Pindera: Dwie strony sukcesu

Zimowe
Pindera: Dwie strony sukcesu
fot. PAP

Narciarskie mistrzostwa świata w Falun (18 .02 – 01.03) coraz bliżej. Kamil Stoch, najlepszy polski sportowiec goni wielką formę, czego niestety nie można powiedzieć o Justynie Kowalczyk, do niedawna jeszcze naszej „Królowej zimy”.

Kowalczyk to najbardziej utytułowana polska zawodniczka. Biegaczka narciarska z Kasiny Wielkiej z igrzysk olimpijskich w Turynie (2006), Vancouver (2010) i Soczi (2014) wracała z medalami. Z tych dwóch ostatnich ze złotymi, a lista jej osiągnięć jest więcej niż długa. Tytuły mistrzyni świata, Kryształowe Kule za zwycięstwa w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, cztery z rzędu wygrane w prestiżowym Tour de Ski, pięciokrotny triumf w Plebiscycie Przeglądu Sportowego na najlepszego sportowca czynią ją jedną z najwybitniejszych w całej historii polskiego sportu.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Sukces też ma swoją drugą stroną: porażki. Ten sezon dla Justyny Kowalczyk nie jest udany, ale wiele przecież wskazywało, że tak właśnie będzie. Przygotowania zaczęła znacznie później niż w poprzednich latach, ale wiara w jej nadprzyrodzone umiejętności była ślepa. Zabrakło spokojnych, wyważonych głosów ludzi, którzy się na bieganiu znają. Aleksander Wierietielny, trener Kowalczyk, nie zabiera publicznie głosu od igrzysk w Soczi. Zresztą wtedy też nie mówił zbyt wiele. Teraz zamilkł na dobrze, dlaczego i czy to normalne?

Reszta sztabu szkoleniowego też się nie wychyla, a dziennikarze opisujący jej występy, szczególnie ci lepiej zorientowani nabierają wody w usta, by nie dostać żółtej kartki od mistrzyni, która nie znosi krytyki.

 Tak naprawdę więc o jej szansach przed mistrzostwami świata w Falun nie wiemy nic. Wiemy tylko, że miewała w tym sezonie niezłe występy, ale było ich zdecydowanie mniej niż oczekiwano. Za niespełna trzy tygodnie zobaczymy na co ją stać w najważniejszej imprezie. Wszystko wskazuje na to, że największe szanse mieć będzie w sprincie rozgrywanym stylem klasycznym, ale to konkurencja loteryjna, więc niczego nie można być pewnym. Ale wcale się nie zdziwię, gdy Justyna Kowalczyk raz jeszcze nas zaskoczy. Tak jak zaskoczyła cały świat, gdy ze złamaną kością stopy zdobyła olimpijskie złoto w Soczi.

 Znacznie więcej można spodziewać się po Stochu, który w Falun bronić będzie tytułu mistrza świata wywalczonego dwa lata temu w Val di Fiemme w konkursie na dużej skoczni. Dwukrotny złoty medalista ubiegłorocznych igrzysk w Soczi ten sezon zaczął pechowo, od kontuzji kostki, która wymagała operacji. Później był nieoczekiwany powrót do rywalizacji w Turnieju Czterech Skoczni. Ostatnio Kamil Stoch potwierdził, że wielka forma jest tuż, tuż . Wygrał w wielkim stylu na Wielkiej Krokwi w Zakopanem, był drugi na Okurayamie w Sapporo, więc podstawy do optymizmu są.

Ale chętnych na medale w Falun jest więcej niż miejsc na podium. To wiemy, tyle że Stoch to solidna firma, na niego można stawiać w ciemno. Zresztą będzie się o tym okazja przekonać podczas konkursów poprzedzających MŚ, w Willingen, Titisee - Neustadt czy Vikersund. Być może na norweskim mamucie Stocha nie zobaczymy, ale to nie będzie mieć większego znaczenia. I tak nie zmieni to opinii, że nasz mistrz skoków będzie jednym z wielkich faworytów zbliżających się mistrzostw świata w Falun. O Justynie Kowalczyk też chciałbym móc tak napisać.

 

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze