Witamy w strefie CONCACAF! Skandale to standard

Pikarze Panamy pojawili się na meczu z potężnymi Stanami Zjednoczonymi w koszulkach z napisem "La dignidad no se compra" (Godność nie jest na sprzedaż). Kilkadziesiąt godzin wcześniej, najpierw amerykański sędzia Mark Geiger wyrzucił w półfinale Gold Cup gracza z Panamy za przypadkowe starcie z zawodnikiem z Meksyku, a na kilkadziesiąt sekund przed końcem meczu, podyktował dla Meksyku bardzo kontrowersyjny rzut karny.
Panama przegrała w doliczonym czasie, grając 10 na 12, a ekipa organizatorów Gold Cup strefy CONCACAF mogła spokojnie zacząć liczyć dolary. Zwycięstwo nad USA, w meczu o trzecie miejsce, to była tylko nagroda pocieszenia.
Niedzielnego finału Jamajka kontra Panama nikt by w TV nie oglądał, a tak sponsorzy mieli pewność, że miliony Latynosów włączą odbiorniki. Bo w CONCACAF zwykle wygrywa biznes. Sport rzadziej. Prezesa federacji na finale Meksyk - Jamajka nie było - FBI nie dało mu zgody na opuszczenie domu. Jego następca, Alfredo Hawit, który przejął fukcję Webba 24 godziny po aresztowaniu, na razie "pracuje nad reformami". Jego poprzednicy też pracowali.
Po meczu z Meksykiem, piłkarze "Los Canaleros" zgodnie ustawili się pod plakatem z napisem "CONCACAF = skorumpowani złodzieje", a prezes piłkarskiej federacji Panamy, Pedro Chaluja, otwarcie mówił w prasowych wywiadach o "ustawionym meczu". Jako pierwszy zaregował nowy szef CONCACAF, wydając oświadczenie, że sędzia Geiger "przyznał się do kilku błędów", a trener Meksyku Miguel Herrera, już po zwycięstwie w finale, powiedział: "Błędy każdemu się zdarzają, ale oskarżenia, że w CONCACAF jest korupcja, to już zupełnie coś innego. To musi być zbadane".
Tak naprawdę - nie ma czego badać, bo wszystko już wiadomo. Strefa CONCACAF, która obejmuje Amerykę Północną oraz Centralną, jest znana z korupcji jeszcze bardziej niż z piłki nożnej. "Skandale to standard. Uczciwość to wyjątek" - pisze korespondent agencji "Associated Press". Z faktami się nie dyskutuje - szefowie CONCACAF sami przyznali dwa lata temu, że nie płacili w latach 2007-2011 podatków w USA, a należąca do nich firma sprzedająca prawa telewizyjne, nie zapłaciła ani centa w latach 2003 do 2011. Czyli od początku istnienia. Dalej jest jeszcze gorzej.
Dwóch ostatnich prezesów CONCACAF zostało postawionych w stan oskarżenia, związanych z nielegalnym "praniem" pieniędzy, wymuszeniom łapówek i przestępstwa podatkowe. Do tych przestępstw przyznał się generalny sekretarz organizacji Chuck Blazer, pracujący w latach 1990-2013. Jego następca, Enrique Sanz, już doczekał się podobnych oskarżeń. Jack Warner, prezydent w latach 1990-2011, oraz Jeffrey Webb, wybrany bez problemu przez przyjaciół Warnera, także musiał wysłuchać oskarżeń amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości.
Webb został aresztowany 27 maja, odwiedzając kongres FIFA w Zurychu, więc nie było go na finale imprezy, którą z hukiem - jeszcze jako prezes - otworzył na Lincoln Financial Field w Filadelfii w marcu tego roku. Na podstawie umowy o zwolnieniu warunkowym, nie może mieszkać dalej niż 35 kilometrów od siedziby sądu federalnego na Brooklynie, i może opuszczać rezydencję tylko na podstawie pisemnego zezwolenia FBI. Ci ostatni doszli - do jak najbardziej słusznego wniosku - że lepiej, żeby się Webb na stadionie nie pokazywał. Bo nikt nie lubi samosądów.
Komentarze