Pindera: Królewski wieczór w Londynie

Sporty walki

Trzy walki o mistrzostwo świata, do tego porywający występ przyszłego czempiona wagi ciężkiej, bo za takiego uchodzi Anthony Joshua. Czego chcieć więcej ?

Najwięcej braw zebrał 25. letni Joshua, złoty medalista ostatnich igrzysk w Londynie (2012). Odniósł trzynaste zwycięstwo w zawodowej karierze, trzynaste przed czasem. Tym razem jego rywal, doświadczony Amerykanin Kevin Johnson wytrzymał kilka minut i został poddany w drugiej rundzie. Tak naprawdę nie miał już ochoty walczyć po pierwszej, bo wiedział czym to grozi. Po gongu kończącym pierwsze starcie padł po ciosie Anglika jak ścięty i sekundanci musieli go wyciągać spod lin, a później polewać głowę wodę, by doszedł do siebie. Tak jak na starych filmach pokazujących bokserskie wojny z początku ubiegłego wieku.

 

Ale w O2 Arena w Londynie żadnej wojny nie było. Mierzący prawie dwa metry, zbudowany jak gladiator Joshua bawił się z Johnsonem, którego sześć lat temu nie potrafił nawet raz rzucić na deski sam Witalij Kliczko, jak z dzieckiem. Amerykanin, który nigdy nie przegrał przed czasem, powiedział przed tym pojedynkiem, że jeśli przegra kończy karierę. I właśnie ogłosił jej zakończenie, pytanie tylko czy dotrzyma słowa.

 

A co dalej z Joshuą ? Czeka go piękna przyszłość. Ma wszystko to co potrzebne, by zostać mistrzem świata wagi ciężkiej. Jest dziś najszybszym zawodnikiem w tej kategorii, bije efektowne i skuteczne serie, ale na prawdziwy sprawdzian przyszłego czempiona musimy jeszcze trochę poczekać. Myślę, że w przyszłym roku Joshua będzie gotowy na wielkie wyzwania.

 

Z walk o tytuły, tak jak sądziłem najłatwiej poradził sobie Kell Brook broniący pasa IBF w wadze półśredniej. Anglik w szóstej rundzie zastopował swojego rodaka, byłego mistrza świata amatorów Frankie Gavina. Nie pomogła odwrotna pozycja rywala, ani jego ostrożna postawa. Brook konsekwentnie, od pierwszego gongu zmierzał do celu i wreszcie dopiął swego. To bardzo solidny mistrz tej kategorii, zasługujący już na wielkie walki.

 

O Wenezuelczyku Jorge Linaresie też można po tej gali pisać w dobrym tonie. Były mistrz wagi piórkowej i superpiórkowej, w starciu z Anglikiem Kevinem Mitchellem bronił pasa WBC kategorii lekkiej i choć zaczął dobrze, to w piątej rundzie dał się trafić i wylądował na deskach. Szybko się jednak pozbierał i w dziesiątym starciu rozbił mocno zapuchniętego (lewe oko) przeciwnika, który miał już dość.

 

Sporą niespodziankę swoim sympatykom sprawił Walijczyk Lee Selby odbierając tytuł mistrza świata wagi piórkowej (IBF) Jewgienijowi Gradowiczowi. Pokazał przy tym jak skuteczna może być mądra, aktywna defensywa. W ósmej rundzie walka została zatrzymana z uwagi na porozcinaną twarz Rosjanina, choć można z tą decyzją polemizować. Nie można jednak dyskutować z werdyktem punktowym sędziów, którzy widzieli wygraną, i to wysoką, Walijczyka. Selby był zdecydowanie lepszy i zasłużył na zwycięstwo, tak samo jak organizatorzy zasłużyli na wielkie brawa, bo całe widowisko w 02 Arena  mogło się podobać. To był naprawdę królewski wieczór w Londynie.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze