Jak Zebra stała się Damą – siedem finałów Juventusu

Piłka nożna
Jak Zebra stała się Damą – siedem finałów Juventusu
fot. PAP

Dwa świetne występy Zbigniewa Bońka, jedna wielka tragedia i pięć sromotnych porażek. Choć były momenty wspaniałe, Liga Mistrzów (wcześniej Puchar) ewidentnie Juventusu nie lubi – tylko Benfica przegrała tyle samo finałów. Dziś włoski zespół to już „Dama” bardzo doświadczona, żeby nie powiedzieć stara. W drodze do Berlina, przypominamy wszystkie jej siedem wielkich randek. Co z tego, że tylko dwie skończyły się dłuższymi związkami...

Heysel. Zdecydowanie najsłynniejszy finał z udziałem Juventusu. Finał na cmentarzu... Anglicy i Włosi, jedna trybuna, buforem bezpieczeństwa grupa dwóch tysięcy Belgów. W dłoniach pijanych fanów LFC kamienie, noże i metalowe pręty wyrwane z bram oddzielających sektory. Szarża. Uciekać nie było gdzie – zaporą mur kończącej się trybuny. Ten zresztą wkrótce nie wytrzymał, a cegły i cement pozbawiły życia kolejnych tifosów. Innych stratowali rodacy uciekający na bieżnię. Anglicy gonili ich jednak do skutku. Byli jak w transie. Na ich dłoniach spoczęła krew 32 Włochów, czterech Belgów, dwóch Francuzów oraz Irlandczyka z Północy.

ZWYCIĘSTWA

29 maja 1985, Bruksela

Juventus – Liverpool 1:0

„Ewentualne odwołanie meczu może być zarzewiem jeszcze większej tragedii” - stwierdziła UEFA i o 21:40, półtorej godziny po planowym rozpoczęciu spotkania, zawodnicy byli już na boisku. Co zrozumiałe, nie podali sobie dłoni, nie byli w stanie dać z siebie stu procent i – jakby pamiętając o tym, co stało się na trybunach – unikali nieczystych zagrań. Do 57. minuty.

To właśnie wtedy Zbigniew Boniek otrzymał genialne, krosowe podanie od Michela Platiniego, ruszył między dwóch Anglików i tuż przed szesnastką padł faulowany przez Gary'ego Gillespiego. Sędzia Andre Daina, truchtający gdzieś na środku boiska – ku zdziwieniu całego stadionu – odgwizdał jedenastkę, którą na gola i zarazem pierwszy triumf Juventusu w Pucharze Mistrzów przekuł Michel Platini. UEFA oczywiście szybko zdementowała plotki, jakoby zwycięstwo Włochów miało być ustawione.

W międzyczasie fani Juve wnieśli na bieżnię transparent z hasłem „Red animals”. Inicjatywę skwitowały oklaski.

- To miał być najpiękniejszy dzień w moim życiu, ale teraz, po tej tragedii, nie mogę się cieszyć ani ja, ani moi koledzy. Wśród ofiar i rannych byli bowiem ich znajomi, może nawet krewni – tego jeszcze nie wiemy. Trudno mi w ogóle o tym mówić – skwitował sytuację Zbigniew Boniek. Juventus nie odebrał Pucharu z rąk prezydenta UEFA. Po ostatnim gwizdku cała drużyna udała się do szatni, skąd za moment wybiegła niosąc trofeum w stronę swoich kibiców. Po drugiej stronie stadionu wciąż leżały ciała zamordowanych...

22 maja 1996, Rzym

Juventus – Ajax 1:1 (4:2 w karnych)

Piłkarze „Starej Damy” po triumfie na Heysel przywiązali do uchwytów Pucharu Mistrzów dwie czarne wstążki. Jej ówczesny kapitan Gaetano Scirea – który notabene zginął cztery lata później w wypadku samochodowym w Polsce – powiedział wtedy do czekających na lotnisku kibiców: „Przywiozłem wam nie trofeum piłkarskie... tylko urnę z tymi, którzy odeszli.”. 11 lat później, chwilę przed meczem z Ajaxem, jego następca Gianluca Vialli dodał: „Jeśli chodzi o nasz klub, to Juventus do tej pory nie zdobył Pucharu Mistrzów. O 1985 roku nie rozmawiamy w kategoriach zwycięstwa...”.

Faworytem tym razem był Ajax. - Szybkość przeprowadzania akcji przez rywali budzi respekt – mówił Marcello Lippi. Holendrów zdziesiątkowały jednak kontuzje: wypadł Marc Overmars, Patrick Kluivert wszedł dopiero na drugą połowę. Lippi wykorzystał tę słabość i założył pressing na całym boisku. W zwycięstwie pomogła mu klasa 21-letniego wirtuoza Alessandro Del Piero, który rok wcześniej przejął koszulkę z dziesiątką po samym Roberto Baggio. Właśnie po jego akcji, bardzo dynamicznej zresztą, w 12. minucie Fabrizio Ravanelli skierował piłkę do pustej bramki. I choć Jari Litmanen wyrównał jeszcze przed przerwą, Ajax grał później tak niepewnie, że ewentualna wygrana przeszła do gatunku science-fiction.

- Pogodziłem się z porażką jeszcze zanim zaczęto strzelać karne – wyznał dziennikarzom Louis Van Gaal. - Tym razem wygrał futbol – podsumował Lippi.

PORAŻKI

30 maja 1973, Belgrad

Ajax – Juventus 1:0

Juve podejmowało Ajax także w swoim pierwszym finale Pucharu Mistrzów. Holendrzy mieli jasny cel: zdobyć trofeum trzeci raz z rzędu i tym samym zbliżyć się do Realu, który uczynił to pięciokrotnie.

Johnny Rep ustalił wynik spotkania już na samym jego początku – przez kolejne 85 minut Juventus dwoił się i troił, nadawał ton grze i nic z tego nie miał. Po meczu nie brakowało opinii, że Ajax po prostu zawiódł. Dziennikarze stwierdzili, że nie włożył w grę nawet 50 procent swojego potencjału, najlepszym jego zawodnikiem wybierając... stopera. - Horst Blankenburg to libero przyszłości – ocenił jeden z nich, a Johan Cruyff dodał, że jego kolega już teraz jest lepszy od swojego rodaka Franza Beckenbauera. Słynny „Jopie” tego dnia zdecydowanie na drugim planie.

Pierwszy finał Juventusu, pierwsza kompromitacja – bo tak to trzeba nazwać, z Ajaxem grającym na pół gwizdka – ale bynajmniej nie ostatnia.

25 maja 1983, Ateny

HSV – Juventus 1:0

Oczekiwania były wielkie. Proporczyki z hasłem „Juventus FC campioni d'Europe” rozchodziły się pod Akropolem jak świeże bułeczki. Pojawiły się nawet pogłoski o wyprodukowaniu przez włoską mafię 50 tysięcy fałszywych biletów. To bez znaczenia, że okazały się one zmyślone – Ateny i tak w całej swej rozległości należały tego wieczora do Italii.

Jak wielkie musiało być rozczarowanie fanów Juventusu, ciężko sobie nawet wyobrazić. „Czołgi z Hamburga zmiażdżyły gwiazdy Turynu” - pisał popularny dziennik sportowy „Foz”. - I to ma być najlepsza drużyna w Europie? Tak grają najlepsi piłkarze Włoch, Francji i Polski?! Żadnej organizacji, żadnego porządku w drużynie. Juventus urządził sobie coctail-party, na którym wszyscy byli sobie obcy, ale udawali wielkie figury – grzmiał z kolei Walter Lutz, dziennikarz zuryskiego „Sportu”.

Dino Zoff interweniował niepewnie. Platini z własnej inicjatywy unikał wykonywania rzutów wolnych. Tylko Boniek w całym tym towarzystwie grał na swoim zwykłym poziomie. Przebojowy, żywotny, za wszelką cenę chciał wygrać... Niestety, żaden z kolegów nie rozumiał jego intencji. To właśnie on – wybijając strzał Manfreda Kaltza z samej linii bramkowej – uchronił Juve przed jeszcze większą kompromitacją. - Był to najgorszy występ „Starej Damy” jaki kiedykolwiek widziałem – podsumował prezydent UEFA, Artemio Franchi.

28 maja 1997, Monachium

Borussia Dortmund – Juventus 3:1

Tego roku „Zebry” obchodziły stulecie i kończyły właśnie wspaniały sezon – Puchar Interkontynentalny, Superpuchar Europy, 24. mistrzostwo Włoch. Triumf w Pucharze Mistrzów znów miał być jedynie formalnością. - Co to jest Borussia Dortmund dla zespołu, który dopiero co rozwalił Ajax, Manchester United i PSG? - pytali we Włoszech. Nic to, że aż pięciu zawodników BVB grało wcześniej dla Juve, nic to, że finał rozgrywano w Monachium, a kibice czarno-żółtych wypełnili stadion w 75 procentach. „Stara Dama” po raz kolejny zaznała upokorzenia.

Niemcy pokonali Włochów ich własną bronią – bezbłędną defensywą oraz morderczymi kontrami, a dwie bramki „Kallego” Riedle'a, obie w odstępie pięciu minut, padły jak na ironię po błędach defensorów „Starej Damy”. Niemiec wyznał potem, ze scenariusz spotkania – w najmniejszym detalu – przyśnił mu się poprzedniej nocy...

Juve cały mecz na kolanach. Vieri pudłował raz za razem, Zidane obijał słupki (taką wtedy mieli pakę!) i tylko Del Piero – jak zwykle po dynamicznej akcji – udało się zdobyć bramkę. Była to co prawda bramka kontaktowa, ale pół godziny później kropkę nad zwycięstwem BVB postawił 20-letni Lars Ricken. 16 sekund po zmienieniu Stephane'a Chapuisata i kilkunastometrowym rajdzie, przelobował wychodzącego Angelo Peruzziego. - Siedząc na ławce rezerwowych zaobserwowałem, że bramkarz Juventusu często opuszcza swój posterunek. Jednak nigdy nie przypuszczałem, że uda mi się strzelić do siatki za pierwszym dotknięciem piłki – mówił po meczu bohater BVB.

Kibice Juve zaczęli opuszczać stadion. Ich odpowiednicy w czarno-żółtych barwach zaczynali fetę. Była 71. minuta.

20 maja 1998, Amsterdam

Real Madryt – Juventus 1:0

Na stadion mogło wejść tylko 45 tysięcy kibiców. Chętnych było dwa razy więcej. Jeden z taksówkarzy wyczuł interes i sprzedał na lotnisku dwa bilety po pięć tysięcy dolarów sztuka! Faworytem znów Juventus, bo Real w wyraźnym dołku – dopiero czwarte miejsce w La Liga oraz porażka w 1/8 finału Copa del Rey z drugoligowym Deportivo Alaves. Galaktyczna era miała dopiero nadejść, Zidane jeszcze po drugiej stronie.

Sam mecz nie porywał. 6/10 – ocenił komentujący go Johan Cruyff. Najlepszym piłkarzem – zdecydowanie Fernando Hierro. Madrycki defensor włoskich napastników wyprzedzał co najmniej o klasę: groźne strzały z rzutów wolnych, zawsze pierwszy w pojedynkach biegowych. Zidane z kolei znów imponował techniką, ale nic poza tym. Inzaghi z Del Piero rażąco nieskuteczni, tylko Davids potrafił wykreować sobie dość groźną sytuację, kiedy ograł trzech rywali i wpadł w pole karne, ale... uderzył prosto w bramkarza.

W 66. minucie ten mocno wyrównany finał w zwycięstwo Juventusu przekuł Pedrag Mijatović. Napastnik z Podgoricy doszedł do piłki po wrzutce Roberto Carlosa i niepewnej interwencji Iuliano. Potem wystarczyło już tylko ograć Peruzziego. - Może nie była to najpiękniejsza bramka w mojej karierze, ale na pewno najważniejsza – mówił po meczu. Zadedykował ją zresztą swojemu choremu synkowi – pięcioletni wtedy Andrej urodził z wodogłowiem mózgu, a popisy taty oglądał z domu w Walencji, gdzie, jak pisała prasa, „jest łagodniejszy klimat niż w Madrycie”.

Heynckess, trener Realu, poleciał jednak zaraz po meczu. Powód: bardziej niż niepoprawne stosunki z prezydentem klubu, Lorenzo Sanzem...

28 maja 2003, Manchester

AC Milan – Juventus 0:0 (3:2 w karnych)

Ostatni, a zarazem pierwszy włosko-włoski finał Juventusu. Bardzo dramatyczny. Piłka zatrzepotała w siatce już w ósmej minucie. Manuel Rui Costa na skrzydło do Inzaghiego, były piłkarz Juve, zupełnie nie w swoim stylu, wrzuca na pole karne do Andrija Szewczenki, Ukrainiec z całej siły obok Gianluigiego Buffona. Czarna rozpacz „Bianconerich” trwała zaledwie moment – sędzia stwierdził, że pozostający na spalonym Rui Costa zasłaniał Włochowi piłkę. Bramka nieuznana.

Tego wieczora na Old Trafford działo się jeszcze bardzo wiele – Antonio Conte trafił w słupek, Del Piero próbował szczęścia z przewrotki. Jednak ani po 90 minutach, ani po dogrywce, żadna z drużyn nie przechyliła szali zwycięstwa na swoja stronę. Karne – najczarniejszy koszmar Milanu. - Finał nie może się dla nas skończyć gorzej niż strzelaniem jedenastek Buffonowi. To geniusz – podkreślali przed meczem jego piłkarze.



Geniusz, który – na tamten czas – bronił w pucharach co drugą jedenastkę, w Serie A co czwartą, a w półfinale nie dał szans Luisowi Figo, tym razem musiał uznać wyższość rywala. Co prawda, wyłapał strzały Roque Juniora i Clarence'a Seedorfa, ale to Dida, będący dotąd na San Siro pośmiewiskiem, został bohaterem finału. David Trezeguet, Lilian Thuram, Paolo Montero – wszyscy bez szans. Do piłki podchodzi Szewczenko, Buffon kapituluje, a czerwono-czarna część Old Trafford wpada w euforię.

- Żaden trener nie strzela jedenastek, nie miejcie do mnie pretensji. Jeśli ktoś odmówił, nie uderzał. Nie mam do nich żalu, po prostu czuli, że się nie uda - tłumaczył po ostatnim gwizdku Marcello Lippi. Jego odpowiednik z sąsiedniej ławki rezerwowych, Carlo Ancelotti, zostawał właśnie czwartym, po Miguelu Munozie, Johanie Cruyffie i Giovannim Trapattonim, człowiekiem, który zdobył PM/LM jako piłkarz i trener.

Finał mimo że bezbramkowy, to jeden z najlepszych w historii. - Włosi nie potrafią strzelać goli nawet z jedenastek – żartowała wtedy Europa. Jak będzie w Berlinie? Futbol z Półwyspu Apenińskiego czeka na trofeum już ponad pięć lat. Chyba najwyższa pora.

Rafał Hurkowski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze