wspaniałą rozrywką. Filmy o Dzikim Zachodzie przyciągały do kinowej sali wielu widzów spragnionych opowieści o kowbojach i Indianach. Po seansie Martina, jej koleżanki i koledzy bawili się w kowbojów i Indian. Mieli drewniane strzelby oraz łuki i strzały. Navratilova uwielbiała wspinać się na świerki rosnące obok domu i udawała Old Shatterhanda. Tropiła swoją mamę…

Praska Wiosna

Gdyby życie mogło składać się z zabawy w kowbojów i Indian... Pięć lat bez wakacji. Zimą rodzice Martiny mozolnie odkładali korony na letnie wyjazdy na turnieje. Nie było pieniążków na auto, więc Navratilova siadała tuż za tatą na motocyklu, Mirek rozpędzał bike’a do 90km/h i córka mogła poczuć się jak królowa wiatru. Martina uwielbiała otwarte przestrzenie, szum tańczący wokół głowy, nie bała się upadku. Była odważna niczym Petr Ondrasik, znakomity czechosłowacki żużlowiec. Nawet deszcz nie był w stanie zniechęcić ich do jazdy motocyklem na tenisowy turniej rozgrywany w innym miasteczku niż Rzevnice.


W sierpniu 1968 roku rodzice pozwolili Martinie jechać do Pilzna. Turniej juniorski w mocnej obsadzie, a Martina miała to szczęście, że mogła zamieszkać u koleżanki – Very Hrdinovej, z którą grywały w debla. Hrdinova była siostrzenicą Very Sukovej, finalistki Wimbledonu w 1962 roku. Martina chichotała się i nazywała siebie i Hrdinovą „chłopczycami” ze względu na to, że obie nosiły krótko ostrzyżone włosy i szorty. Włóczyły się po mieście, wysypiały, wszak były na wakacjach. Tymczasem kraj przeżywał trudne chwile. W oświadczeniu Ludvika Vaculika, zatytułowanym „Dwa tysiące słów” wzywano do spokojnych, rzeczowych reform. Karta 70 podpisana przez 70 powszechnie znanych osobistości nie zawierała postulatów rewolucyjnych. Nikt nie chciał otwartej wojny ze Związkiem Radzieckim. A mimo to, na placu Wacława w Pradze wyczuwało się nastrój podniecenia i szeptano, że jeśli Ludvik Svoboda i Aleksander Dubczek nie ustąpią, to wojska radzieckie wkroczą na teren  Czechosłowacji.   


Navratilova pamiętała, że 15 lutego 1968 roku Czechosłowacja była skąpana w szczęściu. Tego dnia podczas igrzysk olimpijskich w Grenoble hokeiści Czechosłowacji pokonali Związek Radziecki 5-4. Mecz był kołyską dramatu. Na 4 minuty przed końcem trzeciej tercji Czechosłowacja prowadziła 5-2, ale Rosjanie przebudzili się i strzelili 2 gole w ciągu minuty. Josef Horesovsky, Jan Klapać, Oldrich Machać i Frantisek Pospisil walczyli jak lwy o krążek i obronili przewagę jednej bramki. Pomimo przeraźliwego mrozu, czeski lud wyległ na ulice i świętował zwycięstwo nad Sowietami. Kreda przytuliła się do murów. Dzieci i dorośli z dumą pisali: 5-4. Co prawda w ogólnej klasyfikacji złote medali przypadły hokeistom Związku Radzieckiego, ale pokonanie Sowietów miało ogromne znaczenie dla mieszkańców Czechosłowacji.


20 sierpnia 1968 roku Martina i Vera Hrdinova zapadły w błogi sen. Nazajutrz o 6 rano zadzwonił tato Very i poinformował dziewczynki, aby pod żadnym pozorem nie wychodziły z domu, bo radzieckie czołgi patrolują miasto. Dubczek nawoływał ludzi, aby poddali się i zachowali spokój, ale nastroje były gorące. Polała się krew. Kuzyn Navratilovej, który odbywał wówczas służbę wojskową, rwał się do walki, ale był bezsilny wobec rozkazu prezydenta. Martina była wściekła i rozczarowana jak na dziecko przystało. Grała w karty z Verą i przeklinała Rosjan, bo przez ich interwencję nie udało się rozegrać tenisowego meczu. Z ulicy dobiegały okrzyki: „Ruscy precz i Ruscy do domu”, ktoś rzucił kamieniem w radziecki czołg… Martina i Vera zaczęły robić drogowskazy z tektury: Moskwa – tylko 1500 km. Skoro byli tacy bystrzy i trafili do Pilzna, to dziewczynki chciały im wskazać powrotną drogę… Tata przyjechał po Martinę motorem. O mały włos nie zginęli w drodze do Rzevnic, bo radziecki czołg cudem nie zahaczył rozpędzonego Mirka Navratila jadącego z córką na motocyklu.


Dubczek był sterroryzowany, a ludzie malowali napisy na murach: „Przybył Narodowy Cyrk Radziecki. Główna atrakcja: tresowane goryle”. Najsłynniejszy dowcip jaki krążył po ówczesnej Czechosłowacji: pierwszy sekretarz partii, Gustav Husak ma największe auto świata. Dlaczegóż? Siedzenie jest w Pradze, a kierownica w Moskwie.


Martina straciła bezpośredni kontakt z Jirzim Parmą, który wyjechał do austriackiego Grazu krótko przed inwazją wojsk radzieckich. Tata Mirosław przesłał Jirziemu wazę, którą Martina wygrała w juniorskim turnieju. Jirzi wysłał obszerny list ze wskazówkami jak trenować Martinę przez najbliższy rok. Navratilova sumiennie stosowała się do rad Parmy, a niechęć do Rosjan uczyniła ją lepszą tenisistką. Rok po inwazji, na kortach przy ulicy Letnej w Pradze, Navratilova zagrała debla przeciwko Rosjankom. Martina nie doczekała się uścisku dłoni po meczu, więc oburzona zachowaniem Rosjanek, powiedziała przy siatce: widocznie potrzebujesz czołgu, aby ze mną wygrać.


Namawiano Martinę, aby wstąpiła do partii jako 16-letnia dziewczyna. Grożono jej, że jeśli nie przyłączy się do Socjalistycznego Związku Młodzieży, to zablokują jej drogę na studia bądź zaszkodzą w tenisowej karierze… Martina przyszła tylko na jedno zebranie partyjne, z którego wyszła po godzinie. Stopniowo dojrzewała w niej myśl o ucieczce. Jedyną przeszkodą był… przystojny chłopak.

 



Rozczarowanie ars amandi

Martina miała 10 lat kiedy po raz pierwszy poleciała samolotem. Co prawda na krótkiej, krajowej trasie, ale zawsze… Praga – Karlovy Vary. Rosyjski tupolew rzęził, ale cudem wylądował w przepięknym uzdrowisku. Navratilova nastolatka była też w Republice Federalnej Niemiec. Była uzdolniona, wygrywała ze starszymi zawodniczkami, więc zapraszano ją na turnieje. Z RFN przywiozła dla całej rodziny setki flamastrów. W Niemczech zachodnich zobaczyła również po raz pierwszy amerykańskiego Murzyna, co było dla niej szokiem kulturowym. Zobaczyła piękne BMW i zapragnęła mieć takie autko w przyszłości. Dostrzegła, że Niemka obejmująca chłopaka na ławce w parku nie ma włosków pod pachą! Martina miała 13 lat, włosy jeno na głowie, a biust kiełkował bardzo wolno, więc przyszła mistrzyni martwiła się czy nie powstają zaburzenia w rozwoju. Chociaż Martina wiodła bardzo ciekawe życie, nie da się ukryć, że było ono oparte o szalenie precyzyjny grafik. Pobudka o 6.15, śniadanie, pociąg o 7.15. lekcje, biegiem na pociąg odjeżdżający do Pragi – Smichov o 14.00. Tramwajem na Malą Stranę (tam gdzie odbyła się msza za duszę Mozarta), trzykilometrowy marsz do Stromovki, pięknego parku położonego przy Wełtawie. Trening tenisowy od 15.30 do 17.30 i szybki spacer, aby zdążyć na pociąg do Rzevnic odjeżdżający o 18.15. W domu kolacja i odrabianie lekcji. Martina jadła w biegu, a uczyła się do późnej nocy. Rano nic nie wchodziło jej do głowy. Parma powiedział jej kiedyś, że lepiej zapamiętuje się to, czego nauczyło się w nocy. Wszystko pięknie, ale gdzie tu miejsce na miłość i pierwsze doświadczenia erotyczne?


Na początku szkoły średniej, Martina zaczęła chodzić z chłopakiem. Nic szczególnego: trzymanie się za rączki i chichoty na prywatkach. W światku tenisowym trudno było o atrakcyjną znajomość, więc szkoła mogła być wylęgarnią potencjalnych kawalerów. Martina nie mogła oderwać wzroku od starszego o 4 lata studenta architektury. Pamięta, że rzadko grywała z nim w tenisa: miał całkiem niezły bekhend, ale nie przejawiał wyraźnego zainteresowania Navratilovą. Dopiero po powrocie z pierwszej wizyty w USA, podczas której Martina pochłonęła dziesiątki hamburgerów i przybrała na wadze, student architektury przyspieszył na wirażu i zaczął zabiegać o spotkania z Navratilovą. Martina była szczęśliwa, bo już nikt nie mówił do niej: cześć harcerzyku. Nabrała kobiecych kształtów, a chłopak z błyskiem w oku porywał ją na randki do Pragi. Kino, Narodni Divadlo (Teatr Narodowy), opera, serdelki i piwo, romantyczne spacery pod Orloj (sławny zegar na wieży praskiego ratusza) i bary, w których grano amerykańskie przeboje. On, jej wybranek, miał praktyki na zamku Karlsztejn, kontrolował prace nad rekonstrukcją. Parkował auto przy wejściu do zamku, a nie jak inni w dolnej części miasteczka. Martina czuła się wyróżniona. W pracy był opanowany, więc Navratilova sądziła, że równie skuteczny będzie w miejscu, w którym kapcie spadają z nóg…


Mama Jana stała na stanowisku, aby Martina zachowała dziewictwo aż do ślubu, co Navratilovej wydawało się bardzo staroświeckie. Z kolei tata Mirosław zachęcał, aby wybrała się na testy, bo sprawdzenie zawieszenia, silnika i ramy może być bardzo pomocne w późniejszym pożyciu.


Student odszedł od deski kreślarskiej. Jego rodzice wyjechali na weekend z domu, więc zaprosił Martinę do komnaty. W oczach Martiny był doświadczonym mężczyzną, grającym na różnych nawierzchniach, w rozmaitych warunkach. Niestety, przy odważniejszych pieszczotach, Martina zaczęła odczuwać ból. Bohumil Brhel powiedziałby, że student widocznie nie założył dobrego angielskiego sprzęgła NEB, a Lukas Dlouhy przyznałby, że nie zadbał o naciąg. Koniec końców, nie był to miły wieczór. Martina była przerażona, bała się, że załamie się jej kariera, bo podejrzewała, że zaszła w ciążę. Skończyło się na strachu. Wciąż są przyjaciółmi. Martina trochę żałowała, że zachowała się jak młodsza siostra. Nie kochała go. Pierwszy raz wiele ją nauczył. Zrozumiała jak ważne jest prawdziwe uczucie. A student architektury? Ma czwórkę dzieci. Jakoś nie dziwi to Martiny. Antykoncepcja była dla niego nieznanym terytorium…

Dolary, wolność czy Rzevnice?

W 1973 roku dieta Martiny Navratilovej podczas wyjazdu do USA wynosiła 11 dolarów dziennie. Rok później podniesiono ją do 17 dolarów, ale i tak dochodziło do dziwacznych sytuacji. Bywało, że podczas amerykańskiego tournée Navratilova zarobiła 3000 dolarów, ale nie mogła zatrzymać tych pieniędzy, bo wszystko co zarobiła na korcie, musiała oddać czeskiej federacji tenisowej. Nie miała jeszcze 18 lat, więc nie mogła zrealizować czeku. Musiała poprosić o pomoc Jarmilę Parmovą, która mieszkała wówczas z Jirzim w Nowym Jorku. Paradować z 3 tysiącami dolarów w kieszeni po Wielkim Jabłku? Szaleństwo w oczach Jarmily, ale błogi brak świadomości Martiny sprawiał, że nie odczuwała nadmiernego zdenerwowania. Czechosłowacki rząd nie był w ciemię bity. Kupował twardą walutę od Amerykanów po 10 koron za dolara. Na czarnym rynku ludzie gotowi byli zapłacić nawet 25 koron za dolara. Jarmila Parmova była wściekła, bo twierdziła, że federacja traktuje Martinę jako listonosza, ale cóż było czynić? Dopiero podczas treningu przed US Open w 1974 roku Navratilova poznała Freda Barmana, doradcę finansowego z Beverly Hills. Czechosłowacka federacja miała doskonale rozwiniętą siatkę szpiegowską, więc podejrzewała, że Navratilova ma romans z Fredem. Nie przekonał ich nawet fakt, że Fred jest żonaty i ma 4 dzieci. Fred Barman był spryciarzem. Skonstruował umowę, na mocy której federacja mogła zatrzymać zaledwie 20% honorarium Martiny. A Navratilova, szczęśliwa, że nie musi już płacić haraczu, odkładała na auto dla taty i po jednym z tournée po USA kupiła najprawdziwszą skodę. Auto z Mlada Boleslav kosztowało 2000 dolarów, a ojciec zarabiał wówczas około 100 dolarów miesięcznie, więc gdyby nie miłość Martiny, byłoby krucho…


Jednak decyzja o opuszczeniu ojczyzny nie była łatwa. Jirzi Parma ostrzegał Martinę, że będzie musiała zmierzyć się ze „snem emigranta”. Śni się, że budzisz się z powrotem w Czechosłowacji, szuka się paszportu, ale nie sposób go znaleźć. To klasyczny koszmar. Budzisz się zlany zimnym potem i nie wiesz co począć. Martina odwlekała decyzję o ucieczce. Chciała zostawić wszystkie furtki otwarte, więc włóczyła się po Rzevnicach, bawiła się z Babetą, owczarkiem niemieckim, odwiedzała przyjaciół, rozmawiała z babcią Szubertovą, wędrowała po okolicznych wzgórzach, z rzadka popalając papierosa. Ależ ze mnie tchórz – myślała Navratilova. Nie wiedziała czy stać ją mentalnie na to, aby pożegnać rzekę, dom, zapach chleba…


Jan Kodesz, mistrz Wimbledonu’1973, był zwolennikiem jej wyjazdu do USA, ale ocean kłopotów sprawiał Antonin Bolardt, kapitan kadry w Pucharze Davisa. Zazdrościł sukcesu dziewczynom, które sięgnęły po zwycięstwo w Pucharze Federacji. W 1975 roku Renata Tomanova i Martina Navratilova pokonały w finale Fed Cup reprezentację Australii z Evonne Goolagong i Helen Gourlay. Bolardt wpadł w furię, a z racji, że znał ojczyma Navratilovej, zaczął do niego wydzwaniać i grozić, że jeśli Martina nie spokornieje, to źle skończy. Navratilova nie kryła zachwytu Ameryką, była młodą dziewczyną, ale wiedziała czego chce. Nie lubiła gróźb. Doświadczyła takiego zachowania ze strony Rosjan podczas Praskiej Wiosny, więc nie podobało jej się, że rodak chce ją ugrzecznić.


Podczas Wimbledonu’1975 Martina chciała zostać zagranicą. Tuż po zakończeniu turnieju rodzice: Jana i Mirosław mieli pójść z Martiną do amerykańskiej ambasady. Mirosław bał się czy córka poradzi sobie w USA. Podczas spacerów pytał sam siebie: a co będzie jeśli odniesie poważną kontuzję? Co zrobią z nami komuniści po powrocie do Czechosłowacji? Po porażce w ćwierćfinale z Australijką Margaret Court, familię Navratilów obleciał strach. Wrócili do ojczyzny. Martina chciała zagrać w krajowych mistrzostwach w Pilźnie. Tuż po zawodach w Pilźnie, Martina miała wyjechać na turniej do Francji, ale federacja pogroziła paluszkiem. „Nie jedziesz. Chcemy dać szansę młodszym zawodniczkom” – brzmiał lakoniczny komunikat. Navratilova zrozumiała, że jest śledzona i nie może swobodnie oddychać. Idealną okazją, aby czmychnąć komunistom był wylot do Nowego Jorku na US Open. Dzień przed wylotem ojczym zabrał ją na spacer wzdłuż rzeki. „Jeśli pragniesz żyć w USA, zrób to i nie oglądaj się na nikogo. Pamiętaj tylko, że nigdy tu nie wrócisz” – powiedział Mirosław.


Martina nie zdecydowała się na rozmowę z mamą. Ukradkiem obserwowała jak mama nerwowo pociera ręką o rękę i wypala stos papierosów. Kiedyś Jana poprosiła córkę, że jeśli zdecyduje się na ucieczkę do USA, to ma jej o tym nie mówić. Dwie osoby, które tak bardzo się kochały, że nie mogły zdobyć się na skrawek rozmowy. Mucha brzęcząca w kuchni domu w Rzevnicach wydała się okrutnie gadatliwa…


Martina spakowała się, pokręciła się po domu i rano pojechała na lotnisko. Wiedziała, że nie wraca do Czechosłowacji…

Rita, dlaczego wybrałaś mnie?

Życie w USA kryło w sobie wiele niespodzianek. W 1978 roku podczas turnieju w stanie Virginia, Wendy Overton, powiedziała w szatni Martinie, że pewna pisarka pracuje nad powieścią o czeskiej bohaterce. Owa pisarka bardzo chciałaby poznać realia życia w Czechosłowacji. Gdy Martina usłyszała, że chodzi o Ritę Mae, delikatnie zbadała temat. Poczytała o niej, ale wciąż dla Navratilovej najważniejszy był tenis. Po pierwszym spotkaniu z Ritą, Martina odkryła, że nikt jej tak nie pobudził intelektualnie. Rita odparła, że Navratilova jest dla niej zaskakująco bystra. Mae pracowała w pocie czoła nad powieścią „Southern Discomfort”. Najpierw obie panie widywały się z rzadka, ale z czasem nie mogły wytrzymać nie dzwoniąc do siebie codziennie. Rita Mae zszokowała Martinę mówiąc, że tenis nie ma dla niej żadnego znaczenia, bo nie wzbogaca umysłu i nie wnosi niczego do kultury. Navratilova zasępiła się. Zawsze otaczały ją osoby, które żyły tenisem, a Rita zaczęła mówić pogardliwie o tej dyscyplinie sportu. Z biegiem czasu doszło do absurdalnej sytuacji. Martina czuła, że grając czy trenując robi coś niewłaściwego. Rita mówiła o sobie, że jest mężczyzną uwięzionym w ciele kobiety. Śmiała się z Martiny twierdząc, że sportowiec liczy się tylko wtedy, gdy jest najlepszy. Gdy spada ze szczytu, traktuje się go jak śmiecia. Navratilova lubi osoby kipiące inteligencją i nie stroniące od dowcipu. Była związana z Ritą bardziej uczuciowo i intelektualnie aniżeli fizycznie.


Tygodnie spędzane z Ritą były urocze. Czerwone wino, podróże, długie rozmowy, dyskusje filozoficzne. Wizyty w muzeum, filharmonii, teatrze – na to zawodowa tenisistka rzadko miewa czas. Z Ritą świat nabrał innych kolorów. Niestety, to co było urocze z daleka, okazało się śmiertelną igraszką z bliska. Panie zamieszkały pod jednym dachem. Rita rzuciła się w wir pracy. Stukot maszyny do pisania i złość, gdy do drzwi zadzwonił listonosz. Martina nie wiedziała, że przekroczenie progu do pokoju Rity wprawi pisarkę we wściekłość. Navratilova chciała zakomunikować, że idzie na trening, a Rita Mae zawyła jak kojot, że nawet jej ukochana ją dekoncentruje. Mae lubiła włóczyć się po cmentarzach, spisywała nazwiska zmarłych, aby ożywić je w swojej powieści. Pojechała na tydzień do małej mieściny, aby wnikliwie przyjrzeć się stacji kolejowej. Chciała osadzić akcję w przechowalni bagażu… Wróciła do domu, a gdy Martina zapowiedziała, że właśnie idzie potrenować, Rita zaczęła lamentować: znowu zostawiasz mnie samą!


Navratilova nauczyła się na własnych porażkach, że miłość do Rity wyprowadzi ją na manowce. W 1980 nie wzięła udziału w Roland Garros, a następnie przegrała z Chris Evert w półfinale Wimbledonu. Rita mówiła, że tenis to tylko gra, a nie kwestia życia i śmierci, więc Martina miała problemy z koncentracją. Navratilova zrozumiała, że dała sobą za bardzo rządzić. Co prawda w 1981 roku wygrała Australian Open na trawiastych kortach Kooyong, ale ten sukces nie przesłonił jej całości obrazu. Wiedziała, że musi zerwać z Ritą, w przeciwnym razie utonie w stosie problemów. Za każdym razem, gdy wracała z turnieju, obiecywała sobie, że powie: koniec z nami, ale brakowało jej odwagi. Odsuwała problem na bok, co nie było dobre dla żadnej ze stron. Wreszcie któregoś dnia, coś pękło w Martinie. „Wyjeżdżam. Muszę na serio zająć się tenisem”. Rozpętała się awantura, krzyki, wrzaski, płacz, szarpanina. Martina wybiegła z domu, wsiadła do auta, wcisnęła gaz do dechy, poczuła się jak na Autodromo di Monza, a Rita machała za nią na szosie… Dwie wielkie osobowości w jednym barszczyku za bardzo chciały zawłaszczyć przestrzeń drugiego człowieka i statek zatonął…

Łzy na Flushing Meadows

Martina Navratilova ocknęła się. Nie wracała do nieszczęśliwej miłości z Ritą Mae. Pragnęła, aby media przestały nazywać ją Bjoernem Borgiem. Legendarny Szwed nigdy nie wygrał US Open. W 1981 roku Martina trenowała z Renee Richards, wskazówek udzielał Roy Emerson, forma przyszła w samą porę. Pierwsza solidna przeszkoda pojawiła się w półfinale. Po drugiej stronie siatki pojawiła się Chris Evert. Pierwszego seta Martina wygrała 7:5. Druga partia dla Evert – 6:4. W trzecim secie Navratilova przegrywała 2:3 kiedy przerwano mecz. Dwóch awanturujących się kibiców musiało opuścić trybuny, więc ochroniarze mieli ręce pełne roboty. Przerwa wybiła z rytmu Chris Evert, która została dwukrotnie przełamana: w ósmym i dziesiątym gemie. 6:4 dla Martiny i awans do finału US Open stał się faktem.


Martina oszalała ze szczęścia. Tańczyła jak opętana w pomarańczowej koszulce. Tracy Austin miała spacerek w półfinale, więc oszczędzała energię. Navratilova nie znała dobrze Tracy. To miało jej pomóc, bo mogła zagrać bez emocji, zupełnie bezosobowo. Nie musiała martwić się, że skrzywdzi koleżankę.


Pierwszy set był koncertem Navratilovej. Tracy lubiła grać z głębi kortu, więc Martina jak natchniona chodziła do siatki i kończyła akcje zabójczymi wolejami. Widownia nagradzała Martinę burzą braw. Była faworytką. 6:1 i tytuł mistrzyni US Open był blisko. Zupełnie jakby wyruszyć z Martinovki do źródeł Łaby i przysnąć nad kotłem polodowcowym…


W drugim secie karty rozdawał porywisty wiatr. Potężne pierwsze serwisy Martiny lądowały poza karo. Austin okopała się przy baseline (linii końcowej) i wspaniale mijała Navratilovą. Na domiar złego, przy stanie 4:4, po 15, piłka uderzona z forhendu przez Martinę zahaczyła o taśmę i spadła na część kortu zajmowaną przez Navratilovą. Pech. Tracy uwierzyła w siebie, doprowadziła do tiebreaka i wygrała go 7:4.


W decydującym secie Tracy posyłała mnóstwo piłek wzdłuż linii na forhend, a Martina była zbyt zmęczona, aby precyzyjnie je uderzać. Austin grała agresywnie, a Martina cudem obroniła trzy piłki meczowe przy stanie 5:6. W tiebreaku Martina uderzała piłki z diabelską siłą godną ducha gór. Jakby widziała przed oczami XIX-wiecznych Słowian wędrujących do źródeł Łaby, aby złożyć ofiarę z czarnych kogutów… Zepsuła dwa woleje z forhendu i przegrała tiebreaka 1:6.


Martina chciała szlochać, ale zagryzła wargi i powstrzymała się od płaczu. Chciała schować się do mysiej dziury. Uciec z kortu i zapomnieć o swoim istnieniu. W tym momencie załamania pojawił się promyk nadziei. Kiedy spiker wyczytał nazwisko: Navratilova, ludzie wstali z miejsc i zgotowali Martinie wspaniałą owację. Przejmująca burza braw niczym wiatr znad Karkonoszy. Martina stała na korcie, łzy szczęścia popłynęły strugami. Nigdy nie doświadczyła tak serdecznej reakcji ze strony tłumu. Była Amerykanką. Ich dziewczyną, która urzekająco grała w tenisa. Martina zrozumiała, że mieszkańcy Nowego Jorku wzruszają się tak jak ona. Są przepełnieni emocjami. Innymi niż ludzie z Rzevnic, to jasne. Nie chodzą do gospody, aby pośpiewać z kumplami i wypić znakomite czeskie piwo, a potem posłuchać śpiewu ptaków. A jednak podobnie jak kolejarz z Rzevnic, lubią wiedzieć, że emocje są w życiu ważne. Choć porażka z Tracy była bolesna, to jednak pozwoliła zrozumieć Martinie, że dzięki niej, wygrała coś ważniejszego. Akceptację nowojorczyków.


Śnieg radośnie pląsa wokół okien schroniska Martinovka. Jest przytulnie. Słowiański smutek potrafi ukoić duszę. Ach, zatrzymać się na dłużej myślami wokół sensu naszego bytowania… Czy warto wyjść ze schroniska, gdy tak cudnie śnieży czy lepiej wygrzać nogi przy kominku? Uczepić się bezpiecznego szlaku, spokojnie stąpać po głazach wokół jeziorka czy jednak zaatakować szczyt, choć może być to wysiłek ponad ludzkie siły? Zatopić wzrok w obrusie, zaciągnąć się zapachem świeżego chleba, przefrunąć w myślach nad całą tenisową karierą i zapytać samego siebie czy warto. Nie wiemy czy coś stracimy wychodząc z Martinovki, ale jedno jest godne pochwały: Agnieszka Radwańska uruchamia ducha gór, Karkonosza, po to, aby nigdy w życiu nie żałować, że spacer po nieznanej ścianie skalnej mógł okazać się najpiękniejszym w jej życiu. Martina wie, że warto wiele przeżyć, aby stanąć o świcie na szczycie i zapytać chmur, czym jest nasze życie. Nawet jeśli o brzasku na wierzchołku jest się okrutnie samotnym, to jest to rodzaj samotności, która smakuje wyjątkowo. Chmury gnane magicznym wiatrem układają się w napis Wielki Szlem, a gospodarz schroniska parzy herbatę i mówi, że teraz nie wolno odgarniać śniegu, bo chwila to niezwykła…

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze