Wiesiu, osiedlowy podpalacz. Wyjątkowa historia Arkadiusza Milika!

Piłka nożna
Wiesiu, osiedlowy podpalacz. Wyjątkowa historia Arkadiusza Milika!
fot. archiwum Rozwoju Katowice
Arkadiusz Milik jeszcze w barwach Górnika - to tutaj zaczęła się jego wielka kariera.

Na tyskim osiedlu był Wiesiem. W Katowicach koledzy wołali do niego „Aro, help”. Zamiast Anglii i Legii wolał Górnik Zabrze, gdzie… brakowało mu sił. Tylko na Polsatsport.pl poznaj wyjątkową historię Arkadiusza Milika, nowej gwiazdy reprezentacji Polski.

„Wiesiu, chodź zagrać!” – wołali kilkunastoletni chłopcy do dziecka, które siedziało w piaskownicy. A Wiesiu wstawał, otrzepywał się z piasku, wchodził na boisko i strzelał bramkę za bramką. – Starym koniom, bo był od nas o siedem, osiem lat młodszy! – słyszę od jego dawnych kumpli z tyskiego osiedla. Wiesiu po kilku latach stał się Arem, który później pokonał Manuela Neuera i Niemców, mistrzów świata. Bo Wiesiu to Arkadiusz Milik, skromny chłopak z Tychów, który w kilka miesięcy stał się gwiazdą reprezentacji Polski.


- W piłkę Arek zaczął grać w wieku trzech lat. W przedpokoju robiliśmy bramki z drzwi i graliśmy papierową piłką. Nie raz zdarzyło się coś rozwalić, zbić. Pamiętam, że ojciec nas wtedy gonił – opowiada Polsatsport.pl Łukasz Milik, brat Arka, człowiek bez którego chłopak zamiast na czołówki gazet mógłby trafić do poprawczaka. – Brat za dzieciaka to była niespokojna dusza. Kilka numerów wywinął. Najgłośniejszy był ten z zapałkami i podpalaniem. Ale o tym może opowiedzieć sam, ja pary z ust nie puszczę…


Wielką rolę w wychowaniu Arka odegrał także Sławomir Mogilan, przyjaciel Łukasza, kilkanaście lat temu pracownik Kopalni Wujek i trener młodzieży w Rozwoju Katowice. To on jako pierwszy dostrzegł talent Milika. Sam Mogilan nie zgodził się na rozmowę. Twierdził, że nie chce „wozić się” na nazwisku wychowanka. Od kolejnych osób słyszymy jednak stos komplementów. Że otoczył Arka ojcowską opieką, że wymyślił dla niego Rozwój, że woził go na treningi. – Kiedyś zdecydowaliśmy, że brat będzie jeździł do Katowic autobusem. I wtedy albo ja, albo Sławek, siadaliśmy z tyłu i pilnowaliśmy czy Arek na pewno wysiądzie na dobrym przystanku. Martwiliśmy się, że dzieciak się zgubi… – wspomina Łukasz Milik, dziś pracownik Górnika Zabrze.


Aro, help!


W Rozwoju Milik trafił początkowo do grupy rocznika 1991. Ale nie dlatego, że był tak dobry. Powód był prozaiczny - nie istniała żadna inna grupa młodzieżowa w której mógłby trenować. Pod skrzydłami trenera Krzysztofa Buffiego, ex snajpera Rozwoju, uczył się futbolu przez kilka miesięcy. – Malutki był, pyrdek taki. Ale chłopaki szybko go przyjęli, traktowali jak młodszego brata: „Aruś to, Aruś tamto”. Poza tym on był wzmocnieniem. Gdyby było inaczej byłoby trudniej - wyjaśnia Buffi. Pół roku później w Rozwoju powstał rocznik 1994, który pod wodzą Sławomira Mogilana nie tylko grał dobrze, ale i wygrywał kolejne turnieje. – To był najlepszy rocznik. Gdzie nie pojechał, zdobywał puchary – nie ma wątpliwości Buffi.


Rozwój ‘94 to nie tylko Milik. Niekwestionowanymi gwiazdami drużyny byli także Konrad Nowak i Wojciech Król. Nowak w barwach Górnika zagrał już 31 meczów w Ekstraklasie, strzelił też bramkę Lechowi Poznań; Król na debiut wciąż czeka będąc podstawowym zawodnikiem III-ligowych rezerw klubu z Zabrza. - Sami nie wiedzieliśmy kto jest lepszy. Oni wszyscy posiadali wielki talent i każdy z nich miał swoich fanów – wspomina Tomasz Stranc, były piłkarz seniorów Rozwoju a dziś klubowy trener młodzieży. Wątpliwości nigdy nie miał Nowak, do dziś przyjaciel Milika. – Dla mnie Aro zawsze był numerem 1. Walił po 40 bramek w sezonie. Kiedy nie szło mówiliśmy: „Aro, help”, a on brał piłkę i strzelał. Naprawdę trudno zliczyć ile turniejów wygrał nam w pojedynkę – tłumaczy 20-letni skrzydłowy Górnika.


Milik wyróżniał się przede wszystkim grą lewą nogą. – Bo szybkością to na pewno nie. Wołaliśmy na niego „żółw” – śmieje się Nowak. – Lewa noga i technika użytkowa to były jego najmocniejsze strony. W seniorach młodzi zazwyczaj są od latania ze sprzętem, a on zamiast tego latał po murawie. Kiedy podawałeś mu piłkę wiedziałeś, że zrobi z nią coś pożytecznego – mówi Stranc, który z uśmiechem wspomina charakter Milika. – Do seniorów Rozwoju był wprowadzany pomału, natomiast bardzo szybko zabrał głos. Wiedział, co dla niego dobre, choć czasami nie było to najlepsze dla drużyny. Nie raz starsi szturchali się i mówili: „co tu 16-letni gnojek będzie dokazywał!”.


Nie chciał Anglii i Legii


- O Arku wszystkie śląskie kluby wiedziały, odkąd tylko skończył 16 lat. Nikt nie miał wątpliwości, że to wielki talent – zapewnia Dariusz Czernik z katowickiego Sportu. Potencjał nastolatka z Tychów dostrzegli także skauci z Anglii. Milik był na tekstach Reading i Tottenhamie. – Działacze z Londynu zauważyli go podczas sparingu i od razu zaprosili na treningi. Arek mógł tam zostać, ale zdecydował, że woli pograć w Polsce – wspomina Łukasz Milik. - On miał chyba zakodowane w głowie, że jeszcze kilka lat chce występować w kraju. Myślę, że miał także ideę, że jego klub ma być stąd, z regionu. Nie chciał wyjeżdżać daleko od matki, brata; mieszkać w internacie, a nie w domu. I dlatego padło na Górnik – dodaje Czernik.


Klub z Zabrza nie był jednak wyborem oczywistym. W tym samym czasie o Milika zabiegała także Legia Warszawa. Do Katowic na zmianę przyjeżdżali kaperujący młodego piłkarza Marek Jóźwiak i Tomasz Wałdoch, dyrektorzy sportowi Legii i Górnika. 16-latek ze stołecznym klubem był nawet na obozie we Włoszech. – Jeśli patrzyłby tylko na pieniądze to na pewno wybrałby Warszawę, ale to miasto ma nie tylko swoje plusy, ale także minusy. Po rozmowie z rodziną i trenerem Mogilanem Arek zdecydował się na Zabrze. To była jego samodzielna decyzja – wyjaśnia brat Arka.


Według Czernika przełomowy był mecz Górnika z GKS Katowice, na który Milik został zaproszony z trenerem-opiekunem Mogilanem. Stadion był wypełniony po brzegi, przyszło 17 tys. kibiców. – Wtedy Arek zrozumiał, że jego miejsce jest w Górniku – twierdzi dziennikarz. Wątpliwości nie miał także śląski klub, który za Milika i Konrada Nowaka zapłacił Rozwojowi Katowice blisko milion złotych – wówczas kwotę dla klubu z Roosevelta szalenie znaczącą.


Choć chłopcy z Rozwoju od początku uważani byli za wielkie talenty to zainteresowanie mediów i kibiców skupiło się głównie na Miliku. Także ze względu na datę urodzenia. – Bo Arek urodził się tego samego dnia i miesiąca co Włodzimierz Lubański, czyli 28 lutego. Kiedy przyjechał miał 16 lat, a więc porównania do pana Włodka były nieuniknione – tłumaczy Czernik. Paweł Czado, szef sportu w katowickiej Gazecie Wyborczej: - Te porównania na pewno mu przeszkadzały. Na początku, nawet kiedy dziennikarze o to nie pytali, Arek zaczynał wywiady mówiąc, żeby nikt nie zestawiał go z Lubańskim. W Zabrzu to był oczywisty balast, ale dał sobie z nim radę.


Panie, na ławkę z nim!


Początki nie były jednak łatwe. – Arek nie miał problemów z techniką czy siłą, ale nie dawał rady kondycyjnie. Górnik grał pressingiem, a więc po pięciu sprintach brat oddychał rękawami. Dopiero później nauczył się kalkulować, myśleć głową, a nie mięśniami – tłumaczy Łukasz Milik. – Szybkości nie miał nigdy, ale z miejsca dostrzeżono inne atuty: chłodną głowę, świetne uderzenie z lewej nogi – dodaje Czernik. Młodego Milika pamięta także obrońca Górnika Adam Danch. – Od początku było widać, że to będzie kawał grajka. Imponował szczególnie warunkami fizycznymi. Wysoki, świetnie zbudowany, jak się zastawił to nie można było zabrać mu piłki.


Wyznawcą talentu Milika został trener Adam Nawałka. Obecny selekcjoner reprezentacji Polski na chłopaka z Tychów stawiał nawet, kiedy gwizdały na niego trybuny. – Był taki moment, kiedy wszyscy zastanawiali się czy Arek nie powinien usiąść na ławce. Nie strzelał, grał słabo. A Nawałka wybierał go z szaloną konsekwencją. Nawet, kiedy trybuny krzyczały: „panie, zdejmij tego dzieciaka!” – mówi dziennikarz Sportu, a jego słowa potwierdza kolega po fachu, Paweł Czado. – Może to delikatna przesada, ale bez Nawałki nie byłoby Milika. W Zabrzu okazał mu wielkie zaufanie i cierpliwość.


Słowa dziennikarzy potwierdza Łukasz Milik. – Arek był jeszcze dzieckiem, więc wszystko przeżywał. Nawałka dał mu jednak wsparcie. Minęło pół roku i Arek pokazał swoje prawdziwe oblicze. Kupił sobie kibiców na Roosevelta.


W pewnej mierze to jednak przypadek zadecydował o tym, że Milik wskoczył do podstawowego składu. Kiedy wydawało się, że w jedenastce rozgości się Michał Zieliński pomocną dłoń Milikowi podała… Korona Kielce. To z tego klubu Zieliński był wypożyczony do Zabrza. A po tym jak strzelił dwie bramki Cracovii, Górnik miał zagrać właśnie z Koroną. – Zapis w umowie był taki, że Michał nie może wystąpić przeciwko swojemu klubowi. Zagrał więc Aro i też strzelił dwie bramki. Do dziś powinien dziękować działaczom Korony – śmieje się Danch. Późniejszą historię Milika znają już chyba wszyscy kibice. Jesienią 2012 roku zagrał w lidze czternaście spotkań i strzelił siedem bramek. Bayern Leverkusen zapłacił za niego prawie trzy miliony euro. Później był Augsburg, Ajax, reprezentacja Polski. Miejsca, w którym może skończyć Wiesiu, to znaczy Arek, nie zna chyba nawet on sam…

Sebastian Staszewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze