Pindera: Powód do dumy

Sporty walki
Pindera: Powód do dumy
fot. Polsat Sport

James De Gale zrealizował cel. Pokonał w Bostonie Andre Dirrella, zdobył pas IBF w wadze super średniej i został pierwszym w Zjednoczonym Królestwie złotym medalistą olimpijskim, który sięgnął po tytuł zawodowego mistrza świata.

Wcześniej tej sztuki dokonał Lennox Lewis, ale on olimpijskie złoto w Seulu (1988) zdobył dla Kanady. Dopiero później wrócił do rodzinnej Anglii i został zawodowym czempionem wagi ciężkiej. Dlatego nie on, tylko 29. letni De Gale jest pierwszym Brytyjczykiem, który wygrał igrzyska i wywalczył pas mistrza świata na profesjonalnym ringu.

Walka z Dirrellem, brązowym medalistą igrzysk w Atenach (2004 - kat. 75 kg) nie była łatwa. Prawdę mówiąc o sukcesie Anglika zadecydowała druga runda, którą wygrał 10:7. James De Gale dwukrotnie rzucił w tym starciu na deski starszego o trzy lata Amerykanina i zyskał przewagę punktową, której nie oddał do końca.

Dwóch sędziów punktowało jednak tylko 114:112 dla nowego mistrza świata, więc gdyby De Gale nie wygrał dwóch ostatnich rund mistrzem zostałby Dirrell lub przy remisie tytuł dalej byłby wakujący.

Gdy walczy dwóch mańkutów, to pojedynek na ogół piękny nie jest. Tym razem emocji jednak nie zabrakło, niewiele przecież brakowało, by walka skończyła się już w drugiej rundzie. Na półmetku przewaga Anglika była wyraźna, ale w kolejnych starciach sprawy w swoje ręce wziął Dirrell i szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na jego stronę. I kiedy był już bliski szczęścia De Gale się zmobilizował i  ostatecznie wyszarpał mistrzowski pas. Jest teraz czempionem IBF w wadze super średniej.

A rodzina Dirrellów musiała przełknąć kolejną, gorzką pigułkę. Najpierw, kilka tygodni temu pas WBC w tej samej kategorii stracił młodszy brat Anthony, teraz przegrał Andre. To jego druga porażka w karierze, pierwszej doznał sześć lat temu w Nottingham, też z rąk Anglika, Carla Frocha. I podobnie jak w tym przypadku była ona nieznaczna, dla wielu wątpliwa.

Dla Jamesa De Gale’a otwiera się teraz nowy okres w sportowym życiu. Kiedy cztery lata temu przegrywał kontrowersyjnie z Georgem Grovesem  wydawało się, że być może nigdy nie doczeka się wielkiej szansy. Minęło pięć miesięcy i był mistrzem Europy. Pas ten odebrał Piotrowi Wilczewskiemu, wygrywając minimalnie, dwa do remisu, ale nie zachwycił. Na pewno wtedy nie był kandydatem do tytułu mistrza świata.

Ale szedł od zwycięstwa do zwycięstwa, pokonał pewnie dziewięciu rywali i ustawił się w kolejce do walki o pas IBF. I doczekał się wielkiej szansy, którą w wielkim stylu wykorzystał.

Teraz to on będzie rozdawał karty. Mistrzowie WBC (Badou Jack) i WBO (Arthur Abraham) są w jego zasięgu, zobaczymy w jakiej formie będzie znakomity Andre Ward (WBA), który wraca na ring po długiej przerwie 20 czerwca. Jego rodak, Carl Froch przed odejściem na sportową emeryturę chce jeszcze walki, która przyniesie mu rozgłos  i wielkie pieniądze, więc zamierza stanąć w ringu z królem wagi średniej, Giennadijem Gołowkinem.

Być może wcześniej czy później dojdzie do rewanżu De Gale’a z Grovesem, który ma szansę wcześniej zmierzyć się z Badou Jackiem i odebrać mu pas WBC. Gdyby tak się stało, to rewanż miałby  znacznie poważniejszy wymiar.

Jedno jest jednak pewne, James De Gale przeszedł już do historii, jest pierwszym Brytyjczykiem, który do olimpijskiego złota dołożył pas zawodowego mistrza świata. I ma z czego być dumnym.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze