Glinka dla Polsatsport.pl: Żeby liczyć się w klubie, trzeba grać w reprezentacji
Turniej Final Four był bardzo potrzebny. Pokazał, że między polskimi a „wielkimi” klubami jest równie wielka różnica. – Nie można grać na najwyższym poziomie, grając tylko w jednym kraju i przemieszczać się między klubami z jednego do drugiego – mówiła po drugiej turniejowej porażce Chemika jego liderka Małgorzata Glinka-Mogentale.
Glinka była jedyną zawodniczką z Polic, która jeszcze przed wielkanocną imprezą znała smak nie tylko Final Four, ale i medali Ligi Mistrzyń. Złotego, srebrnego, statuetki dla MVP. Ale na to złoto czekała długo, bo dopiero za czwartym podejściem, jako 33 latka stanęła na najwyższym stopniu podium. Po raz pierwszy w Final Four wystąpiła mając lat 28. W barwach włoskiego Asystelu Novara zdobyła srebro. Po drodze były inne kluby włoskie, potem hiszpańskie, francuskie, na tureckich kończąc. Kluby topowe, które pozwoliły jej stać się jedną z najlepszych siatkarek świata. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Jedna Glinka medalu LM Chemikowi wygrać nie mogła.
„Siatkówka to zawód”
- Nawet po tym turnieju można powiedzieć – nie ma możliwości grania na najwyższym poziomie, grając tylko w jednym kraju i przemieszczać się między klubami z jednego do drugiego. Trzeba traktować to jako zawód i trzeba robić to jak najlepiej. I trzeba dążyć do gry z najlepszymi – podsumowywała „Maggie”. - Miałam w życiu dużo szczęścia, ale szczęściu trzeba sprzyjać. Na pewno miałam odwagę w decyzjach – nie zaszufladkowałam się w jednym klubie albo kraju, tylko chciałam być cały czas coraz lepsza. I to mi dało dobre rezultaty.
Czy rzeczywiście dobre? Chyba nikt nie ma najmniejszych wątpliwości...
Czwarte miejsce do przewidzenia?
Doświadczenie Glinki nie wystarczyło niestety nie w Szczecinie, gdzie Chemik był wyraźnie słabszy od Vakifbaku, Eczaczibaszi i Yamamay Busto Arsizio. – Po tej porażce nie mam żadnych kompleksów. Bardzo bym chciała, żebyśmy ugrały coś więcej, ale spokojnie do tego podchodzę. W karierze już coś osiągnęłam i jestem usatysfakcjonowana, choć oczywiście – jako sportowiec – jestem też zawsze głodna sukcesu. Niemniej, wiem, że to wszystko się poukłada. Szkoda tylko, że nie ugrałyśmy nawet seta. Tego żałuję. Reszty się mniej więcej spodziewałam – przyznała Glinka.
Grać z najlepszymi trzeba cały rok
Po porażce wiele siatkarek Chemika podkreślało zdobyte przez zespół doświadczenie. Tyle, że najpewniej tylko kilka z nich (i to raczej młode Serbki –Bjelica, Velijković) będzie dane z niego skorzystać. Nie wydaje się, żeby polski klub znów miał szybko zameldować się w najlepszej czwórce Europy. Ale kto wie, może wzorem Skry, klub, który dziś Final Four kupuje, za kilka lat dobije do niego o własnych siłach? - To było bardzo duże doświadczenie. Wydaje mi się, że warto w jakim punkcie jesteśmy. Żeby coś ugrać w Europie, trzeba jeszcze dużo pracy i ogrywania się z takimi drużynami. Żeby być na takim poziomie, trzeba grać praktycznie cały rok. Trzeba grać w reprezentacji, trzeba wyjeżdżać na kontrakty za granicę. Pamiętajmy, że tak naprawdę Grupa Azoty stworzyła ten zespół dwa lata temu. Może jest to jakieś rozczarowanie dla kibiców, ale uwierzcie mi, że to są lata pracy a i tak niektóre zawodniczki nie docierają do Final Four. Naprawdę trzeba być bardzo kompletnym i dobrym zespołem, żeby jakiś medal ugrać – kończy przyjmująca Chemika, dla której to również było ostatnie F4.
Wołosz idzie śladem Glinki
Słowa Glinki potwierdza swoją postawą Joanna Wołosz. 25-letnia obecnie polska rozgrywająca rok temu wyjechała za granicę, do silnej włoskiej Serie A. W poprzednim sezonie została wicemistrzynią Włoch, a teraz klubową wicemistrzynią Europy. Jako najmłodsza Polka w historii wywalczyła medal LM. Tak jak Glina (ale też Dorota Świeniewicz i Katarzyna Gujska) zadebiutowała w Final Four z włoskim zespołem. Tym samym nastąpiła wśród polskich siatkarek pewna pokoleniowa zmiana warty. Glinka schodzi ze sceny, na której już zabłysnęła Wołosz. A błyszczała nie tylko dzięki cekinom na szykownej koszulce Yamamay. Gdyby nie kompromitująca decyzja tych, którzy przyznawali nagrody dla drużyny marzeń, Wołosz zostałaby najlepszą rozgrywająca szczecińskiego turnieju.
Kiedyś chcę być faworytką
- Jestem bardzo szczęśliwa z tego awansu. To jest jakieś kolejne osiągnięcie, szczególnie ważne, bo pierwsze Final Four gram w Polsce. Mam nadzieję, że będzie ich w przyszłości więcej i kiedyś to mój zespół będzie stawiany w roli faworyta takiej imprezy – mówiła Wołosz jeszcze przed półfinałem z Chemikiem. Miejmy nadzieję, że i ona, skoro już udowodniła rozsądek w kierowaniu swoją karierą, reprezentacji nie odmówi.
Po turnieju w Szczecinie można powiedzieć, że to nie były do końca udane i wesołe święta. Święta jest za to prawda, która padła z ust Glinki. Siatkarki spełnionej, wybitnej i cenionej.
Komentarze