Rugbiści, wykorzystajcie swoją szansę. Zasługujecie na więcej

Inne
Rugbiści, wykorzystajcie swoją szansę. Zasługujecie na więcej
fot. Adam Warżawa / PAP

Zastanawiam się, czy prawdziwe są ambicje polskiego rugby, by stać się interesującą dyscypliną sportu dla wszystkich Polaków. Jeśli prawdziwe, to pora wreszcie wyjść z niszy, wejść na większe stadiony, których w kraju nie brakuje. Nie dajcie wmówić ludziom, że bezładnie ganiacie za jajowatą piłką, a to, że wasze mecze pokazuje telewizja, jest zwykłym przypadkiem.

Niedzielny mecz Arki Gdynia z Budowlanymi Łódź był dziewiątym ligowym finałem transmitowanym przez Polsat Sport. Trudno zliczyć spotkania reprezentacji Polski, które zaprezentowaliśmy w naszych kanałach. Szacunkowe oglądalności wskazują rosnącą tendencję, każą przypuszczać, że to dyscyplina z olbrzymim potencjałem, choćby z powodu naszego zamiłowania do kontaktowych, opierających się na walce gier zespołowych. Mimo to mam wrażenie, że od blisko dekady środowisko rugby nie wykorzystało szansy na tyle, na ile by mogło. A powinno.

Wojny, wojenki, awantury

Wyjęty z finału fragment, w której najlepszy polski rugbista Mateusz Bartoszek powstrzymuje grającego w drużynie rywala Gruzina Tomę Mchedlidze, kolportuje wiele światowych portali, uznając ją za defensywną akcję weekendu. Nie niszowe stronki o niewielkim zasięgu, ale poważne branżowe witryny zbierające po pół miliona fanów. W mediach społecznościowych akcja ta oraz szereg innych związanych np. z dekoracją mistrzów i wicemistrzów hula jak nie wiem, w komentarzach wszyscy z podziwem patrzą na poświęcenie, pasję, waleczność, brak kalkulacji ze strony niezniszczalnych – wydaje się – rugbistów.

Bajka – można pomyśleć. Sport oparty na wielkich, braterskich ideach, „prostujący” trudne charaktery, wydobywający z ludzi to, co najlepsze. Do tego, co bardzo ważne, pewnie jedna z nielicznych dyscyplin, która nie dała się splamić korupcją, jeśli już była z czymś na bakier, to tak jak wszystkie inne sportu, miała swoje dopingowe wpadki. A w tym wszystkim telewizja, która pokazuje najważniejsze wydarzenia nie żądając niczego w zamian. Niczego poza normalnością, która podwyższałaby standard tak zawodnikom, jak i kibicom oraz telewidzom.

Zderzając jednak te piękne cechy z rzeczywistością, mam ambiwalentne odczucia. Wiem, jak od środka wygląda polskie rugby. Akurat to, że brakuje w nim pieniędzy, nie jest największym problemem. Owszem, tylko nieliczni mogą pozwolić sobie na status więcej niż amatora, bo poza wyjątkami zawodników grających we Francji czy Szkocji, o polskich rugbistach nie można nawet powiedzieć „półzawodowcy”. Na marginesie problem, na który np. profesjonalna piłkarska Ekstraklasa nie zwróciłaby uwagi, tylko załatwiłaby go od ręki, w świecie rugby urasta do przeszkody trudnej do pokonania. Mimo to można z tym żyć, rugby w biedzie egzystuje od lat i jakoś wiąże koniec z końcem.

Martwo mnie co innego. Niestety, mimo że to relatywnie niewielkie środowisko, podzielone jest do cna, właściwie każdy powód jest dobry, by się poróżnić. Zamiast łączyć się, walczyć o swoje, wykorzystywać swoją szansę (a taką na pewno są telewizyjne transmisje czy międzyresortowe zainteresowanie rugby jako szansy na poprawę polskiej obronności), środowisko brnie w niezrozumiałe wojenki i awantury. Para idzie w gwizdek, choć wspólnych celów, w walce o które można by spożytkować energię, jest całe mnóstwo.

Pies gryzący siatkę za linią boczną

Weźmy finały i mecze reprezentacji. Bywały takie, na które z przyjemnością można było popatrzeć, bo w telewizyjnym obrazku pełne trybuny nocną porą prezentowały się świetnie. Ale były też spotkania, które trąciły głęboką prowincją. Z szacunku dla tych miejsc, przemilczę szczegóły.

Rozumiem, jak wielkim sportowym handicapem w przypadku meczów klubowych jest gra na własnym stadionie, ale też czuję, jak wielką szansą byłoby pokazanie światu, że rugby w Polsce to nie tylko bezładne ganianie za jajowatą piłką na obiektach, którym do Europy daleko. Także z niedzielnym finałem mieliśmy jako telewizja niemały problem. Choć chętnych do oglądania były tysiące, poza z rzadka prezentowanymi „przebitkami” kamery nie pokazywały pełnej, rozśpiewanej trybuny z siedzącymi obok siebie fanami z Gdyni i Łodzi, tylko płot wzdłuż linii bocznej, do którego przy każdej okazji doskakiwał pies w oszalałej pasji gryzący siatkę.

Rugbiści też nie mieli łatwo, bo w tropikalnej jak na nasze warunki temperaturze ganiali po sztucznym, wysypanym gumą boisku. I choć rozumiem, że – jak już pisałem wyżej - każdy klub chce wykorzystać swoje przywileje, to jednak kilkaset metrów dalej stał zamknięty, przepiękny obiekt piłkarskiej Arki, na którym finał nabrałby zupełnie innego wymiaru. Wyobraziłem sobie również, że w imię regulaminu finał rozgrywany jest w Łodzi. Budowlani nie mają stadionu, który można by pokazać w telewizji jako wizytówkę choćby amatorskiego sportu. Czy w imię celu wyższego, jakim bez wątpienia jest telewizyjna transmisja, gospodarze zdecydowaliby się przenieść spotkanie na inny, godny rangi obiekt, czy graliby bez kamer z garstką widzów, bo więcej tamtejsze trybuny nie pomieszczą?

Zakochać się w rugby bez pamięci

Nie wiem, czy słusznie, ale obawiam się, że środowisko nie jest gotowe na długoterminowy zwrot swoich poświęceń, liczy się jedynie doraźna ambicja. Tak było w przypadku kontrowersji przy potwierdzaniu nowych graczy u obu uczestnikach finału (mniejsza o zawiłe szczegóły), tak było w sprawie sędziów, którzy nie dopuszczali jako środowisko, że zwyczajowo finał powinien poprowadzić zagraniczny arbiter - wolny od znajomości z zawodnikami, nie noszący w sobie uprzedzeń, nie podatny na ewentualne konsekwencje w razie narażenia się którejś ze stron. Skończyło się tym, że mimo starań pretensje do sędziów miały obie strony.

Zazdroszczę, że Europa Zachodnia potrafi pasjonować się rugby bezkrytycznie. Rozumiem jednak, że tak na Wyspach Brytyjskich, w Irlandii, Francji czy Włoszech to sport poparty tradycją, która pozwoliła mieszkańcom tych krajów zrozumieć tę dyscyplinę i zakochać się w niej bez pamięci. Ale i u nas można fanów rugby wychować. Trzeba jednak wspólnej woli i wspólnego zaangażowania. Odrzucenia polityki „czubka własnego nosa” na rzecz walki o nowych kibiców, sympatyków, kto wie, być może nawet hojnych sponsorów.

„Fajny mecz, choć połowy reguł nadal nie rozumiem” – tej treści SMS-a dostałem zaraz po zakończeniu niedzielnego finału Ekstraligi. Napisała go osoba pracująca na co dzień w administracji publicznej, do tej pory zaprzysięgły fan piłki nożnej. Dostałem i szereg innych tego typu wiadomości, które wskazują na to, że tę dyscyplinę można pchnąć w kierunku profesjonalizmu.

Rugbiści, wykorzystajcie swoją szansę. Zasługujecie na wiele więcej.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze