Trójka polskich Lwów z Leicester wyrusza na polowanie

Żużel
Trójka polskich Lwów z Leicester wyrusza na polowanie
fot. Cyfrasport

Leicester Lions, czerwona latarnia Elite League, podejmuje Rudziki ze Swindon. David Hemsley, promotor Lwów, ma słabość do Polaków. Alun Rossiter, menedżer Rudzików, też wierzy w moc Słowian angażując dwóch polskich żużlowców. 29 czerwca, Polsat Sport, godz. 20.30.

David Hemsley ma na koncie trzy tytuły mistrza świata w sporcie ukrytym pod uroczym szyldem: cycle speedway. Speedrower. Przepiękna dyscyplina. Nikt nie ma tylu złotych krążków w rywalizacji solistów co David, promotor Leicester Lions. Hemsley docenia przy tym ogromny talent wrocławianina Marcina Szymańskiego. Marcin kocha speedrower i jest wybitną jednostką w tej dyscyplinie sportu. Szymański zdobył dwukrotnie mistrzostwo świata w speedrowerze (solo), a poza tym jego gablota z trofeami jest równie bogata jak zbiory narodowego muzeum antropologicznego w Ciudad de Mexico. Hemsley uwielbia w Polakach determinację, zaradność i pracowitość. Pamięta, że barw Leicester Lions bronił częstochowianin Stefan Kwoczała, finalista indywidualnych mistrzostw świata na Wembley w 1960 roku. Nic dziwnego, że budowę składu Lwów na sezon 2015 rozpoczęto od negocjacji z Szymonem Wozniakiem. W rolę emisariusza wcielił się menedżer Leicester Lions, legendarny mechanik Norrie Allan. Jesienią Norrie zawitał do Torunia na GP, ale przy okazji finałowego turnieju mistrzostw świata, pragnął porozmawiać z najlepszym polskim juniorem…

 

Romantyk Norrie

 

Szymon, pojętny chłopak z Bydgoszczy, z uwagą słuchał wywodu Norrie Allana. Szkot Allan to arcymistrz w zakresie mechaniki, zdolny menedżer, a przy tym ostatni romantyk w tym sporcie. Nie nużą go godziny spędzone za kierownicą busa. Jednostajne tempo (byle nie za szybko), kawa, dobra muzyka ocierająca się o klasykę (Mozart), rzadziej mocne uderzenie (Iron Maiden). Kogo w dzisiejszych czasach można namówić na 30-godzinną podróż busem z motocyklami przez pół Europy? Młodzież wskazałaby palcem na najbliższe lotnisko, a Norrie, jak gdyby nigdy nic siada za kółkiem i jest szczęśliwy. Pracował dla takich tuzów jako mechanik, że nie potrzebuje rekomendacji. Ivan Mauger, Shawn Moran, Mark Loram… Kiedy konieczne okazało się przemeblowanie składu Lwów, Norrie zajął miejsce za sterami, odpalił busa i udał się w podróż z Anglii do… Rawicza. A po cóż to? Ach, przywieźć do Leicester motocykle i osprzęt Piotra Świderskiego. „Świder”, nowy nabytek Lwów, będzie przemieszczał się drogą powietrzną na mecze Elite League… Niepojęte, nieprawdaż? Norrie przemierzył blisko 3 tysiące kilometrów za kółkiem, a Piotr lata…

 

– Przed sezonem Piotr Świderski był na naszej liście życzeń, ale kiedy pojawiła się opcja zatrudnienia Bjarne Pedersena, matematyka okazała się bezlitosna, bo zatrudniając Duńczyka, zamykaliśmy drogę Piotrowi ze względu na zbyt wysoką średnią. Jednak kiedy Bjarne postanowił „wypisać” się z jazdy na Wyspach, namówiłem Davida, aby ponownie rozważyć kandydaturę Świderskiego. Po wnikliwej analizie okazało się, że nie ma konfliktu dat, więc po dograniu szczegółów kontraktu z chęcią przywiozłem sprzęt Piotra z Rawicza. Wiem, że będzie mu trudno, bo jeździ z nr 5, a więc trafia na silnych rywali, ale będę wniebowzięty jeśli Świderski będzie przywoził 4-5 punktów w meczu Elite League – wyznaje Norrie.

 

Allan nie nakłada na Piotra ogromu obowiązków, bo wie, że zawodnicy – goście, z których korzystał ostatnimi czasy, nie błyszczeli, choć zostawiali serce na torze. Ani Grzegorz Zengota ani Brady Kurtz nie przywieźli hektara punktów dla Leicester, więc Norrie nie żąda od Świderskiego dwucyfrówek.

 

– Na swoim torze polegam na kwartecie żużlowców: Jasonie Doyle’u, Gregu Walasku, Samie Mastersie i Szymonie Woźniaku. Jeśli Świderski dorzuci 4-5 oczek, to zaczniemy wygrywać mecze u siebie, a ja nie mam wygórowanych oczekiwań. To nie oznacza, że poddajemy się bez walki na wyjazdach. 19 czerwca przegraliśmy z liderem Elite League, Coventry Bees 39-51, ale wynik lekko zafałszowuje to co działo się na torze. Po ośmiu wyścigach był remis 24-24, a po jedenastu biegach przegrywaliśmy zaledwie dwoma oczkami 32-34. Doyley wykręcił 4 solowe zwycięstwa, a zero przywiózł dopiero w 15 wyścigu. Greg Walasek, którego znam od juniorskich czasów, był w znakomitej formie. On lubi tor Pszczół. Ależ Greg szedł na Brandon… 3,3,3, a potem pechowy defekt w 14 wyścigu. Bieg później Greg, niczym niezrażony, przywiózł 2 punkty. Dobrze pojechał gość Ulrich Ostergaard – 8+bonus w 4 startach. Następnego dnia, 20 czerwca, Greg Walasek znów szalał. Wykręcił 12+2 w meczu z Belle Vue Aces. Pokonaliśmy bardzo silną ekipę z Manchesteru 52-40. Nikt mi nie wmówi, że Asy nie pretendują do fazy play-off. Pięknie pojechał Szymon Woźniak, który zanotował 3 solowe wygrane + jedno oczko w czwartym wyścigu. Teraz chcemy pokonać innego kandydata do play-off: Swindon Robins – zapowiada Norrie.

 

Na mecz z Rudzikami, szefostwo Lwów ustaliło przystępne ceny wejściówek: 7 i pół funta dla dorosłych (zamiast tradycyjnych 17), młodzież od lat 10 do 16 wchodzi na Jordan Road Surfacing Stadium za 5 funtów, a dzieci do lat 10 mają wstęp za darmo. Przed rokiem promocyjne ceny na mecz przed kamerami Sky Sports z Eastbourne Eagles sprawiły, że tłumy odwiedziły w poniedziałek stadion Lwów.

 

– David ma wizję rozwoju żużla w Leicester. Nie martwi się, że zajmujemy ostatnie miejsce w tabeli. On chce mieć w składzie zawodników, którzy walczą na torze. Dlatego bazując na moich obserwacjach, pierwsze kroki skierowałem do Szymona Woźniaka. Jesienią pojechałem do Bydgoszczy. Odbyliśmy długą rozmowę przy okazji GP w Toruniu w październiku 2014 roku. Nie naciskałem, bo Szymon wypytywał o wszystkie szczegóły związane z jazdą na Wyspach. Porządny chłopak, który nie boi się ciężkiej pracy. Odniosłem wrażenie, że obawiał się ogromu pracy, więc wyjechałem z Polski bez wiary w pomyślne zakończenie negocjacji. Poprosiłem go tylko o to, aby pamiętał w przyszłości o Leicester. Tymczasem, gdy dotarłem do Anglii, zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem głos Szymona. Powiedział, że podejmie wyzwanie i będzie ścigał się dla Lwów w sezonie 2015. To bardzo dobra decyzja. Ten chłopak wspaniale się rozwija” – rzekł Norrie o 22-letnim zawodniku z Tucholi. Jeszcze wtedy Norrie nie wiedział, że nie warto zanadto ufać Duńczykom…

 

Nie wierz Duńczykom

 

Lata pracy w środowisku sprawiły, że Norrie ma rozległe kontakty. Kiedy okazało się, że Orły z Eastbourne przenoszą się z Elite do National League, skontaktował się z klanem Dugardów. – Bob Dugard i Trevor Geer wiedzieli, że kilka klubów interesuje się Mikkelem Michelsenem. Chcieli zadbać o chłopaka, więc poradzili mu, aby wybrał ofertę Leicester, bo szeryf Lwów potrafi dbać o zawodników. Sądziłem, że Mikkel będzie chciał pokazać się z dobrej strony w ostatnim sezonie juniorskim. Wahałem się pomiędzy Steadym (który nie przepada za 15 wyścigiem w Elite League), a Bjarne. Wybrałem Duńczyka, który obok Grega Walaska miał być najbardziej doświadczonym zawodnikiem Lwów. Co wyszło z mariażu z Duńczykami? Lepiej niech na ten temat wypowie się promotor Leicester Lions, David Hemsley… – Norrie przekazuje pałeczkę, bo jest zbyt rozgoryczony, aby kontynuować wątek…

 

Minionej zimy Bjarne Pedersen przebąkiwał o rezygnacji z jazdy w Anglii. Sugerował, że jest zmęczony, że przez wiele lat wiernie służył lidze brytyjskiej, a w wieku 37 lat nie uśmiecha mu się często startować. W maju Bjarne podjął decyzję o zakończeniu jazdy na Wyspach. Rozstał się z Leicester po 5 meczach. Mikkel Michelsen wystąpił tylko w 2 spotkaniach… Hemsley był zszokowany.

 

- Nie sądziłem, że będę świadkiem takich wydarzeń. Na papierze nasz zespół wygląda bardzo przyzwoicie. Niestety, niektórzy żużlowcy bardzo mnie zawiedli. Bjarne i Mikkel wyznali, że z powodów osobistych nie mogą dłużej ścigać się w Anglii. To ogromne rozczarowanie, bo podpisali z Leicester Lions jednoroczne kontrakty. Znam ich wartość i wiem, że poradziliby sobie w Elite League. Wydaje mi się, że chcieli mi przez to powiedzieć, że w innej części Europy ich praca będzie lepiej wynagradzana. Jestem rozsądnym człowiekiem i nie będę obiecywał apanaży wziętych z sufitu. Biorę na siebie odpowiedzialność za te ruchy kadrowe. Zawierzyłem Bjarne i Mikkelowi, ufałem, że będą solidnymi punktami drużyny. Zniknęli tłumacząc się pokracznie. Zawiedli kibiców, zostawili kolegów z drużyny. Jestem poirytowany takim podejściem do obowiązków. Uczę się na błędach. Będę zatrudniał żużlowców, którzy szanują pracodawcę, kibica i sponsora. Chcę związać się z ludźmi, którzy poważnie traktują swoją pracę. Potrzebuję zawodników, dla których Anglia będzie bardzo cenną szkołą. Bardzo cenię sobie lojalność. Pragnę mieć w składzie zawodników, którzy poświęcą się przez osiem miesięcy startom w Anglii. A nie Lewisa Bridgera, który wysyła smsa do Norrie Allana i oznajmia, że nie czuje się na siłach, nie chce zawieść kolegów, więc wycofuje się po meczu ligowym ze Swindon, bo musi poukładać swoje życie osobiste. Mam listę zawodników, którzy zjeżdżają do parku maszyn po wyścigu i są wściekli, że im nie wyszło. Tacy żużlowcy to balsam na duszę. Oni starają się, a rozczarowanie jakie maluje się na ich twarzach jest dowodem sportowej ambicji. Idealnym przykładem jest Jason Doyle, aktualnie ósmy zawodnik cyklu Grand Prix. Jeśli Doyley zgubi punkt na torze w Leicester, krew burzy się w jego żyłach. Kiedy patrzę na niego, wiem, że w kolejnym wyścigu Jason da z siebie 110%, aby historia się nie powtórzyła. Równie ambitni są polscy żużlowcy, którzy jeżdżą w barwach Lwów – wyznaje David Hemsley, który nieprędko zakontraktuje Duńczyków, ale Australijczycy (Doyle, Masters) i Polacy (Walasek, Woźniak, Świderski) mogą liczyć na uznanie w oczach promotora Leicester. Polacy, powiadasz? Stefan Kwoczała przed laty rozsławiał Polskę w barwach Leicester Hunters.  

 

Czarodziej z Częstochowy

 

Stefan Kwoczała pamięta jeszcze przedwojenną Polskę. Urodził się 15 czerwca 1934 roku. Dziś Kiedrzyn jest ekskluzywną dzielnicą Częstochowy, powstały piękne osiedla na uboczu głównych dróg. Kiedrzyn został przyłączony do miasta 1 stycznia 1977 roku. We wrześniu 1939 roku na terenie Kiedrzyna 27 polski pułk piechoty stawiał opór niemieckiej 1 dywizji pancernej. Polakom udało się zniszczyć ponad 40 niemieckich czołgów. Stefan był wówczas dzieckiem…

 

Stefan… Wielki patriota i intelektualista. Startował w polskiej lidze w latach 1955-1961 reprezentując barwy Włókniarza Częstochowa. W 1959 roku wraz z drużyną Włókniarza zdobył po raz pierwszy tytuł Drużynowego Mistrza Polski. W tymże samym roku na torze w Rybniku Stefan wywalczył tytuł indywidualnego mistrza Polski z dorobkiem 14 punktów. W latach 1958-1961 trzykrotnie uczestniczył w eliminacjach indywidualnych mistrzostw świata. 14 sierpnia 1960 roku w finale europejskim we Wrocławiu Stefan Kwoczała należał do głównych aktorów widowiska bijąc rekord toru na Stadionie Olimpijskim. Zajął trzecie miejsce za Marianem Kaiserem i Ove Fundinem.

 

W 1960 roku Główna Komisja Sportu Żużlowego zastanawiała się kogo wysłać na roczny staż do ligi angielskiej. Jednym z nominowanych był Stefan Kwoczała reprezentował klub Leicester Hunters i był jednym z czołowych zawodników klubu. Kwoczała miał trudne zadanie, bo w sezonie 1959 barw Myśliwych z Leicester bronił Marian Kaiser, indywidualny mistrz Polski z 1957 roku. Marian był niezwykle popularny wśród bywalców stadionu przy Blackbird Road. Wysoko zawiesił poprzeczkę Stefanowi.

 

Kwoczała był orędownikiem poszerzania wachlarza umiejętności. Fascynowały go techniczne tory. Jeździł widowiskowo, czasami doprowadzał do łez przeciwników, bo obierał nietypowy tor jazdy, ale oprócz finezji zawsze przyświecał mu nadrzędny cel: skuteczność. Kwoczała szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców, którzy oklaskiwali szalone ataki częstochowianina. Stefan poprawił osiągnięcia Mariana Kaisera, a ponadto dokonał rzeczy niebywałej jak na ówczesne realia polskiego speedwaya: awansował do pierwszej dwudziestki zawodników ligi brytyjskiej pod względem najwyższej średniej meczowej.

 

Stefan zadebiutował w maju 1960 roku na torze w Ipswich w meczu rozegranym w ramach National Trophy. W sześciu wyścigach zgromadził 12 punktów + bonus. Chociaż Kwoczała nigdy nie wywalczył kompletu punktów w lidze brytyjskiej, przez ponad połowę sezonu wykręcał dwucyfrowe wyniki, zarówno w meczach ligowych jak i pucharowych. Na zakończenie sezonu Stefan legitymował się drugą średnią w drużynie: 8,22 punktu na mecz. Lepszy był tylko Ken McKinlay. Kwoczała wystąpił w 19 meczach, wziął udział w 90 wyścigach, zdobył 172 punkty i 13 bonusów.

 

Największy sukces osiągnął podczas finału światowego rozegranego 8 września na stadionie Wembley w Londynie w roku 1960 zajmując 7 miejsce. Na legendarnym Wembley Stefan zdobył aż 8 punktów. We wcześniejszych finałach światowych żaden Polak nie uzyskał lepszego wyniku.

 

Niestety, wszystko co piękne, szybko się kończy… W 1961 roku Stefan Kwoczała uczestniczył w serii turniejów o Złoty Kask. W pierwszej eliminacji w Bydgoszczy zajął czwarte miejsce, w drugiej eliminacji w Rzeszowie był trzeci. 13 maja w trzecim turnieju w Krakowie na torze Wandy w Nowej Hucie Stefan uległ poważnemu wypadkowi. W drugim starcie na Stefana najechał Edward Kupczyński z Polonii Bydgoszcz. Jadący z pierwszego pola Mieczysław Połukard najlepiej ruszył ze startu, ale Stefan nie dał za wygraną. Jego atak po zewnętrznej był nie do odparcia. Dostrzegł to zawodnik Polonii, gwałtownie wjechał pod bandę, ale Stefan zorientował się i zjechał do krawężnika. Przedarł się na czoło stawki, ale sędzia dopatrzył się przewinienia Połukarda i przerwał wyścig. Kto wie, może gdyby sędzia nie zareagował,  nie doszłoby do nieszczęścia. Stefan miał w zwyczaju, że natychmiast po zakończeniu wyścigu zdejmował kask, aby pokazać swoją twarz widowni i pokłonić się widzom. Wtedy po przerwanym wyścigu również tak zrobił, ale na nieszczęście wpadł na niego Edward Kupczyński. Obu żużlowców odwieziono do szpitala. Po wielu tygodniach pobytu Stefan opuścił klinikę w Krakowie, lecz o powrocie na tor nie było mowy. Efektem kraksy było złamanie podstawy czaszki i zakończenie przedwczesnej kariery zawodniczej. Stefan powrócił do żużla na krótki czas jako trener Włókniarza i Gwardii Łódź. Dla swojego ukochanego klubu z Częstochowy zdobył 474 punktów. Starsi kibice z Leicester wciąż pamiętają jego porywające akcje przy Blackbird Road…

 

Zengi katem Lwów

 

Zielonogórzanin Grzegorz Zengota mógłby być wnukiem Stefana Kwoczały. Urodził się 29 sierpnia 1988 roku. Pracuś. Świetnie radzi sobie budując wizerunek pogodnego i wesołego człowieka. Zengi ma wielkie serce. Uczestniczy w wielu akcjach charytatywnych, nigdy nie odtrąca kibica, lubi wspierać potrzebujących. I co istotne dla Rudzików ze Swindon, dorzuca cenne oczka do dorobku mistrzów Elite League z 2012 roku. - Wiem, że wreszcie robię to, czego oczekuje ode mnie Rosco. Uwielbiam klimat żużla w Swindon. Jeździłem dla Pszczół z Coventry, ale niezbyt dobrze sobie radziłem na Brandon Stadium. Nie zdobywałem pokaźnej liczby punktów, ale nawiązałem liczne przyjaźnie z ludźmi z Coventry. W Swindon czuję się jak u siebie w domu, serdeczni ludzie dookoła, miła atmosfera. Myślę, że play-off leży w naszym zasięgu. Kiedy tylko wróci do składu Adrian Miedziński, będziemy silniejsi i nie powinniśmy zaliczać takich wpadek jak w meczu z Belle Vue Aces – wyznaje Grzegorz Zengota.

 

18 czerwca Grzegorz Zengota solidnie zapracował na prestiżowe wyróżnienie „Man of the Match”, ale cóż to za pocieszenie, skoro Rudziki poległy na własnym torze. „Cieszę się, że zdobyłem 11 punktów + bonus, ale smutno mi, że przegraliśmy wysoko z Belle Vue. Mieliśmy sporo pecha. Tor był dobrze przygotowany, ale brakowało nam Adriana albo przynajmniej zdrowego Petera Kildemanda” – wyjaśnił Zengi.

 

Rosco docenia postępy jakie w ubiegłym roku w barwach Unii Leszno poczynił Zengota, stąd ogromny kredyt zaufania płynący ze strony menedżera Swindon. - Nie wiem, w którą uliczkę mam skręcić. Rozumiem rozterki Adriana, bo na początku sezonu uczestniczył w makabrycznym wypadku, więc rozsądnie podchodzi do kwestii obciążenia kontuzjowanej ręki. Belle Vue Aces było lepszym zespołem, choć rozmiary porażki (39-53) są zbyt wysokie. Zagar i jego koledzy kontrolowali mecz, ale pech nas nie oszczędzał. Rezerwy Manchesteru nas rozmontowały. Brakowało nam Charlesa Wrighta. Trafiłem z Dakotą Northem, który wykręcił 11 punktów + bonus, ale z kolei Batch miał przez cały mecz problemy z zapłonem. Zmienił już praktycznie wszystko w swoim motocyklu, ale udało mu się wygrać tylko jeden wyścig. Troy i Nick byli tak źli na siebie, że zaraz po ostatnim wyścigu zaczęli kręcić treningowe kółka na Blunsdon, bo wściekali się, że nie mogą znaleźć źródła problemu. Pogoda była wymarzona, tor świetnie przygotowany. Na wyjeździe w Manchesterze o mały włos nie wygraliśmy, a u siebie doznaliśmy wyraźnej porażki. Speedway to okrutnie niesprawiedliwy sport – podkreśla Alun Rossiter.

 

Troy uwielbia ścigać się w parze z Kildemandem, ale teraz kiedy Jarek Hampel odpoczywa od speedwaya po feralnej kontuzji odniesionej w Gnieźnie, powrót Petera do Swindon  jest praktycznie niemożliwy. Cała nadzieja w pozyskaniu Darcy’ego Warda, ale ta operacja wcale nie będzie prostym zabiegiem. Rosco musiałby podziękować dwóm zawodnikom, aby móc przytulić do drużyny banitę ze stanu Queensland.

 

Rossiter szanuje chłopców za hart ducha, więc miałby gigantyczne rozterki, gdyby musiał pozbyć się dwóch żużlowców, nawet za cenę pozyskania diamentu pokroju Warda. Zespół zaimponował mu gdy okazało się, że w przeddzień meczu z Leicester Kildemand doznał kontuzji kolana w duńskiej superlidze. - Silnik Batcha utknął gdzieś w liniach lotniczych, Pająk doznał kontuzji, a przyjechał do nas głodny sukcesu zespół Leicester Lions. Chłopcy pracowali w pocie czoła, a Zengi wykręcił aż 12 punktów + 2 bonusy. Przegrywaliśmy po 3 wyścigach 7-11, ale Wright z Zengim wygrali podwójnie czwarty bieg i zrobił się remis 12-12. Nick Morris i Kyle Howarth spisali się na medal i pokonaliśmy Leicester 50-40, ale wcale nie było lekko – wyznał Rosco.

 

Zengi był tak szczęśliwy, że upadł podczas celebrowanie radości po wygranym wyścigu. „Wheelie jest cudowną zabawą. Pamiętam, że kiedyś leżałem podczas jazdy na jednym kole, ale to zdarzyło się podczas treningu. Na zawodach nigdy nie zaliczyłem takiej wtopy! Mam nadzieję, że taka akcja już się nie powtórzy. Odkryłem taką szybką ścieżkę na wirażu, która niosła. Dzięki niej wygrałem wyścig, ale wciąż uczę się tego toru. Obiekt w Swindon kryje już przede mną coraz mniej zagadek, wiem, że stać mnie na dobry wynik, ale przyznaję, że inne tory w Anglii są tak trudne, że wciąż uczę się na nich jeździć. Przełożenia i ustawienia na Swindon mam już w miarę rozrysowane, gorzej jest na wyjazdach, choć daję z siebie wszystko” – mówi człowiek, który nie boi się wyzwań i zawsze pozytywnie patrzy na świat. Zengi, postaw się Lwom!

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze