"Pan Tadeusz" w Płocku. Kangury w Ostravie

Tenis
"Pan Tadeusz" w Płocku. Kangury w Ostravie
fot. PAP

Polscy tenisiści marzą o awansie do elitarnego grona 16 państw, które goszczą w Grupie Światowej Pucharu Dwighta Davisa. W Płocku Polacy podejmą Litwinów, a w Ostravie dojdzie do arcyciekawego pojedynku najwyżej notowanej drużyny w rankingu ITF: Czechów z bardzo utytułowaną (28 triumfów w Pucharze Davisa) reprezentacją Australii.

Marzenie Honzy Mertla

Kiedy spojrzy się na kadrę Czech, uwagę musi przykuć postać Jana Mertla. Honza Mertl to poczciwy człowiek, który pracuje niczym mrówka. Nie przywykł do luksusu. Ba, pociąg, samochód i rower są mu bliższe niż loty w klasie biznes. Podczas challengera Wrocław Open ze swadą opowiadał o żywocie tenisisty, który jest szczęśliwym człowiekiem, pomimo, że znajduje się na 218 pozycji w rankingu ATP. Jan siedział w przytulnym players’ lounge po zwycięstwie nad Andrzejem Kapasiem i cieszył się jak dziecko, które tata z mamą zabrali na wycieczkę na zamek Karlsztejn.

Otrzymałem nominację do kadry na Puchar Davisa. Całe życie o tym marzyłem. Pamiętam jakim przeżyciem dla mnie było oglądanie taty Ludka podczas kolarskiego Wyścigu Pokoju. Cudowne chwile. Tata zawsze wpajał mi jedną świętą zasadę: mam cieszyć się sportem, niezależnie od tego czy będę maruderem czy wielkim mistrzem. Nie wiem czy we Wrocławiu rozsiane są magiczne fluidy, ale to w stolicy Dolnego Śląska dowiedziałem się, że zostałem powołany do kadry na mecz Pucharu Davisa z Australią – radował się Mertl.

Przepiękne, że Jan, który 3 stycznia ukończył 33 lata, włóczy się po wszelkiej maści challengerach, nie przestał wierzyć w uśmiech fortuny. W rozkochanych w tenisie Czechach (kobiecy zespół triumfujący w Fed Cupie wygrał w plebiscycie „Sportowiec roku” w kategorii najlepsza drużyna, a panowie zdobyli Puchar Davisa w latach 2012 – 2013), nominacja do czteroosobowej kadry jest odbierana jako zaszczyt.

Człowiekowi od razu kołacze serce, chciałby wsiąść do chłodnego auta zaparkowanego pod halą Orbita, włączyć radio, z którego popłynęłaby „Ma vlast” – poemat symfoniczny Bedrzicha Smetany, a po wysłuchaniu tego znakomitego dzieła, zjadłoby się legendarnego tosta w barze Witek. Mertl, dla którego tenisowym wzorem pozostaje Ivan Lendl, w młodości zaczytywał się książkami o tematyce tenisowej i wie, że w 1980 roku Czechosłowacja sięgnęła po Puchar Davisa pokonując w Pradze Italię.

Kocha swoje rodzinne Usti nad Labem, choć od dawna mieszka i trenuje w Pradze. Stąpa twardo po ziemi i rozumie, że vlak (pociąg) noszący tytuł: profesjonalna kariera tenisisty niebawem będzie zabytkową lokomotywą kursującą pomiędzy Taborem a Bechyne. Mertl uśmiecha się i twierdzi, że jeszcze przyjdzie  czas na przejażdżki starymi wagonami i romantyczne uniesienia przy prędkości 25 km/h, ale póki co, pragnie nacieszyć się miejscem w kadrze Czech. Wyróżnienie otrzymane drogą telefoniczną od kapitana Jardy Navratila tak bardzo zmotywowało Mertla, że po wrocławskim challengerze świat wydał się mu piękniejszy niż „mestecko kde se zastavil cas” (miasteczko, w którym zatrzymał się czas Bohumila Hrabala). W parze z Andreasem Beckiem Jan Mertl wygrał finał gry podwójnej we francuskim Cherbourgu. Gdyby mógł, przefrunąłby nad praskim Orlojem o pełnej godzinie i wprawił w zadumę turystów na Staromestske namesti, ale w zupełności wystarczy mu tenisowa szatnia w CEZ Arena w Ostravie...

Przykład Honzy Mertla jest zastrzykiem nadziei dla maluczkich, którzy już dawno przestali wierzyć w możliwość występu na wielkiej scenie.

Pamiętając o Wilnie

Bartłomiej Dąbrowski, lokomotywa polskiego reprezentacji w Pucharze Davisa w czasach transformacji ustrojowej (najwięcej zwycięstw – 37, w tym 28 w singlu), nie zawiódł podczas pamiętnego meczu w Wilnie. Lipiec 1995 roku, stadion Żalgirisu, korty ziemne. „Dąbek” był okrutny dla rywala, oddał zaledwie gema Denisovi Ivancovasovi w pierwszym meczu singlowym. 6:1, 6:0, 6:0. Tomasz Lichoń uległ Rolandasowi Muraska i w meczu Litwa – Polska był remis 1-1, ale od czegóż był niezawodny Bartłomiej Dąbrowski?! Debel wygrany w 3 setach, a w niedzielę 16 lipca Rolandas Muraska przegrał z Bartłomiejem Dąbrowskim 5:7, 3:6, 4:6. Tomasz Lichoń dołożył jeszcze punkt w ostatnim meczu singla i Polska pokonała Litwę 4-1.

Aktualny kapitan Litwinów, Rimvydas Mugevicius, nie pamięta szczegółów meczu w Wilnie, ale doskonale zna osiągnięcia Bartłomieja Dąbrowskiego. I dodaje, że za złotych czasów Dąbrowskiego, wielu litewskich koszykarzy grywało dla przyjemności w tenisa… Arvydas Sabonis miał ponoć forhend niewiele gorszy od Juana Martina del Potro jeśli wierzyć Rimvydasowi…

Przenieśliśmy się z Marcinem Matkowskim w klimaty bliskie Milanowi Kunderze (słynna powieść „Żart”) i z sentymentem wspominaliśmy mecz rozegrany w Wilnie na kortach ziemnych w 1995 roku. „Matka” wspaniale odnalazł się w tańcu z literaturą, bo skoro Polska gra z Litwą, to może kapitan kadry, Radek Szymanik, zaordynowałby konkurs recytatorski z „Pana Tadeusza”? Nie sposób wszak non stop rozmyślać o slajsie, bekhendowym czopie i taktyce na Berankisa… Czasami trzeba dać odpocząć łepetynie…


„Matka” znakomicie otworzył departament przeznaczony dla miłośników poezji rozpoczynając od „Litwo! Ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie…”, po czym przeniósł ciężar gry na barki Kamila Majchrzaka, któremu przed maturą „Pan Tadeusz” przyda się jak znalazł.

 


Wesoło jest w polskiej kadrze, atmosfera jak na dawnym spotkaniu szkolnych kolegów, choć nikt nie gubi źdźbła koncentracji, bo Litwini są groźni. Skoro wybrańcy Mugeviciusa pokonali jesienią 2014 roku w gorącym Sarajewie reprezentację Bośni i Hercegowiny, to należy się z nimi liczyć. Zwycięstwo z takimi wojownikami jak Mirza Basić czy Damir Dżumhur w hali Mojmilo przy intensywnym dopingu miejscowych kibiców graniczy z cudem. Godzi się przypomnieć, że w meczu otwarcia Basić prowadził 2:0 w setach, ale Ricardas Berankis zdołał wyciągnąć wynik na 3:2.

Skoro jednak Berankis w młodości oddawał się pasji pt. spearfishing, to nie dziwota, że nie przerażają go kąśliwe uwagi i rozszalałe trybuny hali w Sarajewie. Spearfishing, czyli łowiectwo podwodne. Zabawa dla ludzi, którzy pragną łączyć nurkowanie bezdechowe z instynktem łowcy. Ostatni raz Berankis zszedł pod wodę w 2011 roku, ale natury nie da się oszukać. Raz upatrzonej ofiary, Ricardas tak łatwo nie wypuści z rąk. Berankis pamięta rzecz jasna juniorski finał US Open z 2007 roku (wygrana nad Jerzym Janowiczem), ale jest świadom tego, jak bardzo od tamtego pojedynku rozwinął się talent „Jerzyka”.

 
A zatem challengerowe bitwy wciąż są mocno osadzone w pamięci najlepszego Litwina. Dla Ricardasa i jego kolegów mecz w Płocku ma wyjątkowe znaczenie: Litwa po raz pierwszy zagra w grupie I strefy euroafrykańskiej.  

 



Na korcie w Orlen Arenie trwała gierka na małe kara z udziałem Radka Szymanika, Huberta Hurkacza (finalisty debla w juniorskim Australian Open), Marcina Matkowskiego i Alka Charpantidisa. Grającym przygląda się Filip Kańczuła, trener Hurkacza. Hubert goni Samuela Grotha pod względem prędkości serwisu. Wrocławianin potrafi „wbić gwoździa” uderzając piłkę z prędkością 245 km/h. Groth, światowy rekordzista w tym elemencie (263 km/h), będzie chciał siać popłoch w Ostravie, ale Czesi przygotowali wolny kort, aby choć w części zneutralizować „jedynkę” Samuela. Głowił się przez chwilę Jarda Navratil czy nie postawić na kort ziemny, ale wybrał nawierzchnię twardą, tyle, że wolną, aby choć trochę uprzykrzyć życie Australijczykom. Może „bombardiak” jak Czesi mawiają o Samuelu, będzie mniej groźny?

„Matka” na chwilę przerywa trening. Żartujemy, że skoro Honza Mertl doczekał się debiutu w wieku 33 lat, to może warto byłoby odkurzyć legendę Bartłomieja Dąbrowskiego? Wszak „Dąbek” uczynił wiele dobrego dla polskiego tenisa. „Matka” uśmiecha się znacząco i mówi, że lekko mnie poniosło, bo przecież 20 sierpnia 2015 roku Bartłomiej ukończy 43 lata. Nic to. Najważniejszy jest człowiek i kolor jego duszy. Jerzy Janowicz przyznał w Melbourne Park, że gdyby miał zabrać trzech tenisistów na bezludną wyspę, to w złotym tercecie, obok Michała Przysiężnego i Grzegorza Panfila, znalazłby się pewnikiem Bartek Dąbrowski.

A zatem, nie zapominając o Wilnie, warto być czujnym, bo Litwa wbrew pozorom nie jest słabeuszem i zanim zaczniemy wybierać nawierzchnię na lipcowe starcie z Ukrainą, warto przypilnować łowcę podwodnych skarbów i jego kolegów, aby wyjeżdżali z Płocka w innych humorach niż 14 września 2014 roku z Sarajewa…

Stepanek natchnieniem dla kadrowiczów

Jestem przekonany, że Bartłomiej Dąbrowski byłby dobrym duchem dla polskiej reprezentacji walczącej w Płocku. Czesi wiedzą, że nikt tak cudownie nie inspiruje chłopców do gry jak Radek Stepanek. Co prawda "Sztiepec" nie może uporać się z bolesną kontuzją pleców od czasu pamiętnego półfinału Grupy Światowej na Roland Garros (wrzesień 2014), ale serce ma wielkie i będzie zagrzewał do boju swoich młodszych kolegów.

Radkiem opiekuje się najlepszy fachowiec nad Wełtawą: profesor Pavel Kolar. Profesor leczył prezydenta Vaclava Havla, czołowych czeskich hokeistów, olimpijczyków, piłkarzy, motocyklistów. Król w zakresie rehabilitacji i niezwykły mędrzec. Pavel Kolar to również twórca metody DNS (Dynamiczna Stabilizacja Nerwowo-Mięśniowa), ordynator kliniki rehabilitacji i medycyny sportowej w Pradze. Stepanek ufa mu jak rodzicom. Niestety, przewlekłe schorzenie i gigantyczny ból pleców nie pozwalają Radkowi grać. Na szczęście, Jarda Navratil może liczyć na pomoc Stepanka podczas pojedynku z Australią.

Tomas Berdych, najlepszy czeski singlista, nakarmił się sukcesami drużynowymi. Oszczędza siły na solowe popisy. "Berdia" marzy o tytule Wielkiego Szlema, więc na razie nie zamierza zaokrętować się na statku pt. Puchar Davisa. Młody tata – Lukas Rosol, ma poprowadzić Czechów do zwycięstwa nad Australią. Wally Masur, kapitan Australii, doskonale pamięta wygraną Rosola nad Rafą Nadalem w II rundzie Wimbledonu 2012, więc przestrzega przed lekceważeniem Czechów. Rosol wie, że w piątkowe popołudnie (15.30), kilka minut po odśpiewaniu hymnu „Kde domov muj”, oczy Czechów będą skierowane na niego.

„Graliśmy z „Veselką” (Jirzim Veselym) w siatkonogę. Radek Stepanek, nasz tenisowy Bóg, podsyca w nas nadzieję, że nasze słabe występy singlowe w ATP Tour nie mają znaczenia w Pucharze Davisa. To, że Jirka nie zachwyca od zwycięstwa w Auckland, a ja też ostatnio gram słabo, nie jest żadnym wyznacznikiem formy. Sztiepec potrafi znaleźć pozytywy w najgorszym położeniu. Myślę, że gdyby zabrakło nam wody na australijskiej pustyni, on i tak tchnąłby w nas wiarę, że za najbliższym zakrętem znajdziemy rzeczkę i ugasimy pragnienie. Nawet, gdyby ten zakręt był za 10 kilometrów” – uśmiecha się Lukas Rosol.

Żartowniś Bernie Tomic

Losowanie w ratuszu Ostravy ułożyło się po myśli gospodarzy, bo Rosol (31 w rankingu ATP) otworzy starcie meczem z Thanasim Kokkinakisem (133 w rankingu ATP). Thanasi to wielki talent (wygrał morderczy pięciosetowy bój z Ernestsem Gulbisem w I rundzie Australian Open’2015), ma wszelkie atrybuty, aby grać na wysokim poziomie, ale Czesi wiedzą, że to wymuszone zastępstwo. Miał zagrać Nick Kyrgios, ćwierćfinalista Wimbledonu’2014 i Australian Open’2015, ale kontuzja pleców okazała się na tyle poważna, że miłośnik koszykówki poddał się leczeniu i nie wesprze rodaków w Ostravie.

W drugim piątkowym meczu singla, Czesi już nie będą mieć tak lekko, bo rywalem „Veselki” (45 w rankingu) będzie Bernie Tomic (38 rakieta świata). Bernie, w swoim stylu, rozkosznie komentował wypowiedzi kapitana Masura podczas konferencji prasowej.

Nie wiem czy mamy większe pole manewru niż Navratil. Owszem, Lleyton jest uniwersalny, może zagrać i w singlu i w deblu, ale raczej będę oszczędzał naszego mistrza na sobotni mecz deblowy (w parze z Grothem). Tony Roche, który jest z nami w Ostravie, pamięta jedyną porażkę Australii w konfrontacji z byłą Czechosłowacją. Opowiadał nam o słynnym meczu z Jirim Hrebcem w 1975 roku na kortach ziemnych w Pradze. „Rochey” prowadził wówczas 2:0 w setach, a mimo to przegrał mecz 2:3. Ta porażka ustawiła nas wtedy w fatalnej sytuacji, bo w pierwszym pojedynku singlowym John Alexander przegrał z Janem Kodesem. Wiem, że to inna tenisowa epoka, ale Tony Roche przekonuje nas na każdym kroku, że Czesi potrafią walczyć na korcie, a w szczególności wówczas gdy nie są faworytami – mówił w Ostravie Wally Masur.

Tomic, jak przystało na rogatą duszę, podsumował wywód kapitana w swoim stylu.

Wally, nie zapominaj o tym, że mamy dłuższą ławkę niż Czesi. Z powodzeniem zamiast mnie czy Lleytona, singla może zagrać nasz doktor czy fizjoterapeuta – powiedział Bernie Tomic.

Tomic ma ogromny głód gry, bo nie wystąpił w meczu play-off o pozostanie w Grupie Światowej w Perth przeciwko Uzbekistanowi. We wrześniu 2014 roku Pat Rafter, ówczesny kapitan, postawił na kwartet: Kyrgios, Hewitt, Guccione, Groth. Australia rozbiła Uzbekistan 5:0 na korcie trawiastym w Perth.

Mamy wspaniałą generację tenisistów, którzy chcą nawiązać do wielkich sukcesów Newcombe’a, Rosewalla, Roche’a, Frasera, Lavera i Hoada. Puchar Davisa jest bardzo ważny dla Australijczyków ze względu na przebogatą spuściznę dziejową. Sam fakt, że Lleyton jest z nami, wyjaśnia podejście Australijczyków do drużynowej rywalizacji. Dla Hewitta mecz w Ostravie ma ogromne znaczenie, bo on zamierza pożegnać się z grą w tenisa podczas Australian Open 2016. To będzie jego dwudziesty występ w Melbourne – mówił Wally Masur.

 

 

– Z pewnością będzie to wzruszający moment dla Lleytona, ale o ileż weselszy byłby „Rusty”, gdyby żegnał się z wyczynowym uprawianiem tenisa jako członek złotej drużyny w Pucharze Davisa. Nie graliśmy w ćwierćfinale Grupy Światowej od 2006 roku. Mamy szansę, bo Czesi są osłabieni brakiem Berdycha i Stepanka, więc chcemy wykorzystać okazję i awansować do ćwierćfinału. Wiemy, że w przypadku wygranej nad Czechami, ćwierćfinał zagramy u siebie, niezależnie od tego czy Włosi pokonają na wyjeździe Kazachstan, czy też Kazachowie poradzą sobie z Italią. Nadarza się zatem znakomita okazja, choć „Rochey” studzi nasze zapędy i ocenia szanse wedle proporcji 50/50” – dodaje urodzony w brytyjskim Southampton, a mieszkający w Sydney, Wally Masur.

Czesi żartują, że Wally zna ich na wylot, bo w 1991 roku wygrał z Petrem Kordą turniej deblowy w New Haven. Petr Korda jest wymieniany w gronie ewentualnych następców Jardy Navratila, więc gdyby Wally Masur i jego wybrańcy wygrali w Ostravie, to Petr miałby utorowaną drogę do funkcji kapitana kadry. Jednak Honza Mertl dodaje, że to nie takie proste, bo wśród kandydatów na stanowisko kapitana czeskiej kadry są też takie znakomitości jak Jiri Novak, Jan Kodes czy... Radek Stepanek.

Zmrok przykrywa Ostravę. Czescy dziennikarze pytają Masura, czy miał okazję zwiedzić przemysłową część miasta. Wally przyznaje, że industrializacja go nie zaskakuje, bo w Australii też wydobywa się szlachetny kruszec, ale nie miał czasu, aby zapuścić się w okolice kopalni Michal, której początki sięgają 1843 roku.

 

Bernie Tomic, tradycyjnie, nie może wytrzymać i dodaje: „Biznes to biznes. Nie ma miejsca na przyjemności”. Kompresory, przetwornice i cechownia stoją więc nietknięte. Australijczycy są po treningach w Pradze, więc mają oczy wypełnione innym krajobrazem niż tajemnicze korytarze kopalni, którą przed laty zwiedzał Juan Martin Del Potro w towarzystwie Radka Stepanka...      

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze