Marta Pihan-Kulesza: Świat gimnastyki jest gotowy na mój medal

Inne
Marta Pihan-Kulesza: Świat gimnastyki jest gotowy na mój medal
grafika: Polsat Sport

Gimnastykę sportową trenuje od ponad 20 lat. Na igrzyskach olimpijskich zadebiutowała w Pekinie, gdzie w wieloboju uplasowała się w piątej dziesiątce. Cztery lata później była już 19. i 11. w ćwiczeniach wolnych. W Rio zamierza walczyć o pudło. – Jestem gotowa na medal. Nie tylko ja, także sędziny i cały gimnastyczny świat – mówi w Od(s)powiedzi Olimpijczyka czwarta zawodniczka ostatnich mistrzostw Europy – Marta Pihan-Kulesza.

Pierwszy kontakt ze „sportem” miała u swoich dziadków na wsi. Wakacje spędzała głównie na łażeniu po płotach i drzewach. Prawdziwą przygodę z gimnastyką sportową rozpoczęła niedługo później, jeszcze przed pójściem do szkoły.

 

- Zostałam wybrana w naborze. Trenerzy chodzili po przedszkolach i szukali zwinnych dzieci. Moja mama znała się z żoną trenera Dudy, czyli mojego obecnego trenera i tak jakoś trafiłam na zajęcia. Miałam jakieś 6-7 lat. Do pierwszej klasy poszłam już do szkoły sportowej. To była klasa gimnastyki sportowej. Moim klubem został Kusy Szczecin, a pierwszą trenerką – Małgorzata Kamińska. We wrześniu minęło 20 lat mojej pracy na sali – opowiada ośmiokrotna mistrzyni Polski seniorek w gimnastycznym wieloboju.

 

W imię igrzysk

 

W wieku 13 lat wyjechała do Zabrza, by trenować w tamtejszym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich. Lata wyrzeczeń i poświęceń, życie z dala od domu rodzinnego i współpraca z białoruskimi trenerami zaowocowały kwalifikacją olimpijską do igrzysk w Pekinie. Tam uplasowała się na 46. pozycji.

 

- Po Pekinie nie widziałam możliwości dlaczego rozwoju z trenerem, z którym pracowałam. Nasza współpraca się zakończyła. Igrzyska nie były dla mnie udane, nie czułam od trenera żadnego wsparcia, całą winę za nieudany start wzięłam na siebie. Miałam dosyć. Chciałam odpocząć i wrócić do miejsca, w którym czuję się dobrze. Poza tym ze Szczecina miałam bliżej do Gdańska, gdzie mieszkał i trenował mój obecny mąż (red. Roman Kulesza). Romek musiał zostać w Trójmieście, bo tam miał najlepsze warunki do treningu, a chciał walczyć o nasze wspólne marzenie - wspólny wyjazd na igrzyska – wspomina jeden z trudniejszych okresów w swojej karierze Pihan-Kulesza.

 

Powrót do normalności

 

Po powrocie z igrzysk w 2008 roku zastanawiała się nad zakończeniem sportowej kariery.

 

- Po Pekinie wróciłam do Szczecina. Przez jakiś czas trenowałam sama, bez trenera. Jednak jak już podjęłam decyzję, że zostaję, to od 2009 roku pracuję z trenerem Dudą. Współpraca jak najbardziej się nam układa – kontynuuje swoją opowieść czwarta zawodniczka ostatnich mistrzostw Europy na ćwiczeniach wolnych.

 

Z trenerem Dudą, jak przyznaje, są partnerami na dobre i złe. Porozumiewają się praktycznie bez słów.

 

- Trener Duda jest człowiekiem wyrozumiałym i cierpliwym. Potrafimy odbyć trening zupełnie milcząc. Wymieniamy tylko drobne uwagi.  Czasami po prostu potrzebuję wsparcia. Żeby ktoś był ze mną na sali. To bardziej polega na partnerstwie niż relacji trener – zawodnik – tłumaczy 27-letnia zawodniczka.

 

Teraz podczas treningów często towarzyszy jej też mąż, także gimnastyk sportowy. Roman Kulesza po powrocie z igrzysk w Londynie, na które udało im się obojgu wywalczyć kwalifikację i pojechać wspólnie, przeprowadził się do Szczecina.

 

- Jest nam zdecydowanie łatwiej. Często razem trenujemy i czuję od Romka duże wsparcie. On niemal cały dzień spędza na sali – albo sam trenuje, albo pracuje jako trener. Mamy plan jeszcze raz razem pojechać na igrzyska. Nie było to jednorazowe marzenie, chcemy to powtórzyć – zdradza dwukrotna olimpijka.

 

Najtrudniejszy moment? Kontuzja. Męża…

 

Najtrudniejszy moment w karierze swojego męża (wtedy jeszcze narzeczonego) uważa za  „swój” najtrudniejszy moment w karierze.

 

- W czerwcu 2007 roku, trzy miesiące przed kwalifikacjami do igrzysk w Pekinie Roman zerwał ścięgno Achillesa… Do Chin mieliśmy polecieć razem, to było nasze wspólne marzenie. Na spełnienie jego musieliśmy niestety czekać kolejne cztery lata – opisuje gimnastyczka, która od 13 roku życia osiem lat mieszkała sama ponad 500 km od rodziców, trenowała po 6-7 godzin dziennie i przeszła trzy operacje stawu skokowego i zabieg wstrzykiwania komórek macierzystych do barku!!!

 

- Nigdy nie miałam jakiegoś strasznie trudnego okresu, choć w Zabrzu miałam kilka kryzysów. Nie chciałam tam być, chciałam wrócić do domu (mama w Szczecinie, Romek w Gdańsku, a ja sama musiałam sobie radzić w Zabrzu), ale zawsze w głowie był jeden cel: chciałam pojechać na igrzyska, a za darmo tam nie wysyłają…

 

Po igrzyskach w Londynie, podobnie jak cztery lata wcześniej zastanawiała się nad zakończeniem sportowej kariery.

 

- Po Londynie miałam pomysł, żeby skończyć, ale potem podjęłam decyzję, że wracam i chyba słusznie, bo zeszły rok był moim najlepszym, jeśli chodzi o osiągnięcia sportowe. W 2013 roku miałam taki okres, że było mi ciężko wrócić do treningów na pełnych obrotach. Było to spowodowane nakładającymi się kontuzjami. Po mistrzostwach świata zrobiłam artroskopię stawu skokowego i barku. Wtedy problemy zdrowotne się skończyły. – opowiada najbardziej doświadczona polska zawodniczka - W zasadzie nie mam już takich momentów, że chcę skończyć i to wszystko rzucić. Owszem czasami mi się nie chce, ale mam w głowie ten wyższy cel i jak o nim pomyśle, to te wszystkie małe problemy znikają.

 

Słodycze i inne (nie)zakazane substancje

 

Mimo że gimnastyczki sportowe nie muszą w takim stopniu dbać o wagę, jak ich koleżanki „artystki” za swoją największą słabość Pihan-Kulesza uznaje… słodycze.

 

– Na szczęście szybko je spalam. Nasz trening wiąże się z intensywną pracą mózgu, a mózg, żeby mocno pracować, potrzebuje stałych dostaw glukozy, więc mogę sobie na szczęście na sporą ilość słodyczy pozwolić – tłumaczy absolwentka fizjoterapii szczecińskiej WSEiT. - Utrzymanie diety i wagi to w naszym wypadku kwestia bezpieczeństwa. Nasze stawy, zwłaszcza nóg narażone są na spore przeciążenia podczas odbijania się i lądowania. Ta waga musi być taka, żeby było to bezpieczne. Kwestie wyglądowe nie mają już większego znaczenia. Brytyjki i Amerykanki są mocno, atletycznie zbudowane, a im bardziej zawodniczka jest „przypakowana” tym łatwiej jest jej wykonać pewne elementy.

 

Właśnie ze zbijaniem wagi kojarzony jest Furosemid – niedozwolony środek, który bardzo sporadycznie wykrywany jest wśród gimnastyczek.

 

- W gimnastyce sportowej wspomaganie się niedozwolonymi substancjami praktycznie nie ma sensu. To tak techniczna dyscyplina, że dopingując się nie można niczego więcej osiągnąć. Ani nie jest to sport mocno wydolnościowy, ani tak mocno siłowy, jak podnoszenie ciężarów, więc żadne stosowane w tych przypadkach środki nie miałyby u nas żadnego zastosowania. Zdarzają się przypadki wykrywania niedozwolonych substancji, jak alkohol, marihuana czy inne narkotyki – głównie w męskiej gimnastyce, jednak są to sytuacje bardzo sporadyczne. U jakiejś dziewczyny czasami wyjdzie Furosemid, po którym szybko można zrzucić wagę. Wydaje mi się jednak, że częściej jest to jednak środek - marker dla innych substancji – tłumaczy zawodniczka.

 

Układy, układziki i masakra

 

Nie doping jest więc największą zmorą gimnastyki sportowej. Zawodników i zawodniczki znacznie bardziej wkurza…

 

- Sędziowanie. Choć i tak system wyjścia z perfekcyjnej 10 poprawił sytuację. Teraz błędy są bardziej określone – wiadomo za co można, za co nie można zabrać punktu. Doszło jednak ocenianie artyzmu i płynności ruchu, za które można zabrać nawet do punktu (czyli tyle samo, co za upadek!), a dodać nie można. Za tak samo wykonany układ ja bym dostała ocenę niższą, a Chinka, Amerykanka czy Brytyjka – wyższą. Układy i układziki działają… Wciąż tak jest, ale staram się nie dopuszczać tego do swojej głowy. Odechciałoby mi się trenować. A tak do każdych zawodów podchodzę z wiarą, że będzie bardziej obiektywne i sędziny docenią trud, który każda z zawodniczek wkłada w trening – bez owijania w bawełną opisuje negatywny proceder liderka reprezentacji Polski.

 

Mimo że w takich przypadkach nierzadko niecenzuralne słowa cisną się na usta, jej się nie cisną…

 

– Staram się nie przeklinać. Chyba, że jestem bardzo zdenerwowana, to czasem powiem sobie coś pod nosem, na treningu. Na zawodach absolutnie nie. Uważam to za brak profesjonalizmu, zwłaszcza w obecności kamer. Moim zdaniem sportowiec nie powinien przeklinać, zwłaszcza, że często jest idolem dzieci. To nie jest dobry przykład. Wszystkie gimnastyki uważam za bardzo eleganckie dyscypliny, wiec tym bardziej nawet nie wypada nam przeklinać – stanowczo wyraża swoje zdanie dziewczyna, która najczęściej wypowiada słowo „masakra”…

 

Tylko sport

 

Już tradycyjnie w Od(s)powiedzi Olimpijczyka sportowcy przyznają, że nie wyobrażają sobie życia bez sportu i że gdyby nie byli sportowcami, to byliby… sportowcami, a ewentualnie wybór padłby na inną dyscyplinę. Nie inaczej jest w przypadku Marty. Ona mogłaby zdecydować się na łyżwiarstwo figurowe lub… boks.

 

- Na pewno nie mogłabym być kimś innym niż sportowcem. Teraz, gdy zdarza mi się popracować trochę  w biurze i muszę na przykład trzy godziny spędzić przy komputerze i coś zrobić, posiedzieć chwile dłużej na krześle, to jest to dla mnie naprawdę duży problem… - przyznaje bez ogródek.

 

Nie wiadomo jednak, czy jakby zdecydowała się na inną dyscyplinę osiągnęłaby w niej tyle, co w gimnastyce sportowej. Jest ośmiokrotną mistrzynią Polski w wieloboju i czwartą zawodniczką ostatnich mistrzostw Europy na ćwiczeniach wolnych. Za swój najlepszy w karierze uważa cały 2014 rok (skąd inąd tak szczęśliwy dla całej masy polskich sportowców).

 

- Uplasowałam się w mistrzostwach Europy na 4. miejscu na ćwiczeniach wolnych i zaliczyłam bardzo dobry start w wieloboju podczas mistrzostw świata. O 0,1 punktu (podobnie jak w Londynie o finał)  omsknęłam się o na mistrzostwach Europy o brązowy medal. To była rola sędzin… Wyprzedziła mnie Szwajcarka, która swojego układu wcale nie wykonała lepiej, a bazę miałyśmy podobną. Szwajcaria plasuje się wysoko w strukturach światowej federacji gimnastycznej. Polska nie. Poczułam lekkie ukłucie, ale tym bardziej zmotywowało mnie to do dalszej pracy – opowiada Pihan-Kulesza, która wierzy, że olimpijski krążek jest w jej zasięgu.

 

Świat jest już gotowy

 

- Jeżeli w tym roku uda mi się osiągnąć na zawodach i na treningach to, co mam zaplanowane, to medal na ćwiczeniach wolnych jest jak najbardziej realny. Będę robiła wszystko, żeby go osiągnąć. Cały rok 2015 i połowę 2016 będę pracowała tak, mocno, jak tylko się da – zapowiada.

 

Uważa, że tym razem w spełnieniu marzeń sędziny kolejny raz już jej nie przeszkodzą.

 

- Myślę , że to marzenie jest jak najbardziej realne, bo na ćwiczeniach wolnych wypracowałam sobie na świecie naprawdę mocną pozycję. Jestem gotowa na medal. Nie tylko ja, także sędziny i cały gimnastyczny świat – kończy.

 

------

Żeby w Rio wywalczyć medal, najpierw trzeba tam jednak pojechać. Zasady kwalifikacji gimnastyczek i gimnastyków sportowych do igrzysk w Rio TUTAJ!

 

Poniżej oryginalna Od(s)powiedź Marty Pihan-Kuleszy.

 

Aleksandra Szutenberg, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze