Wraga: Błękitni waleczni jak Widzew sprzed lat

Był wychowankiem Błękitnych Stargard Szczeciński, ale cała Polska poznała jego talent podczas pucharowych bojów Widzewa. Gol strzelony w meczu z Liverpoolem przeszedł do historii i przyczynił się do awansu ekipy z Łodzi do półfinału Pucharu Europy. Dziś Wiesław Wraga kibicuje Błękitnym w Pucharze Polski i jest dumny z sukcesów swoich młodszych kolegów.
Wiesław Wraga urodził się w Stargardzie Szczecińskim, tam rozpoczynał piłkarską karierę grając w drugoligowym zespole Błękitni. W wieku dziewiętnastu lat, w 1982 roku trafił do ekipy aktualnego mistrza Polski – Widzewa Łódź, z którym dotarł do półfinału Pucharu Europy.
Robert Murawski: Jak odebrał Pan sukcesy klubu, w którym zaczynał Pan przygodę z piłką? Błękitni Stargard Szczeciński są rewelacją tegorocznych rozgrywek Pucharu Polski.
Wiesław Wraga: Młodsi koledzy sprawili mi ogromną radość. Na bieżąco śledzę ich występy w II lidze. Piłkarze Błękitnych udowodnili, że zaangażowaniem i walką można wiele zdziałać. Grali bez kompleksów. Kilku akcji, zagrań z pierwszej piłki, które pokazali w obu meczach z Cracovią nie powstydziłaby się nawet Barcelona. Przedstawiciele ekstraklasy musieli przełknąć gorzką pigułkę. Może dotarło do nich, że nazwiska nie grają. W piłce sukcesów nie osiąga się gadaniem, tylko graniem i wolą walki.
Czy w półfinale Błękitni mają szanse powalczyć z Lechem Poznań - dużo silniejszym rywalem?
Dla trenera i piłkarzy jest to kolejna okazja, by się pokazać w Polsce. Moim zdaniem wielkich szans na awans nie mają, ale wierzę, że będą walczyć. Przed pierwszym meczem powiedziałem w rozmowie z Radiem Stargard: przyjeżdża Cracovia, ale Cracovia to nie jest Liverpool. Nie ma się czego bać. Trzeba grać, trzeba zasuwać. Okazało się, że było warto ciężko pracować na boisku - dzięki temu wygrali. Błękitni mogą liczyć na wsparcie kibiców i wiem, że i tym razem ich nie zawiodą. Nawet jeśli przegrają, to po wielkiej walce.
Jest Pan wychowankiem Błękitnych, ale kibice w całej Polsce, a nawet w Europie poznali Pana dzięki zwycięskim bojom z Liverpoolem w ćwierćfinale Pucharu Europy wiosną 1983 roku. Przyczynił się Pan do wyeliminowania słynnego rywala.
Tak, podobnie jak obecnie Błękitni wyeliminowaliśmy wówczas znacznie silniejszego rywala i również w ćwierćfinale. Gdy oglądałem reakcję kibiców Cracovii, którzy docenili przeciwników i bili brawo piłkarzom Błękitnych, przypomniała mi się sytuacja z rewanżu na Anfield Road. Tam angielscy kibice również bili nam brawo, choć wyeliminowaliśmy ich drużynę.
W pierwszym meczu zdobył Pan fantastyczną bramkę. Pokonał Pan Bruce Grobbelaara strzałem głową... zza pola karnego.
Przed meczami z Liverpoolem mieliśmy audiencję u papieża. Jan Paweł II pobłogosławił całą drużynę, a mnie jeszcze pogłaskał po głowie i powiedział "Taki młody, a już gra w piłkę". Tuż po audiencji strzeliłem tę bramkę głową, stąd taka legenda. Może w tym była jakaś Boska moc. Spotkanie z papieżem to dla mnie wspaniałe, niezapomniane przeżycie.
Podczas meczu z Liverpoolem mógł Pan liczyć na wsparcie kibiców z rodzinnego miasta...
Pamiętam, że musiałem załatwić 600 biletów dla kibiców ze Stargardu. Nie było łatwo, bo zainteresowanie tym meczem wyraziło kilka razy więcej ludzi, niż mógł pomieścić stadion. Zawsze grałem dla kibiców, więc to było bardzo miłe, że jechali tyle kilometrów, żeby zobaczyć mnie w akcji. Nie mogłem ich zawieść. To smutne, że Widzew - klub mający sympatyków w najdalszych zakątkach Polski, mający taką renomę w Europie został przez pewnych ludzi zniszczony...
Mimo znakomitych spotkań w europejskich pucharach, zaledwie raz wystąpił Pan w reprezentacji Polski.
Miałem jechać z pierwszą reprezentacją na tournée po Meksyku w styczniu 1985 roku. Wcześniej, w listopadzie graliśmy w Pucharze UEFA z Borussią Mönchengladbach, którą zresztą wyeliminowaliśmy. W rewanżu zagrałem z 40. stopniową gorączką. To się później odbiło na moim zdrowiu, pojawiły się powikłania. Na badaniach przed wylotem reprezentacji okazało się, że mam kłopoty z sercem. Ta choroba miała negatywny wpływ na moją karierę. Długo dochodziłem do formy i udało mi się zagrać w kadrze zaledwie jedno spotkanie - z Koreą Północną w 1986 roku.
Zdołał Pan jednak zdobyć brązowy medal mistrzostw świata z reprezentacją młodzieżową podczas turnieju w Meksyku w 1983 roku. To była duża niespodzianka, bo nikt na tę drużynę nie liczył.
Byłem kapitanem reprezentacji, która zajęła czwarte miejsce podczas mistrzostw Europy w Finlandii w 1982 roku. To dało nam awans do mistrzostw świata. Powiedział pan, że przed młodzieżowym mundialem w Meksyku nikt na nas nie liczył, ja powiem więcej: przed wyjazdem ktoś z władz PZPN powiedział, że z taką reprezentacją jak nasza wstyd jechać na mistrzostwa świata. Mieliśmy fajną drużynę, z której kilku chłopaków zrobiło spore kariery. Tacy zawodnicy jak Marek Leśniak, czy Józef Wandzik grali później czołowe role w ekstraklasie i dorosłej reprezentacji. Pojechaliśmy, zajęliśmy tam trzecie miejsce i do dziś czekam na powtórkę tego wyniku. Ciekawe, ile jeszcze będziemy musieli czekać, bo mija już 32 lata od tego sukcesu.
Dosyć wcześnie zakończył Pan karierę?
Kolejna kontuzja właściwie wyeliminowała mnie z gry. Kariera ładnie się zapowiadała, ale nie wyszło...
Komentarze