Jak wychować mistrzynię olimpijską w USA? Najpierw trzeba stracić pracę w Polsce

Inne
Jak wychować mistrzynię olimpijską w USA? Najpierw trzeba stracić pracę w Polsce
fot. PAP
Mariel Zagunis i trener Edward Korfanty

Ciężka, żmudna codzienna praca, którą trener musi wykonywać z pasją, a sportowiec z przyjemnością - to według Edwarda Korfantego, polskiego szkoleniowca m.in. dwukrotnej złotej medalistki olimpijskiej w szabli Mariel Zagunis, przepis na wychowanie mistrza.

Paweł Puchalsk: Proszę przypomnieć, kiedy i w jakich okolicznościach wyjechał pan do USA?

Edward Korfanty: To był rok 1990 i czas przemian politycznych w Polsce, które miały też wpływ na sport. Na początku stycznia dostałem wypowiedzenie z pracy i zadałem sobie pytanie, co dalej. Jako magister wychowania fizycznego i trener pierwszej klasy szermierki musiałbym czekać do września, by podjąć pracę w szkole, a przecież miałem na utrzymaniu rodzinę. Decyzję o wyjeździe podjąłem w ciągu jednego wieczoru. Wierzyłem, że w USA mogę zostać doceniony jako trener, że moje umiejętności mogą się tam przydać. Zaryzykowałem i... udało się.

- Początki zapewne nie były łatwe...

- Przede wszystkim nie znałem języka. Zacząłem jednak pracę w Nowym Jorku udzielając lekcji fechtunku w klubach szermierczych. Dość szybko otrzymałem jednak propozycję z Uniwersytetu Notre Dame w South Bend w stanie Indiana. Zostałem tam asystentem trenera głównego, praca była raczej łatwa i przyjemna. Miałem sporo wolnego czasu, który wykorzystywałem na naukę angielskiego. Uczelnia w znacznym stopniu pomogła mi w zdobyciu tzw. zielonej karty, co zajęło mi około roku. Już w lutym 1991 dołączyły do mnie żona i córka. Tak na dobre zaczęła się nasza życiowa przygoda w USA.

- W końcu trafił pan do Portland...

- Moi podopieczni zaczęli osiągać dobre wyniki i pojawiła się oferta z "Fencing Foundation" w Portland. Zdecydowałem się na przeprowadzkę na drugi kraniec Stanów Zjednoczonych z dwóch powodów - po pierwsze ufałem, że jako stosunkowo młody szkoleniowiec, a miałem wtedy 42 lata, mogę jeszcze osiągnąć sukcesy w zawodowym sporcie, a po drugie... bardzo chcieliśmy z rodziną zmienić klimat. W Indianie mieliśmy dość srogich zim i dusznego, wilgotnego lata z niemal non stop atakującymi komarami. Zapakowaliśmy nasz dobytek w dwa auta i ruszyliśmy na zachód USA. Podróż ta okazała się naszymi "wakacjami życia". Odwiedziliśmy wiele pięknych i ciekawych miejsc, poznaliśmy urocze zakątki Ameryki. Portland też szybko polubiłem, wręcz stało się moim rajem na ziemi, gdzie mogę zostać na zawsze. To bardzo urokliwe miasto, położone na wzgórzach. Godzina samochodem dzieli je od Pacyfiku, ale też od Mount Hood, gdzie śnieg leży nawet latem.

- W Oregonie ruszył pan z autorskim programem nauczania szermierki...

- Zacząłem od naborów w szkołach i szybko zebrałem grupę adeptów szermierki, u których rozbudziłem zainteresowanie i miłość do tej dyscypliny. Wyniki przyszły po czterech latach, co zaowocowało wyborem na trenera amerykańskiej kadry szablistek. Pełnię tę funkcję od 1999 roku, choć federacja co roku ogłasza konkurs. Od dłuższego czasu przychodzi jednak tylko jedna odpowiedź. Ode mnie. Może to zabrzmi nieskromnie, ale swoim dorobkiem, m.in. 52 medalami mistrzostw świata w różnych kategoriach wiekowych, w pewnym stopniu odebrałem innym szkoleniowcem chęć ubiegania się o tę posadę.

- Najbardziej znaną pana wychowanką jest dwukrotna mistrzyni olimpijska Mariel Zagunis. Ma pan prywatny przepis na wychowanie mistrza?

- Myślę, że idealnego przepisu nie ma, ale są elementy, które muszą być spełnione. To cierpliwa, ciężka, żmudna codzienna praca, którą trener musi wykonywać z pasją, a sportowiec z przyjemnością. Innej drogi nie ma.

- Co roku w Chicago rozgrywany jest turniej Pucharu Świata pod nazwą "Korfanty Cup"...

- W uznaniu moich zasług federacja amerykańska wpadła na taki pomysł, który bardzo mi pochlebia. To jednocześnie docenienie mojego pochodzenia i Polonii, bo wybór miejsca zawodów nie jest przypadkowy. Główną nagrodę, przechodni puchar +Korfanty Cup+, ufundowała właśnie... Zagunis. Zobaczymy, jak długo impreza będzie funkcjonować pod tą nazwą, gdyż ja nie dam rady jej finansować, a organizatorzy wciąż muszą szukać funduszy.

- Jak wygląda organizacja sportu w USA?

- Jest zupełnie inna niż w Polsce. Sport powszechny jest oparty w większości na klubach prywatnych. Rodzice opłacają uczestnictwo w zajęciach, lekcje indywidualne, obozy, wyjazdy na zawody, sprzęt czy zabiegi rehabilitacyjne. Mają motywację, bo sukcesy to możliwość otrzymania przez pociechy miejsca i stypendium na uczelni, choć niezbędne do tego są też odpowiednie wyniki w nauce. Sport wyczynowy jest natomiast finansowany przez związki i komitet olimpijski, który czerpie środki od potężnych sponsorów.

- Wydaje się, że w Polsce szermierka traci na popularności, a jak jest w USA?

- Kiedy tu przyjechałem, federacja liczyła 12 tysięcy członków. Dziś jest ich ok. 50 tysięcy. Na amerykańską skalę to liczba, która nie robi wrażenia, ale żaden inny kraj nie ma porównywalnej frekwencji na zawodach. W tym roku w Summer Nationals uczestniczyło 5000 zawodników. Musiano przygotować 60 plansz. To daje skalę rozwoju szermierki w USA.

- Jednak w porównaniu z innymi dyscyplinami wciąż ta dyscyplina jawi się jako niszowa.

- Szermierka nigdy nie będzie popularna, jak sporty, w które inwestowane są ogromne pieniądze i mają... proste reguły. Będzie zawsze dyscypliną raczej dla pasjonatów i koneserów, choć w skali globalnej jej popularność rośnie. Szef międzynarodowej federacji, rosyjski miliarder Aliszer Usmanow, wpompował wiele prywatnych pieniędzy, by propagować szermierkę w świecie. I ta dyscyplina się rozwija, choć obecnie głównie w Azji, Afryce i Ameryce. Zachód Europy też sobie jakoś radzi, a stagnację można zaobserwować głównie w byłych krajach socjalistycznych, gdzie państwa i ludzie mają mniej środków na finansowanie sportu w ogóle.

- W Polsce głośno mówi się, że problem leży m.in. w szkoleniu młodzieży i coraz niższym prestiżu zawodu trenera...

- Wielokrotnie słyszałem opinie, że z trenerki może się utrzymać obecnie chyba wyłącznie opiekun kadry narodowej, a szkoleniowcy klubowi muszą dorabiać często na kilku etatach. W USA sytuacja jest inna, co zresztą bardzo przyczyniło się do rozwoju szermierki. Po upadku bloku socjalistycznego przyjechało tutaj wielu świetnych fachowców m.in. z Polski, Węgier, Rosji czy Ukrainy. By utrzymać się z pracy trenera, trzeba otworzyć własną szkółkę, przeprowadzać regularnie nabory, mieć odpowiednią liczbę młodych adeptów szermierki, motywować ich, pomagać w rozwoju, szkolić, by żyć z opłat wnoszonych przez rodziców. W pewnym momencie tych klubów zaczęło przybywać jak grzybów po deszczu, federacja zaciera ręce, bo rosły wpływy z opłat członkowskich oraz liczba narybku, który zaczynał się szkolić. Właśnie trenerzy są motorem rozwoju szermierki, ale i całego sportu, w USA.

- A ile czasu dziennie poświęca pan na pracę?

- Dziewięć godzin. Treningi i lekcje indywidualne rozpoczynam o 8.30, a trwają one do 12. Po południu szkoleniu poświęcam się od 15 do późnych godzin wieczornych. Na wolne mogę liczyć w sobotę i niedzielę, choć często zdarza się, że jestem wtedy na rozmaitych zawodach. Pensja wystarcza jednak na godne życie, dlatego mogę się też w pełni zaangażować w to, co robię. A do tego szermierka ciągle jest moją wielką pasją.

- Często odwiedza pan Polskę?

- Staram się być w kraju co najmniej dwa razy w roku - na Pucharze Świata juniorów w Sosnowcu oraz w Spale na zgrupowaniu przed mistrzostwami świata, o ile odbywają się w Europie. Tamtejszy ośrodek przygotowań olimpijskich moje zawodniczki bardzo lubią. Mogą tam w spokoju i dobrych warunkach szlifować formę przed najważniejszą imprezą sezonu.

- A czego z ojczyzny najbardziej panu brakuje w USA?

- Tęsknię za polskim jedzeniem, dlatego, gdy jestem w kraju, to stołuję się głównie w restauracjach, by przypomnieć sobie dawne smaki. I bardzo lubię też przejażdżki komunikacją miejską. W Portland poruszam się wyłącznie samochodem, którym nie dysponuję w Polsce. W ogóle mi jednak tego nie brakuje, bo mogę z okien tramwaju czy autobusu spokojnie oglądać stare kąty bądź obserwować, jak szybko się wszystko wokół zmienia.

Az, PAP

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze