Pierwszy pośród równych, czyli upadek Ikara

Zimowe
Pierwszy pośród równych, czyli upadek Ikara
fot. PAP/CAF - Tadeusz Olszewski
Zdzisław Hryniewiecki podczas zawodów w Zakopanem w 1958 roku

- Wiedziałem, że jest źle. Poleciał głową do przodu, widziałem spody jego nart! - relacjonował dramatycznie Władysław Tajner skoczek, rywal a jednocześnie przyjaciel Zdzisława Hryniewieckiego.

W tym przypadku w górnolotnym okresleniu - dzień, który zmienił całe życie- nie ma ani krzty przesady. Chociaż nie, od 28 stycznia 1960 roku, Zdzisław Hryniewiecki, od tamtej chwili, od zbyt wczesnego wyjścia z progu powoli umierał...

 

Jadę po olimpijski medal

 

Hryniewiecki nie był człowiekiem gór z dziada pradziada. Matka pochodziła z Borysławia. Ojciec spod Żytomierza. Jako 17-latek po raz pierwszy stanął na skoczni. Zanim przypiął do butów narty próbował sił w futbolu i kolarstwie. Trenował jak szalony, szybko podnosząc kwalifikacje. W styczniu 1959 roku wywołał wielką sensację bijąc zdecydowanie na zakopiańskiej Krokwi całą krajową czołówkę skoczków. Tej zimy kilkakrotnie wskakiwał na podium w zawodach międzynarodowych. Następny sezon zaczął jeszcze lepiej.

 

Jadę po olimpijskie złoto, ale srebro i brąz też się liczy. Przecież to dopiero moje pierwsze igrzyska olimpijskie - deklarował Karolowi Higowi z Expressu Wieczornego. Wywiad opublikowano 27 stycznia. W przededniu tragicznego skoku.

 

Przed wyjazdem na igrzyska do Squaw Valley przybywaliśmy na krótkim obozie szkoleniowym w Wiśle. Akurat ucichł halny i chwycił siarczysty mróz. Resztki śniegu na skoczni i zeskoku zlodowaciały. Narty straciły przyczepność. Skakanie w takich warunkach wydawało się nam absolutnie niemożliwe. Trener Mieczysław Kozdruń był jednak odmiennego zdania. Nawet nie usiłowaliśmy go przekonywać. Za odmowę wykonania poleceń trenerskich w tamtych czasach wylatywało się z reprezentacji. Nierzadko z dyskwalifikacją za niesubordynację - opowiadał Władysław Tajner, kolega Hryniewieckiego z drużyny narodowej i bezpośredni świadek wypadku.

 

Trening skoczków ściągnął niemało widzów. Przyszli szlifujący formę w ośrodku "Start" pięściarze i lekkoatleci. Pojawili się turyści i dzieci spędzające w Wiśle ferie.

- W pierwszej serii jechałem przed Dzidkiem - opowiada Tajner –Miałem kłopoty z odbiciem i ledwo utrzymałem równowagę na zeskoku. Hryniewiecki wylądował trzy i pół metra dalej ode mnie, podpierając skok dłońmi. Pomimo naszych kłopotów szkoleniowiec nie przerwał treningu. Ponownie wspięliśmy się, zatem na wierzchołek skoczni. Tym razem postanowił skoczyć, jako pierwszy.

 

Odbił się odrobinę za wcześnie, a praw fizyki nie da się oszukać. Zatrzepotał rękoma niczym ptak trafiony śrutem przez myśliwego, a potem runął w dół. Wyglądało to jak upadek Ikara. Tyle, iż zamiast piór przy ramionach ramion miał u stóp narty. Odpięły się, gdy spadł na plecy. - tak poetycko opisał tragiczny lot Hryniewieckiego red. Marian Matzenauer z Przeglądu Sportowego.

 

Trafił do kliniki w Piekarach Śląskich,  specjalizującej się w leczeniu skomplikowanych kontuzji kręgosłupa. Diagnoza brzmiała jak wyrok:

 

- Złamany piąty krąg szyjny i czwarty krąg piersiowy. Porażenie kończyn oraz mięśni tułowia. Skóra w porażonych odcinkach ciała straciła czucie i zdolność wydzielania potu. Z powodu porażenia przepony i mięśni międzyżebrowych istnieje groźba niewydolności oddechowej, co stanowi zagrożenie dla życia.

 

Orzeł zamknięty w gipsowm gorsecie

 

Operacja przeprowadzona przez ortopedyczną sławę profesora Adama Gruca, tego pacjenta nie uzdrowiła. Podobnie rekonwalescencja. Przez kilkanaście tygodni leżał w gipsowym gorsecie. Kiedy rany się zabliźniły został wysłany na 9 miesięcy do Danii, gdzie mieściło się europejskie centrum rehabilitacyjne dla osób z uszkodzeniami kręgosłupa. Codziennie poddawano go masażom, usiłując przywrócić sprawność mięśniom. Bez powodzenia. Nigdy nie stanął na nogach. Po powrocie do kraju trafił do  Stołecznego Centrum Rehabilitacji.

- Miał już świadomość kalectwa, nie czynił jednak z tego powodu tragedii. Przyzwyczajaliśmy go do jazdy na wózku. Miał całkowicie porażone nogi. Ręce były w lepszym stanie. Nie mógł jedynie poruszać palcami. Dzisiejsza medycyna też jest bezradna w takich przypadkach. Od nas Hryniewiecki otrzymał skierowanie do Ciechocinka, gdzie mieściło się sanatorium dla chorych z uszkodzeniami kręgosłupa - wspominał dr. Adam Giełżyński. I tam nieśmiało pojawiło się...

 

 Światło w tunelu

 

Słynnym pacjentem zajmowała się pielęgniarka - Wanda Góralska. To dzięki niej pojawiły się kolory w życiu Dzidka. Ślub i wydawało się, że były narciarz znów wjechał we właściwe koleiny. Kibice o nim pamiętali, o czym świadczył tytuł honorowego sportowca roku 1960, przyznany z okazji tradycyjnego plebiscytu przez redakcję "Przeglądu Sportowego".  Główny Komitet do spraw Kultury Fizycznej i Turystyki zagwarantował narciarzowi rentę. Polski Komitet Olimpijski sprezentował mu skodę.  Często podróżował nią - naturalnie w charakterze pasażera - na zawody narciarskie tudzież wakacje spędzane w ośrodkach sportowych w Wałczu i Cetniewie. Ten sielankowy obraz¸ prysł u schyłku lat sześćdziesiątych. Małżeństwo rozpadło się po pięciu latach. Hryniewiecki już wtedy był znieczulony…

 

Upadek mistrza

 

Nie mógł utrzymać w dłoni kieliszka, więc sączył wódkę przez gumową rurkę bezpośrednio z butelki.

 

- Twierdzenie, że zaczął pić, by uśmierzyć ból można włożyć między bajki - uważa dr Leon Toczyski, pod opieką którego znajdował się sportowiec w latach 70. Powodem była raczej frustracja.

 

Nowi sportowi bohaterowie - przede wszystkim  Wojciech Fortuna i Józef Łuszczek - sprawili, że o Dzidku zapomnieli i dziennikarze i kibice. Przestał opuszczać kawalerkę przy ulicy Zegadłowicza w Bielsku-Białej. Niekiedy wyjeżdżał wózkiem na balkon, spoglądając na widoczne przy dobrej pogodzie pasmo Beskidów. W 1976 roku stwierdzono u niego odleżyny nie mógł już siadać. Ponieważ nie chciał rehabilitacji, leżał na brzuchu wpatrzony w ekran włączonego non stop telewizora. Pił coraz więcej co z roku na rok osłabiało organizm. 17 listopada 1981 serce przestało pracować.

 

Olimpijskie złoto

 

Na bielski cmentarz odprowadzał go kilkutysięczny tłum. Sportowe trofea zmarłego znalazły schronienie w Muzeum Sportu. I są tam eksponowane do dziś. Wśród nich zobaczyć można duplikat złotego medalu olimpijskiego ze Squaw Valley. Przysłany Hryniewieckiemu przez triumfatora konkursu skoków na tamtych igrzyskach, Niemca - Helmuta Recknagela wraz z depeszą zawierającą słowa starorzymskiej sentencji: Primus inter pares - Pierwszy pośród równych.

 

Az, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze