Piotr Pawlicki - żużel, konie i broń gazowa

Żużel
Piotr Pawlicki - żużel, konie i broń gazowa
fot. Cyfra Sport
Piotr Pawlicki

Koła samolotu dotknęły hiszpańskiej ziemi. Lądowanie na lotnisku Barajas w Madrycie przypominało zeskok australijskiego Mad Doga na Plaza de Toros de Las Ventas. Brakowało tylko 23 tysięcy rozentuzjazmowanych hiszpańskich kibiców, którzy domagali się cordoba backflip. Na szczęście dla pasażerów lotu z Jerez de la Frontera do Madrytu, samolot nie wykonał salta…

Piotr Pawlicki, który chętnie poszedłby w ślady brata i obejrzałby na żywo Nitro Circus Live Travisa Pastrany (najbliższa okazja już niebawem – 16 czerwca w Warszawie), kulturalnie przepuszcza pasażerów. Nie chce tarasować korytarza w samolocie. Niech wiara pędzi po churros, gorącą kawę, paellę, niech nakarmi podbrzusze znakomitymi tapas, niechaj utonie w morzu wspaniałej czekolady. Piter dysponuje czasem. On chce wyjechać jako ostatni z tunelu, prawie jak hiszpański freestyle motocross rider – Dani Torres, który poczeka aż 11 torreadorów zacznie prowokować go, aby zademonstrował wyjątkowy kunszt…

 

Michał Sikora, zakochany w enduro wiceprezes Zarządu Głównego Polskiego Związku Motorowego, rzuca serdecznym tekstem, niczym Andre Villa kaskiem na hopie w Madrycie… „Jak zwykle Polacy muszą wywołać lekkie zamieszanie i przepuszczają wszystkich pasażerów”. Piter jak przystało na zawodnika, który w pierwszym łuku jest odporny na manewry twardzieli i umie powalczyć na łokcie, pięknie ripostuje, również w tonacji żartu: „my z Tomaszem może jesteśmy słabi pod taśmą, może nie zabieramy się ze startu, ale za to po trasie jesteśmy diabelnie szybcy i zaraz łykniemy całe towarzystwo!” Jest wesoło, a dobry humor to podstawowy element w podniebnej podróży, który ma wylewać się z walizki tudzież plecaka. Piter i jego muza Kalina, mieli szczyptę czasu, aby przemieścić się przez zakamarki lotniska Barajas i zdążyć na lot do Berlina, ale w parku maszyn indywidualnego mistrza świata juniorów panował duży spokój. Żadnych nerwowych ruchów, wszystkie zębatki poukładane niczym beczki sherry w bodedze rodem z Andaluzji. Choć Piter nie mógł nacieszyć się solidną porcją snu, (wszak gościł na gali FIM), to jego twarz promieniała uśmiechem. Był szczęśliwy jakby przefrunął na hopie bark w bark z Ryanem Villopoto, Rickym Carmichaelem albo wylądował na 250-tce Kawasaki po triku Superman seatgrab Indian air. Na arenie walk byków w Madrycie tą ewolucję nagrodzono by gromkimi brawami… Spacer z rozświetlonych i eleganckich teatralnych sal do zwariowanego trybu podróżnika jest fascynujący dla 20-letniego króla juniorskiego speedwaya rodem z Wielkopolski…


Tomasz Lorek: Piter, po raz pierwszy gościłeś na gali FIM. Znana żużlowa prawda mówi, że skoro dobrze wejdziesz w łuk, to i na wyjściu będzie w porządku. Jakie są twoje odczucia po uroczystości w Jerez de la Frontera?


Piotr Pawlicki: Zapewne tak jest jak mówisz, bo w żużlu ta taktyka się sprawdza. Zazwyczaj jak się dobrze wejdzie w łuk, to się dobrze wychodzi. Na pewno dla mnie było to niesamowite przeżycie. Od kilku lat starałem się zdobyć indywidualne mistrzostwo świata juniorów. Wreszcie w tym roku mi się udało. Być przy takich zawodnikach, w takim gronie, przy Marquezie, Villopoto i wielu innych mistrzach… Szczerze mówiąc, to jest ogromny zaszczyt. Z pewnością była to mega gala.  


Gdybyś urodził się w Hiszpanii, to patrząc na uwielbienie tłumów dla mistrza Moto GP, na 100% chciałbyś być Marquezem?


Wydaje mi się, że tak. Jakbym urodził się w Hiszpanii, to prawdopodobnie chciałbym być takim Marquezem.


Goście przyjeżdżają do teatru, żeby odebrać medale, dziewczyny mdleją, sponsorzy dopisują. Czerwone dywany, łosoś, znakomite trunki, totalne szaleństwo. A mimo to mistrzowie zachowują się jak normalni ludzie. Nauczyłeś się na gali FIM w Jerez, że mistrzowie świata są mega skromnymi ludźmi?


Tak. Zazwyczaj tak to bywa w sporcie, że mistrzowie świata są troszeczkę inni niż reszta zawodników. Z tego, co zaobserwowałem, to są luźniejsi ludzie, nie przejmują się tak bardzo tymi wszystkimi szczegółami jak ci, którzy przyjeżdżają po raz pierwszy na galę. Ja np. miałem smoking, a widziałem, że mistrzowie świata, którzy są stałymi bywalcami gal, przychodzili ubrani na luźno. Dżinsy zamiast eleganckich spodni. A więc trochę inna mentalność, ale w każdym kraju jest inna mentalność, więc mi smoking fajnie pasował. Jestem bardzo zadowolony i z gali FIM wyciągam pozytywne wnioski.


Gdy podczas konferencji prasowej zobaczyłeś napis na wielkim ekranie: FIM World Under 21 Speedway Champion Piotr Pawlicki, to przewinął ci się przed oczami filmik o drodze do tytułu? Wyjazdy z tatą na tor, wszystkie kontuzje, ból, cierpienie. Warto przebyć taką drogę, żeby pewnego pięknego dnia usiąść obok wielkich championów?


Tak, oczywiście. Naprawdę warto. Za każdym razem, gdy ktoś mówi: FIM World Under 21 Speedway Champion, to dopada mnie takie szczególne uczucie. Trudno to opisać, ale zazwyczaj to są albo dreszcze albo ciarki. Film z Pardubic mam w głowie. Z tej drogi, którą sobie wypracowałem razem z moim tatą, z moim teamem, ze wszystkimi sponsorami, ze wszystkimi kibicami. Dla mnie to taka… ciężko mi to opisać. Widzę tą wyboistą drogę, jak dążyliśmy do tego, jak tata nam budował tor, jak składaliśmy pierwsze motocykle, jak pomagałem bratu przy motocyklach, kiedy on już jeździł z licencją, ale to wszystko była ciężka praca. Teraz wiadomo, że jak dożyję, to czeka nas jeszcze trudniejsza praca, bo chcemy brnąć wyżej. A wiadomo, że wyższe szczeble kariery sportowej wymagają większego nakładu pracy, więc do kolejnego sezonu podejdę jeszcze bardziej ambitnie niż do zeszłego. Będę się starał przygotować jak najlepiej do sezonu 2015.


A gdy zobaczyłeś dwóch świetnych hiszpańskich motocyklistów, braci Marquez: Alexa, mistrza Moto 3 i Marca, mistrza MotoGP, to pomyślałeś sobie, że chciałbyś kiedyś przyjechać z Przemasem na galę FIM?


Tak, od razu mi się nasunęła taka myśl, że fajnie byłoby jakbym tutaj z Przemkiem właśnie kiedyś przyjechał. Może nie akurat do Jerez de la Frontera, ale na taką galę. I usiadłbym razem z Przemkiem… Fajnie by było… Może kiedyś dojdzie do takiej sytuacji, że razem pojedziemy na galę FIM.


Piter, a kim dla ciebie jest Ryan Villopoto? Jarek Hampel twierdzi, że dla niego to Bóg supercrossu. Czy przejście na chwilę do innej rzeki, bo non stop jest żużel, walka o tytuły klubowe, o indywidualne laury ma ozdrowieńczy wpływ? Czujesz jakbyś się odmładzał kiedy spoglądasz na Ryana i mówisz: kurczę, Villopoto robi jeszcze fajniejsze rzeczy niż ja?


Dokładnie tak jest. Taki zawodnik jak Villopoto jest dla mnie jak Greg Hancock. To jest mistrz świata w supercrossie i bez dwóch zdań widać, że to jest gość. Widać to po zawodniku, jaki jest z charakteru, jaką ma ciekawą osobowość. Szczerze mówiąc, to bardziej spodziewałem się zobaczyć Kena Roczena (Niemca, który został mistrzem świata w motocrossie w MX2 w 2011 roku), bo dla mnie to jest taki koleżka, który konkretnie wymiata na crossie.


Roczen ma niezły odjazd w głowie…


Tak. Niczego oczywiście nie ujmując Villopoto, bo obydwaj są mistrzami i w swoim fachu są bardzo dobrzy. Robią to co kochają i jeszcze robią to na bardzo wysokim poziomie. Usiąść obok takich zawodników, to jest naprawdę zaszczyt.


Dwukrotny mistrz świata Moto GP, Hiszpan Marc Marquez, zapytany w Jerez o to czy chciałby wjechać na rampę i wykonać backflip tsunami, rulera, ewentualnie 360-tkę, odparł, że owszem, kumpluje się z Danim Torresem, ale sklapowałby przy najeździe na rampę. To nie jest dla niego relaks, bo minimalny błąd w powietrzu mógłby zakończyć się kontuzją. Gdybyś miał wykonać backflipa cliffhangera z Travisem Pastraną, to skusiłbyś się na zabawę z królem freestyle motocrossu?


Nie, nie ma takiej opcji. Wyskoczyć z rampy – nie… Pewnie nawet pod żaden basen z gąbkami bym nie podjechał. Tak jak powiedział Marquez, nie podjechałbym nawet pod rampę, ale chętnie spróbowałbym kiedyś swoich sił na ścigaczu. Wydaje mi się, że nasze sporty (Moto GP i speedway) mają więcej wspólnego niż freestyle motocross i żużel. Gdybym kiedyś miał okazję przejechać się na takim prawdziwym ścigaczu rodem z Moto GP, to chętnie bym spróbował.


Czyli jeżeli awansujecie do finału Drużynowych Mistrzostw Świata juniorów w Mildura (31 października 2015), to możesz pojechać na Phillip Island na GP Australii w Moto GP, które odbędzie się 18 października 2015 roku. Przed laty na Phillip Island jeździły takie asy jak Wayne Gardner, Alex Criville, Mick Doohan, Casey Stoner, Valentino Rossi, Marco Melandri. Mógłbyś wówczas poszaleć na ścigaczu, tym bardziej, że na Phillip Island rekreacyjnie jeździł sobie przed laty Leigh Adams...


Jeślibyśmy z kadrą Polski dostali się do finału juniorskiej drużynówki, to planowałem wcześniejszy wylot do Australii. Wiadomo, że 24 października jest GP w Melbourne, a do Australii nie leci się na co dzień i nie widzi się tych wszystkich cudów przyrody. Chętnie poleciałbym wcześniej i zobaczyłbym GP, które się tam odbędzie, ale mimo wszystko to, gdyby tylko była okazja pojeździć na takim ścigaczu, to byłoby super. Na zawody Moto GP chętnie bym się wybrał, bo to na pewno byłoby dla mnie duże przeżycie. Nigdy nie byłem na tego typu zawodach. Chętnie wybrałbym się na F1 czy na Moto GP.


Piter, a pojechałbyś w stylu dawnych mistrzów jak chociażby Neil Street, zawodnik, inżynier, a później menedżer australijskiej kadry, dziadek Jasona Crumpa, który wsiadał na statek i przez 5 tygodni płynął statkiem do Anglii? Mało tego, musiał jeszcze dbać o formę i kondycję, bo zaraz po zejściu ze statku w Southampton, od razu musiał jechać na zawody. Czy jednak wolałbyś 30 godzinny lot do Australii? Lot kręci cię bardziej czy jednak chciałbyś raz w życiu takim stateczkiem popłynąć?


Nie. Jednak wybieram samolot. Wolałbym polecieć samolotem, nawet jeśli podróż trwa 30 godzin. Szczerze mówiąc, ja tak nie interesuję się ogólnie historią, ale podejrzewam, że dla każdego człowieka byłoby to spore przeżycie, gdyby popłynął statkiem 5 tygodni. A przy tym jeszcze trzymać formę… Czemu nie, ale wybrałbym jednak samolot.


Łatwiej i romantyczniej byłoby, gdybyś odbył taki rejs z Kaliną, prawda? Zawijacie do portu…


Tak, między innymi. Ale skoro miałbym utrzymać formę, to musiałbym więcej trenować. Zapewne z osobą towarzyszącą byłoby sympatyczniej, ale jednak pozostaję przy opcji podróży lotniczej.


Co dała ci Anglia? Dziś wiele osób narzeka i zrzędzi: Wyspy to już nie ta marka co kiedyś, przed laty w Anglii ścigały się wielkie nazwiska, itd. Co zyskałeś dzięki Anglii, nie tylko jako żużlowiec, ale również jako człowiek, który wchodzi w dorosłe życie?


Przychodząc do Wolverhampton i widząc ten tor, wiedziałem, że będę musiał z siebie bardzo dużo dać. I może trochę nieprzyjemna sytuacja wyszła, że rozstaliśmy się z klubem w Wolverhampton, ale… Pomimo tego mam wielki szacunek dla Chrisa van Straatena (promotora) i Petera Adamsa (menedżera). Bo ci ludzie, jak ja tam jeździłem i tam się uczyłem, bardzo pomogli mi w drodze do tytułu mistrza świata juniorów. Przede wszystkim chciałbym im podziękować, bo ten tor w Wolverhampton naprawdę cos w sobie ma… Ludzie mówią, że na Wyspach nie ma tej rangi zawodów co przed laty i może ta Anglia jest słabsza niż kiedyś, ale… Ci żużlowcy, którzy startują na Wyspach może nie mają znanych nazwisk, ale oni jeżdżą tam na co dzień, znają te tory i mają je praktycznie w małym palcu. I nie raz wyjeżdżasz spod taśmy z zawodnikami, których praktycznie nie znasz, a oni prostą startową przed tobą przejeżdżają i nie wiesz o co chodzi. Niejeden Polak pojechałby do Anglii i nie dałby sobie rady. I chyba każdy zawodnik to powie. Mi się wydaje, że Anglia jest potrzebna zawodnikom, m.in. juniorom takim jak ja. Mi najbardziej pomogły starty w Anglii. Wiem, że na pewno jeszcze kiedyś wrócę do Anglii, ale na razie chciałbym się skupić na lidze polskiej i szwedzkiej Elitserien. Może jak będzie okazja to podpiszę w Anglii kontrakt na kilka miesięcy na przyszły sezon, ale cały sezon to już dla mnie za duży wysiłek. Zbyt dużo lig to niedobre rozwiązanie, bo pojawia się zmęczenie materiału. I później byłoby niefajnie, jeżeli przez Anglię zawalałbym moją polską ligę, zawodziłbym moich kibiców i mój klub, w którym jeżdżę. Unia to praktycznie mój dom. A jednak mimo tego, że jeździłem w Anglii, robiłem też punkty dla Leszna, ale nie miałem Szwecji. A teraz już mam Szwecję. Myślę, że na pewno jeszcze wrócę do Anglii i spróbuję tam swoich sił, bo lubię takie tory jak angielskie. Ja wychowałem się na małym torze i te tory nie sprawiają mi żadnego kłopotu. W Wolverhampton parę razy troszkę mi zabrakło do rekordu toru, ale spośród brytyjskich torów, Monmore Green najbardziej mi odpowiadał. A jak już zacząłem w miarę punktować w Wolverhampton, to wszystko szło z górki i jedna, góra dwie zębatki tam chodziły. Z drugiej strony te tory, te deszcze, to jest właśnie strach… Wiadomo, kontuzji łatwo można się nabawić, można szybko zakończyć sezon i sobie spaprać poszczególne cele, ale mimo tego ja o tym nie myślałem jeżdżąc w Anglii dla kibiców i dla mojego klubu. Pomimo tego, że może sam trochę zawaliłem, ale… Tak jak wcześniej mówiłem, byłem bardzo chory i nie mogłem lecieć do Anglii, ale myślę, że Wolverhampton to taki klub, że może jeszcze kiedyś da mi szansę wystartować.


Swego czasu Skóra wygłosił dość znamienitą opinię. Nie był w stanie sobie wyobrazić, że będzie pracował przy sprzęcie, ale sam przekonał się, że w Anglii można być mechanikiem, sterem, żeglarzem i okrętem. Doświadczyłeś czegoś podobnego jak Adam?


Tak. Anglia dużo uczy. Szczerze mówiąc Anglia najbardziej nauczyła mnie czucia motocykla. Dobór przełożeń, zmiany ustawień, a szczególnie starty. Wiadomo, że priorytetem w polskiej lidze jest start. Kiedyś było więcej walki na trasie, bo były inne tłumiki i jak się dostawało szprycę, to silniki tak nie przydychały. Po prostu jechało się szybciej za kimś. A dzisiaj to jest kwestia startu. Jak źle wyjdziesz spod taśmy, dostaniesz szprycę, a później to albo czekasz na wyraźny błąd przeciwnika albo jak jesteś mega szybki, to jeszcze możesz trochę powojować. W dzisiejszym żużlu często jest jazda gęsiego, więc trzeba tylko bardziej ten start szlifować. Anglia nauczyła mnie startów, bo wiedziałem, że tory są ciężkie, nie będzie zbyt dużo mijania, więc koncentrowałem się na startach. Szykowałem sobie jak najlepsze koleiny. Nawet czasami musiałem zgasić motor, żeby rękoma ubić sobie miejsce do startu. I po prostu wychodziło mi to. Z Anglii wyciągnąłem pozytywne wnioski. Na swoich błędach też się uczyłem, bo na Wyspach popełniłem sporo błędów na torze i w parkingu. Sporo nauki jak dla takiego młodego zawodnika jak ja i ogólnie jestem mega, mega dumny, że podpisałem kontrakt w Wolverhampton i jeździłem tam prawie przez cały rok.


Trzykrotny indywidualny mistrz świata (2004, 2006, 2009), Australijczyk Jason Crump, powiedział swego czasu, że w Anglii kręciły go techniczne tory, konieczność wiecznej nauki, ale arcyważna była tzw. luźna guma. Angielski kibic nie podnosi ciśnienia żużlowcom. Zauważyłeś coś takiego?


Tak jest rzeczywiście, dlatego nieraz warto spojrzeć przez pryzmat wcześniejszych czasów. Przecież kiedyś w polskiej ekstralidze było więcej żużlowców z Elite League. Przyjeżdżali do Polski i robili po 1, czasami 2 punkty czy 0 punktów. Wszystko zależy od charakteru zawodnika i od presji jaką wywiera na nim klub i kibice. W Anglii jest tak jak mówisz, Tomasz. Nie ma presji. Wiadomo, że presja na wynik jest wszędzie i każdy chce wygrywać. Wyjeżdżam pod taśmę i nie chcę przyjeżdżać czwarty. Pragnę wygrywać dla swojego klubu. W sezonie 2014 była taka sytuacja, że miałem 2 i 0 w wyjazdowym meczu w Swindon (mecz odbył się 12 czerwca na Abbey Stadium). Przegrywaliśmy chyba 9 punktami (był jeszcze większy dramat, bo po 9 wyścigach Wilki przegrywały z Rudzikami 14 oczkami: 20-34), podszedł do mnie Peter Adams i mówi: zmieniasz motor? A ja mu odpowiadam: tak zmieniam. Peter do mnie: to jedziesz jako joker. Mówię: ja? I tak jeszcze się zająknąłem. Byłem kompletnie niespasowany. Właśnie za takie decyzje mam duży szacunek do Petera Adamsa, bo jest znakomitym selekcjonerem. On czuje zawodnika, bezbłędnie odczytuje zawodnika. I widać efekty jego pracy. Tyle lat jest przy Taiu Woffindenie. Tai ma już na koncie tytuł mistrza świata. Woffy jest już praktycznie zawodnikiem z najwyższej półki, ale Peter Adams cały czas mu pomaga. Ja też starałem się jak najczęściej słuchać Adamsa. Wiedziałem, że to co do mnie mówi jest ważne. Przyglądałem się jego gestom. Brałem sobie do serca wszystkie wskazówki jakie przekazywał mi Adams. A wracając do meczu w Swindon: pojechałem jako joker, wygrałem 10 bieg (Piotr i Ricky Wells przywieźli na 8-1 Petera Kildemanda i Davida Bellego), potem wygraliśmy z Taiem ważny 13 wyścig 5-1 (Piotr i Woffy pokonali podwójnie Batchelora i Kildemanda), a w 15 wyścigu przywieźliśmy 4-2 i wygraliśmy mecz 47-46. Choćby ten mecz udowodnił, że Peter Adams ma niesamowite wyczucie do zawodników.


Tak, Peter Adams to wielki spec. Przed laty pracował z Ole Olsenem i Ivanem Maugerem. Przyglądałeś się wnikliwie otoczce gali FIM w Jerez de la Frontera. Dostrzegłeś, że niezależnie od tego ile potu wylałeś na torach, trenując u boku ojca, słuchając mądrych ludzi ze środowiska pokroju Peter Adams, najważniejsze są tak naprawdę kontakty jakie  można sobie wyrobić będąc na gali? Poznałeś bliżej szefa australijskiej federacji motocyklowej, Braxtona Laine’a, zdobyłeś kontakt do przedstawiciela tak uznanej marki jak Motul. Czy przekonałeś się, że niezależnie od tego jak będziesz utalentowany i ile pracy włożysz, to nieodzowne jest to, aby otoczyć się mądrymi ludźmi, którzy umiejętnie poprowadzą twoją karierę?

 

Tak. M.in. jest to mój tata. Tata prowadzi cały czas naszą karierę i jest przy nas cały czas. Jednak powoli musimy uczyć się samodzielności. Wiadomo, że w przyszłości każdy z nas będzie musiał sobie sam poradzić w zawodach. Samodzielność jest potrzebna. Tacy ludzie, o których wspomniałeś jak prezydent australijskiej federacji Braxton Laine czy inni fachowcy zaproszeni na galę FIM, to są pozytywni goście. Mili, uprzejmi i znają się na sporcie motorowym. Są na gali po to, aby pomóc swoim kadrowiczom i są po prostu tylko dla nich. Nie są tu po to, aby usiąść przy stole, zobaczyć galę i pokazać się z jak najlepszej strony. Są tu po to, aby pomóc chłopakom, którzy chcą rozwijać się. Robią wiele, aby ich kariery nabierały rozpędu. Uważam, że takie wsparcie jest bardzo ważne.


Piter, a jak Przemek jeździ w Poole Pirates, a ty w Wolverhampton Wolves, to zdajesz sobie sprawę jaka to jest męczarnia dla waszego taty, który chce jak najlepiej dla was obu…


Tak i dlatego tata jak był mecz w Wolverhampton (5 maja 2014 roku) i Przemek zrobił tyle samo punktów co ja (12, a Piotr 11+bonus) i był remis, to tata przyznał, że to był najlepszy wynik. Tyle samo punktów zrobiliśmy, padł remis 45:45, więc wynik był idealny. Mimo to, powoli zaczynamy się przyzwyczajać do nowego etapu w karierze, bo wiadomo, że nie zawsze ułoży się tak, że będziemy mogli jeździć w tym samym klubie. Owszem, chcielibyśmy tak, bo nie lubimy się rozłączać. Jesteśmy jednym teamem. Zazwyczaj jeździliśmy jednym busem i cały team zabierał się jednym autem. Mechaników też mamy wspólnych. Jak startujemy przeciwko sobie, to pewnie dla taty są to miłe chwile jeśli Przemek dobrze pojedzie i ja dobrze pojadę i zrobimy po tyle samo punktów. A mimo to, ja w Anglii dołożyłem Przemkowi kilka razy (chociażby w 15 wyścigu wspomnianego meczu: Wolves kontra Pirates). I jakoś nie przypominam sobie, żeby Przemek mi dołożył w sezonie 2014 (śmiech Piotra).


A będąc w Lesznie dobrze czujesz się mając Skórę za menedżera Unii? Czy Adam to osoba, przy której czujesz się swobodnie?


Szczerze mówiąc, z Adamem mam kontakt podczas sezonu. Teraz, w zimie, wiadomo, rozmawiamy ze sobą, bo jesteśmy członkami tego samego klubu. Z Adasiem zawsze się znaliśmy, darzymy się szacunkiem, ale nigdy jakoś bliżej ze sobą nie trzymaliśmy. A w tym roku Adaś przyczynił się do tytułu mistrza świata juniorów. Był na niejednych moich zawodach, był na turniejach, był na mistrzostwach Polski seniorów. Pomagał mi, dużo ze mną rozmawiał. Do takich ludzi ja mam szacunek i zawsze będę miał, bo to są ludzie, którzy chcą mojego dobra. Adam chce, żebym rozwijał się w jak największym spokoju i w odpowiednim, jak najszybszym tempie.


Przed trzema laty na gali FIM w Estoril przebywał twój dobry ziomek, Maciej Janowski.


Tak, przyznaję, Maciek to mój bardzo dobry kumpel.


Dziś Maciek powoli wchodzi w dorosły speedway. Jak patrzysz na Magica i na Grega Hancocka, na Karolinę, dziewczynę Maćka, która jest aktorką, to dochodzisz do wniosku, że żużlowiec musi mieć wspaniałą odskocznię i musi poszukać swojego miejsca na odpoczynek? Czy ludzie, którzy potrafią cię odkleić na jakiś czas od speedwaya są niczym balsam dla duszy?


Tak, ja po swoim przypadku wiem jak to jest. Wiadomo, że żyję tym sportem, ale nie mam znajomych, którzy wiecznie rozmawiają o żużlu, drążą temat, dopytują jak było podczas meczu. Bardziej jest to kwestia rozmów na prywatne tematy. Rozmawiamy o tym co nam przyjdzie na myśl, ale zazwyczaj nie jest to temat żużla. Ja też próbuję unikać tematu pt. speedway. Szczerze mówiąc ja na co dzień też nie interesuję się speedwayem, mimo tego, że jeżdżę na motocyklu… Wiem, może zabrzmi to dziwnie, ale nie jestem jakimś wielkim zwolennikiem oglądania Grand Prix czy meczy ligowych w telewizji. Nie zaglądam na sportowefakty.pl, nie czytuję zbyt często Tygodnika Żużlowego, nie czytuję wyłącznie mediów sportowych. Jestem typem zawodnika, który angażuje się we wszystko co robi. Dbam o swoje punkty, chcę, żeby mój klub wygrywał, ale na co dzień nie żyję tym sportem. Nawet w sezonie jak jestem w Lesznie, jak jadę na młodzieżówkę, to po prostu rano dowiaduję się o której godzinie mam zawody. Wsiadam do auta i jadę na zawody… Tak przejeździłem cały sezon 2014. Tak po prostu jakoś mi jest lepiej jak jestem czasami odłączony od żużla. Mi to ogólnie bardziej pasuje. Ja też nie lubię być cały czas przyklejony do speedwaya.


Gary Havelock, indywidualny mistrz świata na żużlu z 1992 roku, Brytyjczyk, którego doskonale znasz chociażby dlatego, że spotykacie się na angielskich stadionach, twierdzi, że uspokaja go gotowanie. W domu jest kuchtą. Nie ukrywa, że lubi pitrasić. Ty też odpoczywasz w kuchni?


Ja odpoczywam trochę inaczej. Jeżdżę na koniach. Ogólnie jestem typem człowieka, który prowadzi bardzo szybki tryb życia. Nienawidzę siedzieć w domu. Zawsze gdzieś podróżuję, zawsze gdzieś jeżdżę, lubię coś zobaczyć. Chętnie zwiedzam ładne polskie miasta. Pozwiedzać, pojechać do znajomych, a szczególnie do chłopaków, z którymi się przyjaźnię: z Kacprem Gomólskim i Patrykiem Dudkiem. Zawsze gdzieś razem się spotykamy. Kacper też często przyjeżdża do mnie, ja przyjeżdżam do niego. Postrzelamy sobie z broni, bo mam między innymi wiatrówkę. To mam po tacie, bo tata też kiedyś miał taką zajawkę na broń. Ogólnie lubię bronie gazowe, nie wiem dlaczego, ale lubię wiatrówkę, lubię sobie postrzelać. Kocham jeździć na koniach. Uwielbiam łowić ryby. Jest dużo takich rzeczy, które mnie uspokajają. A gotowanie? Jeszcze nigdy tego nie próbowałem. Kiedyś już miałem taką ochotę, żeby coś smacznego ugotować. I kiedyś na pewno nadejdzie taka chwila, że coś smacznego upichcę. Zacznę uczyć się gotować, bo na razie nie umiem, ale przyjdzie odpowiedni czas i jeszcze będę szalał w kuchni.


Aczy twoja siostra jest dla ciebie motywatorem? W Andaluzji można było podziwiać jedne z najpiękniejszych koni na świecie. Goście zaproszeni na galę FIM mogli podziwiać cudowne pokazy jazdy konnej, tresury. Obcujesz z końmi, więc wiesz, że to są mądre i wrażliwe zwierzęta. Czy młodsza siostra Dajana daje ci pozytywnego kopniaka na zasadzie: kurde, ona robi tyle fajnych rzeczy, więc może ja pójdę jeszcze piętro wyżej w żużlu.


Tak, dokładnie, ona ma już 16 lat. Ja w jej wieku też już w jakimś stopniu zaczynałem swoją karierę sportową i speedway. Ale to są dwa odrębne sporty. Tego nie można porównywać. Tam jest koń, to jest głowa, tam jest zwierzę, to jest żywe. My mamy jednak panowanie nad motocyklem. Może nie zawsze wiemy co ten motocykl zrobi, bo są rzeczy martwe, których nie da się uniknąć jak np. defekty. Jednak czuje się ten motor w ręce i jest inaczej niż na koniu. Jak ja wsiadam na konia, to czuję podwójną adrenalinę. I pewnie tylko dlatego ciągnie mnie do jazdy konnej. Bo gdybym nie czuł adrenaliny, to pewnie nie siedziałbym na koniu. A jednak jeżdżąc na koniu, nie wiesz co on zrobi. Koń bardzo mocno reaguje na pogodę, na chmury, na wiatr, na odgłosy ptaków. Ciężko przewidzieć jaki ruch wykona. Moja młodsza siostra Dajana w tym roku miała mega sezon. Wygrała niejedne zawody, była na podium w mistrzostwach Polski. Pojechała na międzynarodowe zawody gdzie trzy dni pod rząd była bezkonkurencyjna. Szczerze mówiąc, jedyne czego mógłbym od niej się poduczyć, to jeszcze tej takiej… Ja nie mówię, że nie pracuję, ale jeszcze bardziej wytężonej pracy i przypilnowania wszystkiego. Ale może akurat ja jestem charakterem, który nie potrzebuje aż takiego podejścia? Może akurat mi odpowiada taki tryb życia, który prowadzę? Nie zajeżdżam się zimą, nie trenuję dużo. Nie lubię przepracować swojego organizmu. Po prostu lubię być świeży na początku sezonu, żeby spokojnie przetrwać cały rok. I to bez nadmiernego zmęczenia, bo wiadomo, że jeśli organizm się przepracuje, to jednak w końcówce sezonu tracisz chęć do jeżdżenia na motocyklu. Zawody są praktycznie codziennie. A jak jestem wypoczęty na początku sezonu to jest to dla mnie priorytet. Ważne, abym trzymał równą formę przez cały sezon. Nie chodzi o to, żebym błysnął tylko na początku sezonu, a potem zawalił końcówkę sezonu. A powracając do mojej siostry: Dajanka potrafi od rana siedzieć na ranczo. Mamy swoje ranczo. Mamy też kilkadziesiąt koni i szczerze mówiąc, ona tym żyje. Moja siostra wszystkim się zajmuje. Mama już wie, że Dajanka jest praktycznie już dorosła i mimo swojego wieku, ona wszystko ogarnia. Można powiedzieć, że ona trenuje już swoich uczniów, młodszych od siebie. Jest praktycznie trenerką, może nie jakąś profesjonalną, ale prowadzi jazdy młodszym dziewczynkom czy dzieciom. Moja siostra to niesamowita dziewczyna. Super, że mamy młodszą siostrę, która osiąga spore sukcesy jeżdżąc konno. Jej sport jest dwa razy trudniejszy niż żużel. Taka jest prawda, bo pieniądze jakie zarabia się na jeździe konnej, a te, które trzeba zainwestować to jest w ogóle odrębna sprawa. Za konia, na którym ona będzie mogła dobrze jeździć trzeba wyrzucić z kieszeni tyle pieniędzy co za 5 motocykli żużlowych. Ale razem z bratem, z tatą, z panem Mariuszem Marwinem i z firmą Agrohandel pomagamy Dajance. Zimą często pracujemy przy koniach. Na ile możemy, na tyle jej pomagamy. Ona sobie fajnie radzi na tych koniach, więc mam nadzieję, że kiedyś zostanie wielką mistrzynią.


Piter, powiem Tobie, co mnie wzrusza u ciebie. Jeremy „Twitch” Stenberg, czołowy zawodnik freestyle motocrossu na świecie, zwycięzca Red Bull X-Fighters w Rio de Janeiro w 2008 roku jest dobrym przyjacielem Taia Woffindena. Jeremy ma tatuaż na całym ciele. Ty dla odmiany masz subtelny tatuaż. Wplotłeś w tatuaż daty urodzin osób, które są tobie bliskie. Mógłbyś rozwinąć ten temat?


Można tak powiedzieć. Noszę rozmaite daty na tatuażu. To są daty urodzin moich rodziców i mojego rodzeństwa: młodszej siostry, brata, mojej starszej siostry i jej syna. To są najważniejsze daty w moim życiu, które na zawsze będą w mojej pamięci. A oprócz tego, mam jeszcze parę innych tatuaży. Na żebrach też, ale to już są bardziej takie motywujące tatuaże. Mam anioła zwycięstwa, a na żebrach mam napisane: never give up (nigdy się nie poddawaj). Kiedyś tak popatrzyłem na wydziaranych ludzi i mówię: tatuażu sobie nigdy nie zrobię. Tata też mi nigdy nie pozwalał na zrobienie tatuażu, ale jednak zrobiłem sobie pierwszy, a później drugi i trzeci… I tak się trochę powoli wkręciłem. Nie jestem zwolennikiem tatuowania całego ciała. Wydaje mi się, że kilka tatuaży mi wystarczy.


Gdy zostaniesz mistrzem świata, to jaki tatuaż sobie zrobisz i na jakiej części ciała?


Przy tym tatuażu never give up miałem trzy gwiazdy. Mój plan był taki, żeby zdobyć trzy razy indywidualne mistrzostwo świata juniorów. Ale niestety, sztuka się nie udała, więc jedną gwiazdkę muszę zamalować na srebro. Mam jeszcze szansę na drugie złoto w sezonie 2015. Priorytetem na najbliższy sezon jest obrona tytułu mistrza świata juniorów. Mam nadzieję, że uda mi się obronić tytuł i znów spotkamy się w Jerez de la Frontera.


Piter, a zatem na zakończenie: jeżeli uda ci się polecieć do Australii, w której masz kilku prawdziwych przyjaciół, to czy odwiedzisz Leigh Adamsa? Jakie jest twoje najpiękniejsze wspomnienie o Adamsie? Gogle, wspólna praca, żarty?


Hm, takie wspomnienia to… Ja nigdy za często nie jeździłem na żużel za dzieciaka. Może kilka razy byłem na stadionie… Ale pamiętam, że podbiegałem do płotu i wołałem: Adams. To był jedyny zawodnik, który zawsze podszedł i dał mi autograf. Pamiętam go z tej strony, że zawsze miał szacunek do kibiców. Razem z bratem pomagaliśmy Leigh Adamsowi. Może ja trochę mniej, bo Przemek miał praktyki na stadionie i to trochę inaczej wyglądało w jego przypadku. Przemek częściej przebywał na stadionie Unii. Gdy tylko była taka możliwość to Marianowi Szmandzie, mechanikowi Adamsa, razem z Przemkiem pomagaliśmy. W podziękowaniu od Adamsa dostaliśmy buty z wkładkami, rękawiczki czy gogle. Może nie wszystko zawsze dawał, bo wiadomo, że akcesoria nie są tanie, ale zawsze nam pomagał. Cały czas jest naszym idolem, bo technikiem był niesamowitym. Każdy go pamięta jako bardzo kulturalnego i bardzo spokojnego człowieka, który umiał szanować swoich rywali na torze. Leigh nie był mistrzem świata, a jednak każdy go pamięta i mówi o nim w taki sposób jakby był mistrzem, więc odwiedziny to jest pierwszorzędna sprawa. Pojedziemy go odwiedzić, żeby zobaczyć jak się czuje i co tam u niego słychać…

 

***


Piotr Pawlicki. Wrażliwy chłopak. Spontaniczny. Nosi serce we właściwym miejscu. Można położyć na stole fortunę, że największe sukcesy nie zmienią kształtu duszy indywidualnego mistrza świata juniorów, bo ma wpojony szacunek dla drugiego człowieka. Z przyjemnością słucha się młodego człowieka, który wie co w życiu ważne. Jest ambitny, chce zdobywać trofea, ale doskonale rozumie, że najważniejszy jest człowiek. Stąd troska o Kalinę i szarmanckie zdjęcie marynarki po to, aby otulić ukochaną przed strugami deszczu lejącymi się nocą z hiszpańskiego nieba... Z drugiej strony Piter wie, że czasem wspaniale jest po prostu przemoknąć i zapomnieć się w romantycznym zakątku świata, bo nikt mu tych chwil nie odbierze. Szacunek dla rodziców za to, że wychowali taką znakomitą gromadkę dzieciaków, które udowadniają, że w Polsce można w ciszy zbudować piękno i nie trzeba o tym trąbić. Bo miłość (ta do ludzi i do motocykli) nie musi być krzykliwa… 

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze