Krok w tył, by zrobić dwa do przodu. Boruc wisienką na torcie!

Piłka nożna
Krok w tył, by zrobić dwa do przodu. Boruc wisienką na torcie!
graf. Polsat Sport / fot. PAP

We wrześniu wszyscy łapali się za głowy, gdy odchodził klasę niżej. Ronald Koeman nie chciał go w Southampton i bez wahania przekreślił na rzecz dwumetrowego Frasera Forstera. Boruc zacisnął zęby i wylewał siódme poty na zapleczu Premier League w Bournemouth; dziś popularni "The Cherries", czyli Wiśnie mogą świętować swój historyczny awans do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Artur Boruc w poprzednim sezonie regularnie bronił dostępu do bramki Świętych Mauricio Pochettino. Świetne występy przeplatał wstydliwymi wtopami, jak chociażby gol, który strzelił mu Asmir Begović... bramkarz Stoke, czy nieudolna próba przedryblowania Oliviera Giroud z Arsenalu. Argentyński menedżer po udanym sezonie zmienił barwy na Tottenham, a Southampton się rozpadł - z klubu odeszły niemal wszystkie znaczące postaci: Adam Lallana, Adam Lambert, Dejan Lovren czy Luke Shaw. W klubie pojawił się holenderski cudotwórca Ronald Koeman, jednak rewelacja poprzednich rozgrywek z wymienionym składem skazywana była na walkę o utrzymanie.

Przy tonącym okręcie został polski golkiper, od którego - obok francuskiego pomocnika Morgana Schneiderlina - miało zacząć się zbudowanie nowej drużyny. Koeman miał jednak inny pomysł, rezygnując z Polaka i rzucając dziesięć milionów funtów na giganta z Celtiku - Frazera Forstera. Boruc nie godził się na rolę rezerwowego, chcąc pozostać w walcę o bluzę z numerem jeden reprezentacji Polski i zdecydował się na wypożyczenie. Wielu łapało się za głowy, kiedy wybór padł na zaplecze Premier League i średniaka z Bournemouth - to miał być początek końca wielkiego bramkarza?

Koeman obronił swoją decyzję, bowiem Southampton do teraz walczy o udział w europejskich pucharach, przez długi czas pozostając w strefie Ligi Mistrzów. Potrafili pokonać chociażby Arsenal, czy zremisować z Chelsea, tworząc najlepszy blok obronny Premier League, który dał sobie wbić zaledwie 26 bramek w 34 meczach. Forster zbierał znakomite recenzje, a zawodnicy, na których wymieniono brytyjskie gwiazdy spełniły oczekiwania z nawiązką. Okazało się, że i wilk syty i owca cała - Boruc znalazł swoje miejsce na Wyspach i pomógł kopciuszkowi w pierwszym w 116-letniej historii awansie do Premier League.


Zryw po polsku


The Cherries sezon rozpoczęli kiepsko. Klub z miasta zamieszkałego przez dwieście tys. osób wygrał dwa pierwsze mecze, by popaść w marazm; pięć kolejnych spotkań bez zwycięstwa zapowiadało kolejny sezon w środku tabeli - Bournemouth zajmowało 15. miejsce. Pojawienie się Boruca - pośrednio lub bezpośrednio - odmieniło zespół. Polak zadebiutował w zremisowanym 1:1 spotkaniu z Watford, które jako pierwsze zapewniło sobie awans. To miał być dopiero początek; miesiąc po debiucie Boruca podopieczni Eddiego Howe przejechali się po Birmingham City na St Andrew's Ground aż 8:0 (!), kontynuując tym samym marsz w górę tabeli. Jego wkład podkreślał menedżer Eddie Howe:

Artur jest kimś, kogo wyraźnie brakowało do naszej układanki. Dodał spokoju w tyłach i potrafi wyręczyć defensywę, która przecież nie jest nieomylna.

 

Marsz, który ostatecznie zakończył się awansem. Walka o miejsca premiowane promocją była w tym roku szczególnie zacięta, a czołówka niezwykle płaska. Pierwszym zespołem, który wywalczył awans był wspomniany Watford - na dwie kolejki przed końcem. Kolejkę później do The Hornets dołączyło Bournemouth, które utrzymało trzypunktową przewagę nad trzecim Middlesbrough po efektownym zwycięstwie 3:0 z Boltonem. Co ciekawe, Boro ma jeszcze matematyczne szanse na awans - Bournemouth musiałoby przegrać swoje spotkanie z Charltonem, a zawodnicy z Riverside Stadium... wygrać różnicą dziewiętnastu bramek. Nie sądzimy, by w razie ewentualnej porażki trener Howe i jego zawodnicy zerkali nerwowo na tablicę wyników innych spotkań...

To właśnie bramki i ofensywny styl gry były w tym sezonie domeną The Cherries i tak oczarowały piłkarską Anglię - po 45 kolejkach mogą pochwalić się współczynnikiem 2,11 zdobytej bramki na mecz, najwyższym w całej stawce. Aż czterech zawodników przekroczyło granicę dwucyfrowej zdobyczy bramkowej: Callum Wilson (20), Yann Kermorgant (15), Brett Pitman i Matt Ritchie (13).

 

 

Na skraju przepaści


Spotkanie z Boltonem, jak i cały sezon kopciuszka z Bournemouth przejdzie do historii. Po końcowym gwizdku Goldsands Stadium eksplodowało radością, a nieco ponad dziesięć tysięcy fanów wbiegło na murawę świętować pierwszy awans do Premier League w historii. Najniższą frekwencję w Premier League The Cherries mogą mieć zapewnioną - ich stadion oficjalnie mieści zaledwie 10.700 widzów. Nikt się tym jednak w Bournemouth nie przejmuje; klub, który w 2009 roku oscylował w okolicach dna League Two (czwarta klasa rozgrywkowa), za kilka miesięcy zagra w Premier League.

Do największych zwycięzców promocji należy też jedna z najważniejszych postaci w klubie, prezes Jeff Mostyn. Jegomość, który w 2008 roku wypisał czek na 100 tysięcy funtów, by umożliwić Bournemouth przetrwanie. Wczoraj cieszył się jak dziecko, przechadzając się po pełnym fanów stadionie w bordowym sombrero z napisem "Premier". Po ostatnim gwizdku wpadł do szatni, wariując razem z zawodnikami. Już dziś wiadomo, że The Cherries będą mieli najniższy budżet i najmniejszy stadion w stawce, jednak Mostyn wydaje się pewny utrzymania:

Przetrwamy w Premier League! Myślę, że styl, jaki prezentujemy tylko wzmocni ligę. Gramy ofensywnie, potrafiliśmy walczyć z Watford i Middlesbrough oraz wbić gola Liverpoolowi w Pucharze Anglii. Jestem dumny z chłopaków i historycznego awansu!

 

 

Kolejną istotną dla Bournemouth postacią jest menedżer, Eddie Howe. 37-latek został menedżerem The Cherries w 2008 roku, zaledwie rok po tym, jak zakończył w tym samym klubie karierę zawodniczą. Obejmował klub, który borykał się z gigantycznymi problemami i niedługo potem mógł zostać rozwiązany. Siedmioletnia opowieść ukazująca drogę do Premier League to historia jak z bajki, pełna sportowych cudów: Bournemouth w 2009 roku uniknęło degradacji do piątej ligi mimo siedemnastu odjętych punktów. Po wielu przejściach klub znalazł swoje światełko w tunelu: dostał dofinansowanie od rosyjskiego miliardera, Maxima Demina. Dofinansowanie, które wcale nie pozwoliło na momentalną metamorfozę i opłacenie drogich zawodników, ale zapewniło normalną funkcjonalność.

 

 

Krok w tył, by zrobić dwa do przodu


Historia Bournemouth może być synonimem tego, co stało się z Borucem. Klub z futbolowej prowincji spisywany był na straty i bliski upadku jeszcze kilka lat temu, a dzisiaj świętuje awans do przysłowiowego futbolowego raju. Polski bramkarz miał okazję występów w Premier League, jednak został skreślony i swoją pozycję musiał budować od nowa. Ta jednak smakuje jeszcze wyborniej, gdy jest zbudowana od zera. 35-letni Boruc stał się - obok Łukasza Fabiańskiego - największym wygranym obecnej kampanii na Wyspach wśród Polaków.

Formalnie Artur wciąż należy do Southampton, jednak w zespole Świętych już nie zagra. 31 maja mija okres wypożyczenia, jednak wszyscy w Bournemouth byliby zachwyceni, gdyby Polak postanowił przedłużyć swoją przygodę z absolutnym debiutantem w Premier League. Co znaczą regularne występy w najlepszej lidze świata pokazał Fabiański, który dzięki świetnym recenzjom w Swansea dostał szansę w reprezentacji Polski w meczu z Irlandią. Po pięknym rozdziale, jaki Boruc napisał w Bournemouth, taki ruch powinien być jego pierwszym wyborem, ale na brak ofert nie powinien narzekać. Najpierw jednak dajmy mu czas na świętowanie.

 

 

 

Officialy on Saturday but I'll start tonight 😜😂👍💪 #afcb #boruc

A video posted by Artur Boruc (@arturboruc) on Apr 27, 2015 at 5:54pm PDT

Hubert Chmielewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze