Kontrowersyjny karny i rzeź w Atenach. Poznaj historię finałów włosko-hiszpańskich

Piłka nożna
Kontrowersyjny karny i rzeź w Atenach. Poznaj historię finałów włosko-hiszpańskich
fot. PAP

W sobotnim finale Ligi Mistrzów FC Barcelona zmierzy się z Juventusem Turyn. To siódma w historii hiszpańsko-włoska konfrontacja w spotkaniu o najważniejsze klubowe trofeum w Europie. Poprzednie boje przyniosły wiele emocji, dobrej piłki, ale również zaskakujące rozstrzygnięcia.

W pierwszych edycjach Puchar Europy zdominowały kluby z południa kontynentu, a w podziale łupów obok Włochów i Hiszpanów partycypowali jeszcze tylko Portugalczycy (dwa triumfy SL Benfica Lizbona: 1961, 62). Dominację południowców może podkreślić fakt, że dopiero w 1970 roku (XV edycja PE) po raz pierwszy zabrakło w finale drużyny z półwyspów: Iberyjskiego lub Apenińskiego.

 

Kontrowersyjny karny

 

Do pierwszej konfrontacji włosko-hiszpańskiej doszło już w premierowej edycji Pucharu Europy, wiosną 1956 roku Real Madryt wyeliminował AC Milan na etapie półfinałów (4:2, 1:2). Rok później ekipy z tych krajów zmierzyły się w wielkim finale, a w szranki z Realem stanęli piłkarze Fiorentiny. Królewscy byli zdecydowanym faworytem z wielu powodów: bronili tytułu, grali na własnym boisku, byli dopingowani przez blisko 125 tysięcy kibiców zgromadzonych na trybunach i mieli w składzie plejadę gwiazd światowego futbolu. Drużyna, w której wiedli prym tacy zawodnicy, jak Alfredo Di Stéfano, Héctor Rial czy Francisco Gento została po pierwszym pucharowym triumfie wzmocniona kolejnym asem. Raymond Kopa w pierwszym finale reprezentował barwy pokonanego Stade de Reims, wówczas wypatrzyli go działacze Realu i namówili do zmiany barw klubowych. Miał być partnerem Di Stéfano w ataku i choć obaj panowie nie przepadali za sobą poza boiskiem, sięgnęli wspólnie po trzy kolejne Puchary Europy dla ekipy z Madrytu.

 

Przebieg meczu nie zaskoczył ekspertów. Królewscy atakowali, Włosi głównie się bronili,  czyniąc to dosyć skutecznie i - przez 70 minut - sprzyjało im szczęście. Decydująca akcja meczu miała miejsce właśnie na dwadzieścia minut przed końcem gry: szarżę Enrique Mateosa na bramkę Fiorentiny włoscy obrońcy zatrzymali na (Włosi twierdzili, że przed) linii pola karnego. Gospodarzom pomagają ściany, a czasami również sędziowie. Holenderski arbiter Leo Horn bez wahania podyktował rzut karny, mimo iż sędzia liniowy sygnalizował, że w tej sytuacji Mateos był na spalonym! Di Stéfano bez kłopotów wykorzystał jedenastkę, posyłając piłkę w prawy róg bramki rywali. Włosi musieli się otworzyć, a to była woda na młyn dla gospodarzy. Wystarczyło pięć minut, by Francisco Gento znalazł się w sytuacji sam na sam z Giuliano Sartim. Hiszpan bez kłopotów posłał piłkę nad wychodzącym bramkarzem i ustalił wynik meczu. Zwycięzcy otrzymali trofeum z rąk generała Francisco Franco - ówczesnego dyktatora Hiszpanii i wielkiego sympatyka Realu.

 

Finał w cieniu tragedii

 

Rok później doszło do kolejnej włosko-hiszpańskiej konfrontacji. W 1958 roku w finale Pucharu Europy Real zmierzył się tym razem z AC Milan. Ten finał rozegrano w cieniu wielkiej tragedii. W katastrofie lotniczej, która miała miejsce 6 lutego 1958 roku w Monachium, zginęły 23 osoby, w tym ośmiu piłkarzy Manchesteru United. W tej trudnej sytuacji piłkarze MU nie byli w stanie pokonać w półfinale drużyny z Mediolanu i to podopieczni Giuseppe Vianiego awansowali do decydującej rozgrywki.

 

Tamten finał był pod wieloma względami pionierski: po raz pierwszy decydujący mecz rozegrano na neutralnym terenie (na stadionie Heysel w Brukseli) i po raz pierwszy o wyniku decydowała dogrywka. Po godzinie gry wynik otworzył słynny urugwajski napastnik Juan Schiaffino. Później kibice byli świadkami trzech trafień w ciągu pięciu minut: wyrównał Di Stéfano, następnie trafił Argentyńczyk Ernesto Grillo i Milan znów był na prowadzeniu. Héctor Rial znów wyrównał na dziesięć minut przed końcem. Decydujący cios Królewscy wyprowadzili w 108. minucie meczu: Francisco Gento strzelił zza pola karnego, a piłka wturlała się tuż przy lewym słupku bramki Włochów. Główny bohater tego spektaklu stwierdził po latach, że to właśnie starcie z Milanem było najlepszym z pięciu zwycięskich finałów Realu w latach 1956-60.

 

Di Stéfano i spółka kontra catenaccio

 

Do trzech razy sztuka, mogą powiedzieć włoscy kibice o finałowych bataliach z Hiszpanami, bo właśnie za trzecim podejściem - w walce o Puchar Europy 1964 - udało się piłkarzom z Półwyspu Apenińskiego pokonać w finale Hiszpanów. Italię reprezentował tym razem Inter Mediolan, a Hiszpanię – po raz kolejny madrycki Real. Królewscy z Di Stéfano, Gento a także Węgrem Ferencem Puskásem w składzie próbowali wrócić na europejski tron. Co ciekawe, po drodze – w ćwierćfinale, ograli obrońców trofeum - AC Milan (4:1, 0:2), ale w starciu z drugą ekipą z Mediolanu nie poszło im już tak dobrze.

 

W składzie Interu kilka nazwisk budzi wrażenie do dziś: Włosi Giacinto Facchetti i Sandro Mazzola, Brazylijski napastnik Jair, czy hiszpański pomocnik Luis Suárez (do Interu przyszedł z Barcelony!). Na ławce Helenio Herrera - trener, który upowszechnił "catenaccio" - system taktyczny, który kładł nacisk na bronienie dostępu do własnej bramki bardziej, niż zdobywanie bramek. W Wiedeńskim finale Nerazzurri gole jednak zdobyli i to aż trzy. Tuż przed przerwą potężną bombę do siatki Realu posłał Mazzola, a w 61. minucie strzałem z dystansu Aurelio Milani podwyższył na 2:0. Real zdobył kontaktową bramkę, gdy po rzucie rożnym akrobatycznymi zdolnościami popisał się Felo. W kolejnych minutach kotłowało się pod bramką Interu: Armando Picchi wybił piłkę z pustej bramki, ale to Włosi zadali decydujący cios. Mazzola wykorzystał błąd José Santamaríi i ustalił wynik meczu na 3:1 dla mistrzów Włoch.

 

Atomowy wolny

 

Po okresie dominacji południowców do głosu zaczęły dochodzić kluby z innych części Europy: najpierw Brytyjczycy, następnie Holendrzy i Niemcy. Na hiszpańsko-włoski finał trzeba było czekać blisko trzy dekady – do  roku 1992. Na Wembley FC Barcelona zmierzyła się z Sampdorią Genua i to prowadzeni przez Johana Cruyffa Katalończycy byli faworytami tej batalii. Barcelona miała w składzie więcej gwiazd: Andoni Zubizarreta w bramce, Ronald Koeman w defensywie, w pomocy Michael Laudrup, Jose Bakero i młody - zdolny Pep Guardiola, do tego duet napastników Julio Salinas - Christo Stoiczkow. Sampdoria nie była jednak bez szans - klub przeżywał wówczas swój złoty okres, pasmo sukcesów na moment tylko przerwane przez warszawską Legię w ćwierćfinale PZP 1990/91. Największą gwiazdą ekipy z Genui był wówczas Gianluca Vialli.

 

Katalończycy mieli przewagę, ale Gianluca Pagliuca znakomicie interweniował przy strzałach Salinasa, a przy próbie Stoiczkowa Włochów uratował słupek. Zwycięzcy nie wyłoniło ani 90 minut gry, ani pierwsza połowa dogrywki. Gdy wszyscy szykowali się już na konkurs rzutów karnych, w 112. minucie gry, po faulu na  Eusebio niemiecki arbiter Aron Schmidhuber podyktował rzut wolny dla Barcelony z okolicy 20. metra. Sądząc po reakcji piłkarzy oraz ławki ekipy z Genui, Włosi przeczuwali, co się zaraz stanie. Ronald Koeman był wówczas najlepszym w Europie specjalistą od takich sytuacji... Krótkie rozegranie piłki, rozproszony włoski mur i bomba Holendra ugrzęzła w siatce Sampdorii przesądzając o wyniku meczu. Po końcowym gwizdku sędziego piłkarze Barcelony zamienili nietypowe - pomarańczowe stroje, w których zagrali, na klasyczne klubowe koszulki, a puchar z rąk Prezydenta UEFA Lennarta Johanssona odebrał nie kapitan Dumy Katalonii – bramkarz  Andoni Zubizarreta, lecz najstarszy stażem w drużynie – obrońca  José Ramón Alexanko.

 

Rzeź w Atenach

 

W 1994 roku w Atenach - FC Barcelona zmierzyła się w finale z AC Milan. Zdecydowanym faworytem była ekipa z Katalonii, która oprócz gwiazd finału sprzed dwóch lat, miała w składzie słynnego Brazylijczyka Romário. Na podopiecznych Fabio Capello stawiali chyba tylko najzagorzalsi fani Rossonerich. To już nie był wielki Milan z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. W drużynie nie było już słynnego holenderskiego tria Ruud Gullit - Marco van Basten - Frank Rijkaard, a na domiar złego w finale nie mogli zagrać dwaj najważniejsi obrońcy Milanu: Franco Baresi i Alessandro Costacurta. Drużyna, na którą nikt nie liczył urządziła bezradnym faworytom rzeź na oczach 70. tysięcy kibiców zgromadzonych na Stadionie Olimpijskim. Wynik 4:0 to największy pogrom w historii hiszpańsko-włoskich finałowych batalii.

 

Głównym bohaterem widowiska był bez wątpienia Dejan Savićević. W 22. minucie czarnogórski pomocnik przeprowadził indywidualną akcję, po której Daniele Massaro wpakował piłkę do pustej bramki. W ostatnich sekundach pierwszej połowy Massaro trafił po raz drugi, tym razem z okolicy dziesiątego metra po podaniu Roberto Donadoniego. Dwie minuty po przerwie było już po meczu. Savićević ośmieszył najpierw Miguela Ángela Nadala, a po chwili bramkarza Zubizarretę, pakując mu piłkę za kołnierz. Efektowny gol na 3:0 był ozdobą tego finału. Kilka minut później Marcel Desailly ustalił rezultat spotkania, a przez ostatnie pół godziny piłkarze z Mediolanu wyczekiwali na moment wręczenia trofeum.

 

Zwolniony po triumfie

 

Do szóstej w historii finałów PE/LM włosko-hiszpańskiej konfrontacji doszło w 1998 roku, gdy w Amsterdamie Juventus Turyn zmierzył się z Realem Madryt. Tym razem więcej szans dawano Włochom. Obie ekipy były naszpikowane gwiazdami (Didier Deschamps, Zinedine Zidane, Edgar Davids, Filippo Inzaghi, Alessandro Del Piero - Juve, Roberto Carlos, Fernando Redondo, Raúl, Predrag Mijatović, Fernando Morientes, Davor Šuker - Real), ale to Stara Dama miała za sobą zdecydowanie lepszy sezon. Podopieczni Marcello Lippiego obronili tytuł mistrzów Włoch, a do finału Ligi Mistrzów awansowali po raz trzeci z rzędu. Królewscy na zwycięstwo w najważniejszym z europejskich pucharów czekali od 1966 roku, w finale znaleźli się po 17 latach, ale sezon 1997/98 był dla nich wyjątkowo nieudany. Zajęli dopiero czwarte miejsce w lidze, a z Pucharem Króla pożegnali się już w 1/8 finału po kompromitującej porażce (1:0, 1:2) z drugoligowym Deportivo Alavés. Posada trenera Juppa Heynckesa była więc mocno zagrożona.

 

Piłkarze z Turynu mieli w tym spotkaniu przewagę, ale dogodnych sytuacji nie wykorzystał Filippo Inzaghi. Jedyną bramkę meczu zdobył w 66. minucie Predrag Mijatović. Serb dopadł w polu karnym do bezpańskiej piłki, położył bramkarza Starej Damy Angelo Peruzziego i wpakował futbolówkę do siatki. W końcówce meczu błąd popełnił arbiter Hellmut Krug, który nie potrafił policzyć, ile kartek pokazał Clarence Seedorfowi. Po 32. latach Puchar Europy powrócił do Madrytu, ale ten triumf nie zdołał uratować posady Heynckesa. Prezes Królewskich Lorenzo Sanz podziękował niemieckiemu szkoleniowcowi za współpracę. Piętnaście lat później Heynckes po raz drugi w trenerskiej karierze wygra Ligę Mistrzów, tym razem z Bayernem Monachium i po tym triumfie również pożegna się z posadą.

 

Włosko-hiszpańskie finały:

 

1957 - Real Madryt – ACF Fiorentina 2:0 (0:0)
1958 - Real Madryt – AC Milan 3:2 (0:0, 2:2)
1964 - Inter Mediolan – Real Madryt 3:1 (1:0)
1992 - FC Barcelona – Sampdoria Genua 1:0 (0:0, 0:0)
1994 - AC Milan – FC Barcelona 4:0 (2:0)
1998 - Real Madryt – Juventus Turyn 1:0 (0:0)
2015 - FC Barcelona – Juventus Turyn

 

W sobotę 6 czerwca w finale Ligi Mistrzów FC Barcelona zmierzy się z Juventusem Turyn. Na Stadionie olimpijskim w Berlinie dojdzie do siódmej w historii finałowej batalii włosko-hiszpańskiej. W poprzednich czterokrotnie górą byli Hiszpanie, dwukrotnie wygrywali Włosi. Przedstawiciele tych dwóch krajów najczęściej w historii tworzyli finałową parę PE i LM:

 

7 - Hiszpania/Włochy (1957, 1958, 1964, 1992, 1994, 1998, 2015)
6 - Anglia/Niemcy (1975, 1977, 1980, 1982, 1999, 2012)
5 - Włochy/Holandia (1969, 1972, 1973, 1995, 1996)
4 - Hiszpania/Niemcy (1960, 1974, 2001, 2002)
4 - Anglia/Hiszpania (1981, 2006, 2009, 2011)
4 - Anglia/Włochy (1984, 1985, 2005, 2007).

Robert Murawski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze