Bez szaleństw, ale godnie. Błękitni udowadniają, że pieniądze nie grają

Piłka nożna
Bez szaleństw, ale godnie. Błękitni udowadniają, że pieniądze nie grają
fot. PAP

Budżet Lecha Poznań to trzydzieści budżetów Błękitnych. W klubie ze Stargardu Szczecińskiego grają strażak, oddziałowy i kilku studentów. Trener jest wuefistą. Wszyscy zarabiają po dwa tysiące złotych, a ich radość wzbudził gest prezesa, który po meczu w Krakowie zaprosił wszystkich na… zakupy. Mały klub z Pomorza, rewelacja tej edycji Pucharu Polski, udowadnia, że pieniądze naprawdę nie grają.

Kiedy piłkarze Lecha pierwszy raz wchodzili na murawę stadionu przy ulicy Ceglanej mieli miny obrażonych na świat chłopców. Stargard Szczeciński nie był miejscem dla nich – w polskiej skali futbolowych milionerów, przyzwyczajonych do pełnych trybun i pięknych stadionów. Reprezentanci Polski, Węgier czy Finlandii mieli bić się z drugoligowcami, którzy zaczęli mieszać w Pucharze Polski. Błękitni byli skazani na porażkę, bo być musieli. Brutalne wrażenie robiła przede wszystkim dysproporcja budżetów. Roczny Lecha to 45 mln zł. Błękitnym te pieniądze starczyłyby na utrzymanie przez 30 lat! Klub z Pomorza co sezon operuje kwotą nieznacznie przekraczającą półtora miliona złotych.

 

Sportowe i finansowe zadęcie zostało jednak szybko obnażone. Banalne porzekadło, że w piłkę nie grają pieniądze po raz kolejny zweryfikowało teoretycznie silniejszych. Bo w Stargardzie nie ma dziś wielkiej kasy. Dawno minęły też czasy „zbierania grzybów” i „walk o pierogi”, bo klub funkcjonuje w końcu na zdrowych zasadach – nie jest biednie, nie jest też bogato, ale jest godnie. Piłkarzom nie brakuje niczego, choć na szaleństwa także nikt sobie nie pozwala. Niemal całość budżetu pochodzi od miasta i jego spółek: Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej, Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej czy Zakładu Zagospodarowania Odpadów. Fundusze od sponsorów prywatnych to zaledwie mały procent. Każda złotówka przez prezesów oglądana jest więc z dwóch stron.

 

I choć Puchar Polski budził w Stargardzie Szczecińskim ogromne emocje, klub nie zrobił skoku na kasę. Bilet normalny na Cracovię kosztował 20 zł, ulgowy był o połowę tańszy. Na mecz z Lechem wejściówki były droższe: normalna 30 zł, ulgowa 15. Niewiele, biorąc pod uwagę zainteresowanie. 2350 biletów na Lecha sprzedane zostało w trzy godziny, a smakiem obeszło się co najmniej kilka tysięcy chętnych. Błękitni za spotkania z Cracovią i Lechem zarobili więc ok. 100 tys. zł (minus koszta organizacyjne - łącznie 40 tys. zł).

 

Krezus z dwoma tysiącami

 

Bohaterowie z Pomorza na futbolu nie zarabiają na dobre samochody i wakacje dla całej rodziny. Krezus kasuje co miesiąc 2500 zł netto, a pensje większości zawodników nie przekraczają dwóch tysięcy brutto. Aby było taniej młodzi piłkarze mieszkają po kilku w jednym mieszkaniu. Kwoty, za które grają w Stargardzie, wyglądają śmiesznie przy pensjach ekstraklasowców z Cracovii, a tym bardziej z Lecha. Szymon Pawłowski, jeśli Kolejorz zdobędzie mistrzostwo, sam zarobi w tym roku sezonowy budżet Błękitnych.

 

Nie może więc dziwić, że piłkarze szukają dodatkowych zajęć. Kibice w całej Polsce wiedzą już, że stoper Tomasz Pustelnik jest strażakiem zawodowym, bramkarz Marek Ufnal pracuje jako oddziałowy w Areszcie Śledczym w Choszcznie, a snajper Robert Gajda piastuje kierownicze stanowisko w Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. – Kiedy jadę na mecze, muszę brać urlop. To poważna praca i gdybym miał wybierać, musiałbym zrezygnować z piłki – przyznał w rozmowie z Polsatsport.pl.

 

Dorabiają także inni. Maciej Więcek jest kierowcą busa w domu dziecka, Patryk Baranowski urzędnikiem, a superrezerwowy Bartłomiej Zdunek jeszcze niedawno był magazynierem w MPGK. Studiują m.in. Ariel Wawszczyk, Bartłomiej Poczobut, Rafał Gutowski i Oskar Fijałkowski. – Ale amatorami nie jesteśmy! Większość chłopaków zarabia na życie piłką – podkreśla za każdym razem trener Krzysztof Kapuściński, który sam na co dzień prowadzi lekcje wychowania fizycznego w Zespole Szkół nr 1 im. Mieszka I. Co ciekawe wicedyrektorem szkoły jest wiceprezes Błękitnych Andrzej Lemańczyk. Poza klubem pracują także prezes Zbigniew Niemiec i wiceprezes Jarosław Hajduk. Obaj zatrudnieni są w stargardzkim Urzędzie Miejskim.

 

Wy kupujecie, ja płacę!

 

Dobra gra w Pucharze Polski wpływa pozytywnie nie tylko na renomę zawodników, ale także na ich konta bankowe. Po wyeliminowaniu GKS Tychy klubowa kasa został zasilona kwotą 30 tys. zł. Zarząd podjął decyzję, że cała premia trafi do piłkarzy, więc po odliczeniu kosztów i podatku ci do podziału dostali mniej niż 20 tys. zł. Dwukrotnie więcej zarobią za dwumecz z Lechem. Od PZPN Błękitni otrzymają 40 tys., ale jak zdradził Polsatsport.pl prezes Niemiec tym razem klub „weźmie na siebie” podatek. Zawodnicy rozdzielą więc między sobą całą kwotę! – Mamy specjalny rozdzielnik, który decyduje o tym kto ile dostanie – zdradza nam Gajda, absolwent ekonomii, który sam żartobliwie nazywa siebie „księgowym szatni”. Napastnik Błękitnych sporo liczenia będzie miał jeśli on i jego koledzy awansują do finału Pucharu Polski. W nagrodę od PZPN otrzymają wówczas aż 100 tys. zł.

 

Nieprzyzwyczajeni do wielkich wygód piłkarze cenią małe gesty. Jak ten prezesa Niemca, który po pokonaniu Cracovii w Krakowie (miał wtedy imieniny) kazał zatrzymać autokar i wysłał zawodników na zakupy. – Wy kupujecie, ja płacę! – zadeklarował. Wiele radości wywołała także decyzja prezydenta Stargardu Szczecińskiego, który obiecał zapewnić kilkadziesiąt darmowych autokarów, którymi kibice będą mogli udać się do Poznania na rewanżowy mecz z Lechem. Jeśli tam Gajda, Pustelnik, Ufnal i spółka wywalczą awans, zdobędą coś znacznie cenniejszego, niż największe nawet pieniądze.

Sebastian Staszewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze