Iwanow: Kamil Kiereś - dobry trener! Mimo, że wyników (na razie) nie ma...

Piłka nożna
Iwanow: Kamil Kiereś - dobry trener! Mimo, że wyników (na razie) nie ma...
fot. PAP

PGE GKS Bełchatów po raz drugi w ciągu trzech lat przeżywa gorycz degradacji z T-Mobile Ekstraklasy i znów z tym mało przyjemnym faktem łączy się nazwisko tego samego trenera. Dwa lata temu mimo szaleńczej wiosennej pogoni, gry efektownej i efektywnej, „Brunatni” opuścili jednak szeregi najlepszych.

Nie mieli wtedy szczęścia, bo w jakiejś mierze zadecydowała o tym kałuża, w której po urwaniu chmury zatrzymała się piłka dobita później przez ówczesnego zawodnika Jagiellonii Białystok Euzebiusza Smolarka. We wtorek przeciw Koronie fart też nie był po stronie bełchatowian. Bo jak można nazwać sytuację, gdy po bramce na 2-1 w 90. minucie 180 sekund później traci się wyrównującego gola?
 

Najbardziej dziwne jest to, że oba te przypadki zapisane zostaną w CV Kamila Kieresia. Trenera, którego zawsze ceniłem za umiejętności, warsztat, inteligencję oraz umiejętność stworzenia zespołu, który wie, co ma grać, jest powtarzalny i stara się tworzyć futbolowe widowiska, choć przecież w scenerii stadionu przy Sportowej nie jest to sprawa najłatwiejsza. Do tego człowieka, który ma dobrą rękę do kształtowana piłkarzy (bracia Mateusz i Michał Makowie, Seweryn Michalski, Kamil Wacławczyk, Adrian Basta, Damian Szymański) albo ich odbudowywania (Rafał Kosznik, Łukasz Madej, Arkadiusz Piech, Maciej Małkowski ). To przecież z Bełchatowa – i to pierwszoligowego - do kadry Adama Nawałki trafił Maciej Wilusz. To właśnie z tego klubu to Legii Warszawa wytransferowano Arkadiusza Malarza, który na jakiś czas wygryzł ze składu Dusana Kuciaka. I kto wie, jak potoczyłby się jego los gdyby nie czerwona kartka w ligowej potyczce na stadionie Lecha.

 

Zwróćmy uwagę, że wyżej pojawiają się tylko polskie nazwiska. Kiereś rzadko korzysta z zagranicznego - często różnej jakości – futbolowego tworzywa. A jeśli już miało to miejsce, to się zawodził. Teraz nawet na tak obiecującym przed dwoma laty Emiljusie Zubasie, któremu daleko było o tego, co jeszcze niedawno w naszej lidze wyczyniał.  


Mimo kiepskiego obrazu dwóch spadków swego zdania o trenerze Bełchatowa ciągle jednak nie zmieniam.  W przypadku Kieresia raczej nie mamy do czynienia z typowym w takich momentach określeniu: „Dobry trener, tylko wyników nie ma.”


Po pierwsze: ciężko jest w całości obwiniać tylko jedną osobę za spadki, bo w obu tych przykrych dla PGE sezonach nie prowadził on zespołu od początku do końca – swą rękę do degradacji przyłożyły też osoby Jana Złomańczuka, Michała Probierza (sic!), a w tych rozgrywkach Marka Zuba. W obu sezonach do gaszenia pożaru zawsze wzywano Kieresia. I to nie tylko dlatego, że był pod ręką, znał zespół i ważna była „ekonomia”.


Po drugie: nie jest łatwo pracować w klubie, który nie ma nawet „średniego” wsparcia kibiców”.  Bo Bełchatów to nie dość, że nie metropolia, to jeszcze od lat „rządzi” tu przecież siatkówka. Być może zmniejsza to nieco presję, ale bez niej w sporcie ciężko o wyjątkowe osiągnięcia. Okay, niespełna dekadę temu PGE było bliskie mistrzostwa, za kadencji Oresta Lenczyka, ale czasy były wtedy zupełnie inne. Legia i Lech nie miały takich budżetów jak teraz, Wisła była ósma. A tytuł zdobyło wówczas Zagłębie Lubin, a Bełchatów miał w swoim składzie takie tuzy jak reprezentanci Polski w osobach Łukasza Garguły czy Radosława Matusiaka.


Po trzecie: władze klubu wysyłają sprzeczne komunikaty. Chcemy tego szkoleniowca, czy nie? Bo najpierw stanowiska go pozbawiamy, albo przyjmujemy jego dymisję, by za chwilę znów po niego sięgać? Niby kontrakt jest teraz na długo, bo do 2016 roku, ale wiadomo, że w Polsce o długości pracy wcale nie decyduje umowa.


Kiereś pracuje w PGE od ponad dekady i chyba czas, by wreszcie zasmakował innego chleba. W Bełchatowie zawsze był odpowiedzialny i lojalny, wykonywał te zadania, które zarząd mu powierzał.  Nigdy na nic nie narzekał. No, może ostatnio, trochę,  na nie pozwalający się zregenerować kalendarz. W jedynym przeprowadzonym przez siebie od początku do końca sezonie uzyskał awans. Fakt, była to tylko Pierwsza Liga, do której teraz wraca, ale konsekwencja działania klubu wówczas przyniosła spełnienie oczekiwań.


Jeśli Kiereś ma taką wizję, niech zostanie „Fergusonem Bełchatowa”. Pracował w tym klubie już w wielu rolach i żadna praca nie jest mu obca. Ale ja uważam, że czas jednak, by spróbował swych sił wreszcie gdzieś indziej. Bo ma potencjał i jest w stanie ściągnąć ze swych barków „klątwę z Bełchatowa”. Bo to dobry trener. Nawet, jeśli (na razie) wyjątkowo wybitnych wyników nie ma.

Bożydar Iwanow, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze