Iwanow: Przystawka zamiast deseru. Polska wersja El Classico na początek fazy finałowej

W sobotę przy Łazienkowskiej czwarta w tym sezonie polska wersja „El Classico” czyli spotkanie Legia Warszawa – Lech Poznań. Tym razem zaserwowana nie na koniec, a na początek decydującej fazy rozgrywek.
W ubiegłym sezonie dwaj najlepsi po zasadniczej części sezonu grali ze sobą na samym końcu, bo miał być to deser, dramaturgia miała być większa. Wydawało się to logiczne ale… Legia wywalczyła tytuł wcześniej, więc teoretycznie najważniejszy ligowy mecz sezonu nabrał „towarzyskiego” znaczenia. Mistrz ze stolicy wygrał wówczas 2-0. By uniknąć podobnej sytuacji kalendarz siedmiu ostatnich kolejek uległ więc zmianie. „Polskie Granderbi” dostajemy więc już na „dzień dobry” finałowej części ligowych zmagań.
Wiele wskazuje na to, że sobotnie spotkanie Legia rozpocznie w identycznym składzie w jakim wybiegła na Stadion Narodowy, by z tym samym rywalem rozegrać finał Pucharu Polski. A to po raz kolejny oznaczałoby, że w ataku pojawi się jego bohater Marek Saganowski, a nie najlepszy warszawski ligowy snajper (11 goli) Orlando Sa, który „wyleczył” już tajemniczy uraz i od środka tygodnia normalnie trenował.
Saganowski ma tylko dwa trafienia w TME i na kolejne czeka … od sierpnia. W ataku „Kolejorza” pojawi się pewnie Zaur Sadajew – który uzbierał co prawda dwa razy więcej bramek niż „Sagan” ale to wciąż liczba bardzo skromna… Tym bardziej jeśli porównamy ją z dokonaniami strzeleckimi największych gwiazd prawdziwego „Classico” Cristiano Ronaldo i Leo Messiego… Dla napastników polskich gigantów takie zestawienie liczb jest brutalne… Nie od dziś jednak wiemy, że to zupełnie inny wymiar.
W przeciwieństwie do swojego rodaka z Realu Madryt CR 7 - Orlando Sa traci więc raczej nadzieję na tytuł króla strzelców. Ostatnim „legionistą” ze snajperską koroną był Takesure Chinyama, który w 2009 roku podzielił się nią z Pawłem Brożkiem z Wisły Kraków. Wcześniej – w 2003 roku Stanko Svitlica. Ostatnim Polakiem z tym trofeum wywodzącym się z Łazienkowskiej … pomocnik Sylwester Czereszewski – w roku 1998 czyli z poprzedniego stulecia. Ale trudno się dziwić, skoro najlepszy polski klub w ostatnich latach jeśli chodzi o polskich napastników z naszej ligi pozyskiwał atakujących z klubów, które były degradowane. „Sagana” z ŁKS-u i Arkadiusza Piecha z Zagłębia Lubin. Dziś patrząc na czołówkę strzelców również widzimy w niej zawodników, którzy będą się bronić przed spadkiem m.in. Kamila Wilczka z Piasta Gliwice i Grzegorza Kuświka z Ruchu Chorzów. Obu kończą się kontrakty i obaj będą szukać nowych klubów i wyzwań. Czy dobrymi kierunkami dla nich byłaby Warszawa albo „Bułgarska”? Zainteresowania polskich gigantów tymi napastnikami za dużego póki co nie ma.
Lech na razie zajmuje się transferem kolejnego defensywnego pomocnika… Ponadto woli ponad trzydziestoletniego Marco Paixao ze Śląska Wrocław, może w pakiecie z Flavio, który ma szansę na miano najlepszego strzelca, niż najlepiej grającego w tej lidze głową Wilczka czy Kuświka. Obaj mają już po 27 lat, więc na Zachód (bądź Wschód) trudno będzie ich sprzedać, a wiemy jaka w stolicy Wielkopolski jest filozofia. Wrocławskich „bliźniaków” jednak też się już nie wytransferuje dalej. Być może Kuświk czy Wilczek mogliby Lechowi dać tyle co Łukasz Teodorczyk, dziś trafiający już dla kijowskiego Dynama. A na pewno byłby to lepszy wybór niż dalsze inwestowanie w Sadajewa…
Komentarze