Zieliński znika a Zwarycz na koksie - ciężkie życie prezesa PZPC

Inne
Zieliński znika a Zwarycz na koksie - ciężkie życie prezesa PZPC
fot. PAP

Prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów Szymon Kołecki w połowie kadencji przyznaje, że mimo sukcesów organizacyjnych ocena działalności nie jest w pełni zadawalająca. Najbardziej, gdy chodzi o wyniki sportowe.

Dwukrotny srebrny medalista olimpijski w podnoszeniu ciężarów w kategorii 94 kg prezesem PZPC został wybrany 1 grudnia 2012 roku. Kadencję zakończy po igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku.

Wojciech Harenda: Jak pan ocenia pierwszą połowę swojej kadencji?

Szymon Kołecki: Udało się nam zrealizować sporo z moich założeń programowych. Zorganizowaliśmy mistrzostwa świata seniorów we Wrocławiu i mistrzostwa Europy U17 w Ciechanowie. Obie imprezy zostały wysoko ocenione przez władze IWF, dzięki temu przyznanie nam organizację kolejnych. Przeprowadziliśmy cykl badań dla zawodników kadr makroregionalnych i kadr narodowych, zabezpieczyliśmy dla zawodników sprzęt, odżywki i dotacje finansowe za osiągnięcia, w końcu pozyskaliśmy sponsora generalnego firmę Anwil. Weszliśmy także w relacje telewizyjne, poprawiliśmy komunikację z mediami i kibicami.

Organizacyjnie wyniki macie dobre, ale sportowe są słabiutkie...

Biorąc pod uwagę ogrom wykonanej pracy, rzeczywiście martwią mnie gorsze niż zakładano rezultaty uzyskane przez zespół w mistrzostwach świata w Ałmatach w Kazachstanie. Nie udało się także dotychczas wprowadzić rozgrywek ekstraklasy, co zakładaliśmy w 2014 roku. Z tego projektu nie zrezygnowaliśmy, tylko ze względów finansowych przełożyliśmy realizację na 2015. Mamy także pewien problem z dopingiem, choć jego skala zmniejsza się z roku na rok. W 2014 zanotowaliśmy sześć przypadków, gdy dwa lata temu było ich jedenaście.

Ale jeden jest spektakularny, mistrza świata w 105 kg Marcina Dołęgi.

Sprawa Marcina nie jest jeszcze do końca wyjaśniona. Od ogłoszenia wyników badania próbki "A" minęły już cztery miesiące, a rezultatów próbki "B" nadal oficjalnie nie znamy. Co jakiś czas dostaję do wiadomości pisma od pełnomocnika zawodnika, wymieniane z Międzynarodową Federacją Podnoszenia Ciężarów (IWF) i laboratorium w Kolonii, które badanie przeprowadziło. Z tych dokumentów widać, że na szybkie jej zakończenie nie można liczyć...

Co jest tego powodem?

Dla mnie ta sprawa nie jest czarno-biała. Nie jestem specjalistą, ale odnoszę wrażenie, że Marcin został niesłusznie oskarżony o doping. Teraz, ze względów prestiżowych laboratorium w Kolonii może nie chcieć się przyznać do błędu. Gdyby mieli w ręku dowód jego winy, nikt by kilka miesięcy nie zwlekał z ogłoszeniem wyniku badania drugiej próbki. Sądzę, że sprawa zakończy się dopiero w Trybunale Arbitrażowym d/s. sportu w Lozannie, a to może być dla niego bardzo złe rozwiązanie.

Nie wierzy pan w sprawiedliwy werdykt CAS?

To nie jest kwestia mojej wiary w światową, sportową Temidę, tylko upływającego czasu i sportowej przyszłości zawodnika. Marcin od czasu ogłoszenia wyników próbki "A" jest zawieszony i nie trenuje. Dla niego, który ma na karku już "30", to może być koniec kariery. Wrócić do formy po tak długiej przerwie, sprawić może poważne kłopoty o wiele młodszym ciężarowcom. A my przecież nadal nie wiemy, kiedy zapadnie ostateczny werdykt. Sprawa może potrwać miesiąc, albo nawet kilka. A wtedy o starcie w mistrzostwach świata w USA, które będą ostatnią szansą wywalczenia kwalifikacji olimpijskiej, będzie można zapomnieć.

Może istnieje jakaś możliwość przyspieszenia rozstrzygnięcia?

Ja jej nie znam... Jestem realistą i wiem, że zwykły zawodnik, choć mistrz świata, ma minimalne szanse w skali globalnej z przebiciem się na światowym forum i udowodnieniem swojej niewinności. IWF, WADA, czy nawet laboratorium w Kolonii to instytucje, z którymi w spór wdają się tylko niewinni lub najbardziej zdeterminowani. Ale ja wierzę w sprawiedliwość i mam nadzieję, że prawda o badaniach przeprowadzonych u Marcina we wrześniu w Rosji w końcu ujrzy światło dzienne. A wtedy jednoznaczny osąd o "dopingowiczu" Dołędze, może nie być już taki jednoznaczny.

Międzynarodowa Federacja Podnoszenia Ciężarów (IWF) nie ma takich wątpliwości. Ogłasza nazwisko "winnego" już po badaniu próbki "A".

Dlatego taka polityka IWF mi osobiście się nie podoba. Ogłaszanie nazwiska osoby tylko podejrzewanej o stosowanie dopingu jest błędem. Można to - moim zdaniem - zrobić tylko po potwierdzeniu przez próbkę "B". Sportowca jest łatwo oczernić, później już nikt się zbytnio nie interesuje oczyszczeniem go z bezpodstawnych zarzutów.

Sprawa Dołęgi nie jest wyjaśniona, ale inne przypadki z ubiegłego roku są jasne.

Było ich o wiele mniej niż w poprzednich latach. Nadal trwa postępowanie wyjaśniające w sprawie siódmego zawodnika olimpijskiego turnieju w Londynie w wadze 77 kg Krzysztofa Zwarycza. W jego organizmie wykryto zabroniony hormon wzrostu. Sam zainteresowany twierdzi jednak, że nigdy nie stosował dopingu.

Skąd zatem tak głośno o dopingu w polskich ciężarach?

Nie wiem, czy jest aż tak głośno... Najwięcej informacji pojawiło się po ujawnieniu sprawy Dołęgi. Sprawa stała się głośna ze względu na nazwisko mistrza świata. Gdyby nie to, na pewno by nie była tak rozdmuchana. Takie przypadki się zdarzają, ale oczywiście nie mamy zamiaru chować głowy w piasek. Od lat prowadzimy, we współpracy z komisją krajową, akcję informacyjną wśród zawodników i trenerów. Przestrzegamy przed stosowaniem środków nieznanego pochodzenia, których skład nie jest potwierdzony. U nas było już wiele przypadków, że zawodnicy dostawali zanieczyszczone odżywki, na etykiecie których nie było składu. A po badaniu okazywało się, że były tam środki zabronione.

Mieliście także problem z systemem Adams, który monitoruje miejsce obecności sportowców. Mistrza olimpijskiego Adriana Zielińskiego w ubiegłym roku nie było raz tam, gdzie szukali go, aby przeprowadzić badanie, przedstawiciele WADA.

Sprawa rzeczywiście miała miejsce. Było to podczas okresu wypoczynkowego po mistrzostwach Europy. Przedstawiciele WADA przyjechali do Gruzji, ale go tam nie zastali. Zawodnik i jego trener napisali w tej sprawie wyjaśnienia, ale nie zostały one uznane i Zielińskiego ukarano upomnieniem. Czasami jest z tym problem, my mamy zarejestrowanych w systemie ponad 120 osób, najwięcej ze wszystkich polskich związków sportowych. Przy takiej procedurze nie zawsze udaje się w terminie aktualizować zmiany.

Ale to może grozić bardzo poważnymi konsekwencjami za unikanie kontroli antydopingowych.

Nasi sportowcy nigdy nie unikają kontroli. Powtarzam raz jeszcze, że jedna osoba codziennie aktualizująca miejsca pobytu ponad 120 zawodniczek i zawodników, ma prawo do błędu. Na szczęście już jest łatwiej przestrzegać wszystkich zaleceń. Od pewnego czasu zawodnicy mają już własne loginy do systemu, mogą sami, bez pośrednictwa związku aktualizować dane. Stało się to możliwe po otrzymaniu instrukcja obsługi systemu Adams. Związek teraz tylko kontroluje, czy aktualizacje są na bieżąco wprowadzane. To dotyczy tylko seniorów i seniorki, młodzież, która także jest kontrolowana, swoje dane wprowadza przez trenerów lub uprawnionych pracowników PZPC.

Jak długo obowiązuje upomnienie za nieprawidłowości w systemie Adams?

WADA ostatnio skróciła ten okres z 18 do 12 miesięcy. To chyba dobrze, gdyż jak wspominałem często problemy spowodowane były pomyłkami, a nie złą wolą.

Jak pan sądzi, co było powodem słabszych niż się spodziewano wyników ekipy na mistrzostwach świata w Kazachstanie? Po raz pierwszy od kilku lat ekipa biało-czerwonych nie zdobyła ani jednego medalu.

Może dlatego, że ja tam nie startowałem... To oczywiście żart, sądzę, że powód jest prozaiczny. Sztab trenerski kadry kobiet i mężczyzn nie zrealizował programów szkoleniowych. Nie wiem, być może wpływ na to miała próba wprowadzenia modelu partnerskiego między kadrą szkoleniową a zawodnikami, ale to się u nas nie udało.

Ale to byli trenerzy nominowani przez PZPC pracujący już pod pana kierownictwem.

I wcale tego nie kryję! Faktycznie, mieliśmy dość trudny okres po igrzyskach w Londynie. Być może w kadrze nastąpiło na fali sukcesu - po zdobyciu dwóch medali - jakieś rozprężenie. Nie mam racjonalnego wytłumaczenia. Może powodem było osłabienie obu kadr słabszym, z różnych przyczyn, składem osobowym. Generalnie jednak wina obciąża kadrę trenerską, dlatego uznaliśmy, że nie przedłużymy z tymi szkoleniowcami kontraktów. Nowym trenerem kadry kobiet został Ivan Grikurovi, a męskiej będzie Ryszard Soćko. Szkoleniowiec mężczyzn ostateczną decyzję o objęciu stanowiska podejmie w najbliższych dniach po konsultacjach z trenerami klubowymi.

Trener Soćko szkoleniowcem kadry męskiej... To spore zaskoczenie, jest raczej postrzegany jako człowiek pracujący z kobietami. To on przecież, jako szef ośrodka przygotowań olimpijskich w Siedlcach wypromował Agatę Wróbel i Aleksandrę Klejnowską.

Ma także spore doświadczenie w pracy z mężczyznami. Był moim trenerem, gdy jeszcze byłem juniorem. W szkoleniu ogromną rolę odgrywa intuicja, a obaj nowi szkoleniowcy ją mają. W sporcie nie da się niestety ocenić 0 - 1 co dotychczas było dobre, a co złe. Teraz będą realizowane nowe programy, mam nadzieję, że przyniosą efekty. I wcale nie muszą to być medale na kwietniowych mistrzostwach Europy w Gruzji.

A co, jak nie medale?

Medale ucieszą, wierzę, że będą. Dla mnie ważne jest, aby zawodnicy i zawodniczki poprawiali rekordy życiowe, aby dźwigali skuteczniej niż ostatnio.

Jak zatem ocenia pan sytuację w kadrach, którą zastali nowi szkoleniowcy?

Po mistrzostwach świata w Kazachstanie u kobiet była dramatyczna, u mężczyzn fatalna. Teraz jednak trzeba poczekać dwa, trzy miesiące i zobaczyć, co się zmienia. Wtedy dopiero będzie można stwierdzić, szczególnie u pań, kto jest gotowy brać nadal udział w szkoleniu centralnym. Obawiam się, że możemy mieć problemy. Niektóre zawodniczki mogą bowiem zrezygnować ze szkolenia ze względu na... rozczarowanie trenerów, którzy z kadry odeszli lub którzy do kadry nie trafili. Nowi szkoleniowcy mają zadanie - wywalczyć na igrzyska w Rio de Janeiro trzy kwalifikacje u kobiet i pięć u mężczyzn. Na razie panowie mają zapewnione cztery.

Ile medali mają przywieźć ciężarowcy z Brazylii?


Panie i panowie tak samo – minimum po jednym.


Polski as atutowy, mistrz olimpijski z Londynu w 85 kg Adrian Zieliński zmienił kategorię wagową i przeszedł do 94 kg. Pierwszy start miał perfekcyjny - zdobył tytuł mistrza Europy 2014 w Tel Awiwie. Ale championat w Kazachstanie już nie był udany, spalił trzy podejścia w rwaniu.

Z punktu widzenia taktycznego, zmiana kategorii to było optymalne rozwiązanie. Adrian miał problem z utrzymaniem limitu wagi, jej zbijanie przed zawodami kosztowało sporo sił. Do tego było wiadomo, że w 85 kg byłoby już bardzo ciężko. Rywale są mocni, jego rekord życiowy 385 kg w Rio wcale by nie gwarantował medalu. Irańczyk, Bułgar czy dwaj Rosjanie mogą zrobić w dwuboju po 390 kg lub nawet więcej.

W 94 kg, w której zdobył pan dwa srebrne medale olimpijskie, będzie łatwiej?

Tak sądzę! Zmienił kategorię najgroźniejszy rywal Kazach Ilia Ilin, Rosjanin Iwanow ostatnio nie startuje. Co się z nim dzieje? - nie wiadomo. Może kontuzja, a może także zakończył karierę. Dwaj Kazachowie, którzy u siebie błyszczeli formą, już tacy mocni nie będą. Adrian jest w stanie uzyskać 405-406 kg, a to powinno dać mu medal na igrzyskach w 2016 roku.

Po Rio będzie się kończyła pańska kadencja. Czy Szymon Kołecki będzie walczył o kolejną?

Tak jak zapowiadałem, dzisiaj nie planuję walczyć o drugą. Ale oczywiście związkowi nadal będę chciał pomagać, nie zostawię przecież na zmarnowanie dorobku czterech lat.

Az, PAP

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze