Martin Kaczmarski: Nie zapomniałem, jak się jeździ

Moto
Martin Kaczmarski: Nie zapomniałem, jak się jeździ
fot. martinofficial.com
Martin Kaczmarski niedługo ogłosi swoje plany.

Czasami trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć sobie, że kładzenie na szalę tak wielkiej rzeczy jaką jest zdrowie, nawet gdy chodzi o Dakar, nie ma sensu - mówi Polsatsport.pl polski kierowca rajdowy.

Łukasz Majchrzyk: Wreszcie wraca Pan do zdrowia. Udało się przejechać 200 kilometrów podczas treningu. To chyba dobry znak?


Martin Kaczmarski: Przejechałem 200 km i żyję, to jest najlepszy znak (śmiech). Na szczęście nie odczuwam dużego dyskomfortu, chociaż do pełnego zdrowia jeszcze trochę brakuje. Cały czas pracujemy z lekarzami i rehabilitantami nad moim powrotem do pełnej sprawności. Jestem wdzięczny za ich pracę, bo postępy, które udało mi się zrobić, są naprawdę imponujące.


Jak poważny był to uraz. Znalazłem gdzieś bardzo dramatyczne słowa, że start w Dakarze zagrażałby Pana życiu?


Dokładnie chodziło o to, że start w Dakarze zagrażałby mojemu swobodnemu życiu, bo mogłoby się to odbić bardzo mocno na moim zdrowiu. Tak naprawdę to nie była tylko moja ocena, ale specjalistów, lekarzy. Komuś w tej sytuacji musiałem zaufać. Moje ambicje i marzenia były zdecydowanie inne. Czasami trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć sobie, że kładzenie na szalę tak wielkiej rzeczy jaką jest zdrowie, nawet gdy chodzi o Dakar, nie ma sensu.


Najbardziej trzeba się było obawiać wstrząsów na trasie, czy ograniczenia ruchomości szyi, a na Dakarze trzeba mieć oczy dookoła głowy?


W rajdach terenowych nie mamy opisanej trasy jak w WRC, to wygląda bardziej jak w grze w podchody: trasa jest opisana od punktu do punktu. Te punkty są czasami od siebie oddalone o 100 km. To nie jest opisane w sposób taki, który mógłby pomóc przejechać trasę w miarę bezkolizyjnie. Nie bałem się samej jazdy, ale nieprzewidzianych sytuacji, które często się zdarzają na Dakarze. Można powiedzieć, że średnio raz na kilometr przytrafia się coś dziwnego. Trzeba się mocno spiąć, być gotowymi na potężne uderzenia. Bolą żebra i okulary spadają. Jadąc i myśląc o tym, żeby nic się nie stało, nie zrobiłbym dobrego wyniku. Nie mówmy jednak o tym, co za mną. Każdy może sobie wyobrazić, co czułem. Chciałbym się skupić na przyszłości. Rozczulanie się nad sobą może mnie zdemotywować (śmiech).


To pomówmy o przyszłości. Ile kilometrów jeszcze trzeba przejechać, żeby poczuć się wystarczająco pewnie?


Pierwsze kilometry z tych 200 były dla mnie fatalne. Potem jednak podjąłem ryzyko i można powiedzieć, że poczułem zew natury. Poczułem, że cały czas to kocham i jechałem bardzo szybko. Mój pilot Tapio Suominen był pozytywnie zaskoczony tym faktem, że przerwa nie wpłynęła na moje umiejętności. Bardzo się stęskniłem za rajdami, ale włączyła mi się automatyka mięśni. Na całe szczęście, musiałbym się mocno postarać, żeby zapomnieć, jak się jeździ.


Jeździliście w Finlandii, nie zdradzaliście wcześniej tego miejsca.


Podczas testów było to tajemnicą, bo chcieliśmy mieć absolutny spokój. Chcieliśmy sprawdzić, czy mój stan zdrowia się poprawia, czy forma idzie powoli w górę. Pierwszego dnia wyjechaliśmy na tor i to było dobre posunięcie, bo to teren, na którym jest mało zagrożeń i ewentualny błąd byłby mniej kosztowny. Jestem przyzwyczajony do prędkości, a mogło się przecież coś nie udać. Drugiego dnia były już trasy, ale bardzo dobrze nam znane, zwłaszcza mojemu pilotowi. Błędów dosyć mało. Dwa razy ściągnęło mnie w pole, ale biorąc pod uwagę, że to był śnieg i lód, nie ma powodów do narzekań.


Dlaczego pojechaliście aż do Finlandii?


Bo są tam najlepsze trasy na świecie do trenowania. Stamtąd pochodzi Tapio, który jest moim wsparciem. Pilot przebywa ze mną podczas treningów i jest najlepszym wykładnikiem formy. On będzie wiedział, jak to porównać do mojej formy z Rajdu Maroka, który skończył się tak pechowo.


Rajdy terenowe to jednak przede wszystkim piasek, a nie lód...


To prawda, ale to się wydaje sprzeczne tylko na pierwszy rzut oka. Jak jeździmy po lodzie, a był tam bardzo twardy, to używamy opon z długimi kolcami. Przyczepność można powiedzieć, że jest taka pomiędzy asfaltem a szutrem. Naawet bliżej jej do asfaltu. To było bardzo fajne doświadczenie. Poza tym, lód jest równy, nie ma wybojów.


Trenujecie razem z Krzysztofem Hołowczycem?


Krzysztof pewnie gdyby mógł, to by mój kręgosłup własnoręcznie naprawił, taki to jest człowiek. Jedynym elementem, w jakim może mi teraz pomóc, są sprawy mentalne, podtrzymywać na duchu. Możemy to przełożyć do każdego elementu życia. Jeśli ktoś coś robi z pasją i jest mu to zabierane, to czuje się wielki żal. Ja to przeżyłem.


Dobry wynik w Dakarze już Pan osiągnął. Hołowczyc mógłby takiego debiutu pozazdrościć? Skończyło się na 9. miejscu.


To nie jest żaden dobry wynik. Jestem ósmy spośród przegranych...


Czyli Krzysztof Hołowczyc jest drugim przegranym w tym roku?


Tak, myślę, że on do tego podchodzi w ten sposób. My nie trenujemy po to, żeby być na 10. miejscu, ale żeby wygrywać. Krzysztof zrobił niesamowity wynik, w historii polskich rajdów jeden z najlepszych. To wielkie osiągnięcie, ale lekki niedosyt jest na pewno.


Łatwiej przegrywać z kimś, kogo się lubi?

My się nie lubimy na odcinkach specjalnych, tam jest prawdziwa, twarda walka. Na biwakach się przyjaźnimy i uwielbiamy. Kiedy komuś się coś dzieje, to sobie pomagamy. Z czołówki rajdu znam pewnie z ośmiu kierowców, a z wieloma jadłem kolację na biwakach. Jeździłem rowerami w lasach niemieckich, mamy ze sobą kontakt, telefony do siebie. Tylko, że to chyba jednak nie ułatwia pogodzenia się z porażką.


Wraca Pan do zdrowia, więc można zapytać o plany na przyszłość?


Wiem, co mnie czeka, ale nie powiem. Mamy z Krzysztofem wspólne plany, ale nie mogę ich zdradzić. Ogłosimy je wspólnie i nie mogę robić tego samemu, bo tak się umówiliśmy. Po Polsce krążą plotki: słyszałem, że będziemy ścigali się kosiarkami, ale to nieprawda. Na kosiarkę nie wsiadam.

Łukasz Majchrzyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze