Lewandowski: Konkurencja w Polsce? Są tylko marne kopie!

Sporty walki
Lewandowski: Konkurencja w Polsce? Są tylko marne kopie!
fot. mmarocks.pl

Martin Lewandowski ze swoim wspólnikiem Maćkiem Kawulskim, od ponad dekady, wyznaczają kierunek rozwoju polskiego MMA. Co myśli jeden z właścicieli KSW na temat konkurencji w naszym kraju? - Nie ma takiej. Są tylko marne kopie! - twierdzi Martin Lewandowski.

Centrum Warszawy, odnowiona kamienica, a w niej biuro MyLand. To druga firma, współwłaściciela KSW. Tu spotykam się z Martinem Lewandowskim. W jego gabinecie znajduje się mnóstwo pamiątek związanych z KSW. Najnowsze ozdoby to prezenty z niedawnych, okrągłych, 40-tych urodzin. W ramce za szklaną szybką złota słuchawka od mikroportu. Prezent, który miał podkreślić, że Martin do mistrzostwa opanował sztukę zarządzania i koordynacji. Umiejętności, które są niezbędne przy tak wielkim przedsięwzięciu, jakim jest gala KSW.

Paweł Słodownik: Martin, niedawno wszedłeś do szacownego klubu 40-latków. Jak się z tym czujesz?

Martin Lewandowski: Wyjątkowo dobrze. Nie mam z tym żadnych problemów. Stwierdzam, że jestem w bardzo dobrym momencie życia, pod każdym względem. Nie chciałbym się cofnąć do lat młodzieńczych, błąkać się, szukać od nowa pomysłu na siebie. Jestem spełniony, mam świetną rodzinę, która była dla mnie zawsze priorytetem. Mogę powiedzieć, że zawodowo również jakiś mini sukces odniosłem. Cieszę się z tego co robię, z ludzi którzy mnie otaczają. Wiesz, zawsze można chcieć więcej ale skłamałbym gdybym powiedział, że się nie cieszę z tego, co mam w życiu. Zacząłem doceniać drobiazgi.

Gdyby ktoś powiedział Ci 12 lat temu, że w 2015 roku będziesz współwłaścicielem największej organizacji MMA w Europie i marki, która jest już znana na całym świecie, to…?

To ciężko byłoby mi w to uwierzyć! Tu zadziałało mnóstwo przypadków i było dużo szczęśliwych zbiegów okoliczności. Moje spotkanie z Maćkiem (Kawulskim przyp. Red.) było też mega przypadkowe. Poznaliśmy się przez moją koleżankę z liceum. Ona przyjechała z Wrocławia do Warszawy, założyła agencję reklamową, później ta agencja sprofilowała się na sport i tak jakoś na siebie wpadliśmy. Mieliśmy dużo szczęścia.

Co robiłeś zanim zrodziło się KSW?

Przyjechałem do Warszawy w poszukiwaniu życiowej drogi. Miałem wybranych kilka firm, do których chciałem zanieść CV. Szedłem przez centrum i zobaczyłem wielki budynek hotelu Marriott i pomyślałem, że w tak wielkim budynku zawsze potrzebują ludzi do pracy…(śmiech!) No i wszedłem z ulicy i dwa dni później byłem już pracownikiem w dziale marketingu. Widocznie tak miało być.

A zastanawiałeś się, że jesteś tu, gdzie jesteś przez jakąś swoją cechę charakteru? Masz taką, bez której nie wyobrażasz sobie Martina Lewandowskiego?

Hm, chyba by to była umiejętność zarządzania wieloma tematami na raz. Taka wielowątkowość, w której się odnajduję i umiem to poskładać.

To widać chociażby na waszych galach. Zawsze wyposażony w tzw. „ucho” i telefon komórkowy, który ciągle dzwoni. W międzyczasie trzeba witać się jeszcze z wieloma osobami…

Widocznie mam do tego jakieś predyspozycje. Po pierwsze trzeba to lubić, a dwa to jest w tym dużo doświadczenia. Już ponad dekada w tej branży. Czasami żeby dotrzeć do obranego celu nie da się pójść na skróty. To jest ciężka praca.

 

Martin Lewandowski z żoną Iwoną Borys-Lewandowską / fot. www.facebook/MartinLewandowski

Praca, która mam wrażenie nie zawsze była rozumiana. My Polacy lubimy widzieć tylko wierzchołek góry lodowej. Widzimy osobę, która osiągnęła sukces, również finansowy. Nie masz wrażenia, że wy też tak jesteście postrzegani. A przecież nie ma dwóch takich samych dróg, które doprowadzą nas do tabliczki z napisem SUKCES…

Tak właśnie jest. Ja zaryzykowałem bardzo dużo w swoim życiu. Rodziło mi się dziecko, podjąłem decyzję rzucenia ciepłej posady ze złotą wizytówką. To było wygodne życie, gdzie miałem bardzo rozbudowany pakiet socjalny i mogłem odłożyć prawie całą pensję. Nagle znalazłem się w innej przestrzeni, stanąłem na bardzo niepewnym gruncie. Wszyscy mówili, że MMA to jest kompletna bzdura. Teraz o tym już nie pamiętamy, ale jeszcze kilka lat temu warunki do rozwoju tej dyscypliny były bardzo trudne. Był to sport dla kiboli i bandytów. Tak nas postrzegano. Z perspektywy czasu warto ryzykować, warto zmieniać!

Nie przegrywa tylko ten kto nie walczy. Można przegrać bitwę ale wygrać wojnę. I u was zapewne też tak było. Były porażki?

Oczywiście, każdą porażkę można zamienić w coś dobrego, wyciągnąć wnioski. One tak naprawdę są najważniejsze. Mam wrażenie, że więcej uczą niż kolejny sukces. Dzięki porażkom idziemy do przodu. Tak człowiek jest skonstruowany. Lubię czasami dostać w tyłek. Trzeba się sparzyć ale nikt nie chce tego zrobić dwukrotnie. W naszym biznesie jest o tyle trudniej, że my nie mieliśmy punktów odniesienia, a już na pewno nie w Polsce. Teraz już jest łatwiej innym powstającym federacjom, bo kroczą ścieżkami, które my wydeptaliśmy. Odwaliliśmy, jako cała federacja, najcięższą robotę za co wszystkim, którzy z nami wsiedli do tego autobusu bardzo dziękuję!

A mieliście jakieś wpadki jeśli chodzi o zawodników, których mieliście na galach albo tych, których nie udało się zakontraktować?

Z perspektywy czasu myślę, że nie. Nie mogę nazwać porażką tego, że pojawił się jakiś zawodnik, nawet jeśli nie spełnił oczekiwań. Na dany moment, być może, to była jedyna opcja. To my często jako jedyni znamy całą historię.

A etap Bobów Sappów, Butterbeanów, Najmanów mamy już za sobą?  

Oczywiście, ale mówię tu myśląc: KSW. To był element niezbędny. Jeśli chodzi o poziom sportowy, to ci panowie wypadli bardzo słabo. Ale zrobili robotę marketingowo. Popatrzmy na walkę Najmana z Pudzianem. Do tej pory rekordowa oglądalność w telewizji walki MMA. Jeśli chodzi o Sappa to pokazał inną stronę tego sportu, że można się sprzedać w inny sposób. Ludzie to kupili, a i tak na końcu każdy wydał im swoją ocenę. Pamiętajmy, że i Pudzian wtedy był na innym etapie. Przyciągał ludzi jak magnez ale nie reprezentował odpowiedniego poziomu sportowego, by go zestawić z jakimś „kozakiem”. Teraz zaproponowanie Mariuszowi takiego przeciwnika byłoby dla niego obelgą. On idzie bardzo ambitnie - w stronę pasa.

Porozmawiajmy w takim razie o innych waszych decyzjach, chociażby trzymania się białego ringu, trzech rund, transparentności z przyznawaniem mistrzowskich pasów, sędziowaniem walk przez trenerów zawodników. To są niektóre zarzuty kibiców w waszą stronę. Najpierw staliście twardo, a później jednak wprowadzaliście zmiany.

Nie zapominajmy, że kibic MMA musiał się wychować. W wielu przypadkach, tak jak to było  z klatką, potrzebny był czas by taką zmianę zaakceptował. Nawet jeśli na innych galach była klatka, ten sam często kibic oczekiwał KSW z białym ringiem. Ale, pomijając już te wszystkie osoby które związane są z MMA bardziej, to pozostaje olbrzymia grupa fanów, którzy nie żyją tym sportem codziennie. Oni potrzebowali czasu. Musieliśmy wiele razy rozpatrywać zmiany patrząc na ogół, a nie na wąski nurt. Zawsze podkreślaliśmy, że chcemy osiągnąć sukces jadąc autostradą i iść w mainstream. Robiliśmy błędy, ale i życie przynosiło niespodziewane sytuacje, których w danym momencie nikt nie mógł przewidzieć. To jest żywy organizm. Ostatnio był temat by wprowadzić nową kategorie wagową pomiędzy 93 a 120. Ktoś mógłby powiedzieć, że to jest oczywiste i powinno się to zmienić już lata temu.   A nikt tego nie zrobił… Nikt z nas nie wziął książki pt. „jak zrobić galę MMA” i jej nie przeczytał.  

Spotykaliście się niejednokrotnie z zarzutami, że wasze gwiazdy są pod parasolem ochronnym.

Każdy chroni swoje gwiazdy ale nie robiliśmy tego pod względem sportowym. Pudzianowski po Najmanie dostał Japończyka Kawaguciego, który miał stoczonych 30 walk i był wtedy mistrzem w kategorii ciężkiej organizacji DEEP. Nie mogliśmy przewidzieć jak to się zakończy. Popatrz na walkę z Thompsonem. Był błąd sędziowski, unieważniliśmy walkę. A środowisko było podzielone, były głosy za i przeciw tej decyzji.

Jesteś w stanie sobie wyobrazić sytuację, w której Mamed Chalidow przegrywa?

Pewnie, że tak. Ciężko sobie tego nie wyobrażać. Wydaje mi się, że Mamed jest tak już medialnie zbudowany, że nawet jeśli przegra, to może to dodać pikanterii przy kolejnej walce. Jako sprawny biznesmen muszę brać każdą możliwość. Nasza rola się kończy w momencie wybrzmienia gongu i kiedy pada komenda „fight”.

Komu będziesz kibicował Michałowi Materli czy Mamedowi Chalidowowi?

Po pierwsze nie wiadomo jeszcze czy do tej walki dojdzie. Jest to gorący temat. Mamed dał ostatnio wyraźny sygnał, że chce tej walki. Cieszę się z takiej decyzji. Byliśmy w patowej sytuacji przez tyle lat. Najlepsi muszą się ze sobą mierzyć. Michała uwielbiam za to, co robi w ringu, ale bardziej bliski jest mi Mamed. Mamy serdeczniejsze relacje.

Jeśli dojdzie do tej walki to będzie to najdroższa walka w historii polskiego MMA?

Oj, no może tak być…!

A ile kosztuje zorganizowanie gali na takim poziomie jak wasza? Która część teraz jest najdroższa?

Tu nie ma stałej kwoty. Nie można sobie założyć, że ta gala będzie kosztowała tyle, a kolejna o np. 200 tysięcy złotych więcej. To jest ruchome. Mówimy tu o 2-3 milionach złotych. To są czyste koszty, które trzeba zebrać - tak średnio. Jeśli chodzi o ten podział to kiedyś najdroższa była produkcja, teraz jest to fightcard. Od pewnego czasu sformatowaliśmy produkcję i niewiele mylimy się w cyferkach, dopinając budżet. Pozostaje więcej na działkę dla zawodników. Spokojnie, z ręką na sercu, mogę powiedzieć, że główni zawodnicy zarabiają podobne pieniądze, jakie by dostali w USA. Spokojnie ci zawodnicy mogą się utrzymywać z MMA i w Polsce. To się zmieniło i zmienia.

Najbliższa gala, ta londyńska, może jednak te słupki exellowe zmienić?

Tak, będzie to najdroższa nasza gala. Chodzi tu głównie o walutę. Dla porównania: hotel w Polsce przy naszych cenach kosztuje 200-300 złotych za pokój, a w Anglii to jest 1 tysiąc złotych. Mówimy, że tam wszystko wzrośnie pięciokrotnie, poza kartą walk.

Czemu zdecydowaliście się wyjść za granicę? Czego oczekujesz po tej gali?

Oczekuję, że mocno odciśniemy stopę na angielskiej ziemi! W założeniach to nie jest jednorazowy wypad. Chciałbym tam wracać raz w roku. Niekoniecznie musi to być Londyn, ale ten kierunek chcemy podtrzymać.

KSW to jest kolos na glinianych nogach, czy struktura, która ma żelbetonowe fundamenty?

(śmiech…) Struktura jest stabilna. Żeby ktoś nas chciał wygonić z rynku, to musiałby się bardzo napracować. To by musiałaby być praca długofalowa. Jeśli mnie i Maćkowi nic przykrego się nie przydarzy, to patrzymy jasno w przyszłość. Bardziej jestem w stanie uwierzyć w opcję, że musielibyśmy zawiesić działalność ze względu np. na wybuch wojny…

Obawiacie się konkurencji?

Powiem nieskromnie, że takiej nie widzę w Polsce. Są tylko marne kopie. Polskie organizacje w większości przypadków mnie wkurzają. Zarządzają nimi mało doświadczone, aroganckie gnojki. Czas pokazuje, że ich już dawno nie ma, a my jesteśmy. To o czymś świadczy. Przez chwilę obawiałem się UFC. Myślałem, że przyjdą i zmiotą wszystko, i wszystkich. Jednak zrobili galę schematycznie, nie wchodząc w rynek i nie poznając go odpowiednio dobrze, i ponieśli porażkę. Tak naprawdę nie odczuwam potrzeby mierzenia się z konkurencją. Mam potrzebę, by mierzyć się z opinią publiczną, walczyć o oglądalności, walczyć o ciekawe eventy, a co za tym idzie o zawodników. Jednym słowem dostarczać ludziom emocji.   

Ostatnio odwołaliście galę w Częstochowie, jest problem w zakontraktowaniu Krakowa. Coś się zmieniło? Władze miast, hal są wam mniej przychylne?

Nie, z Częstochową wyszło tak, że hala nie spełniła warunków technicznych. Nie mogliśmy podwiesić do sufitu ekranów i świateł, które mamy. Wiele obiektów nie jest przystosowanych do takich wydarzeń. Podobno ma to się zmienić ale nie było konkretów, nie mogliśmy czekać. Czy mamy kłopoty w rozmowie z miastami? Nie. To zależy od strategii obranej przez miasto. Podam przykład Warszawy, która nigdy nie partycypowała w naszych galach. Były pojedyncze wydarzenia promocyjne ale gala nie. Wolą wejść np. w koncert niż w MMA, w duże wydarzenia bo to duże miasto. W stolicy największy problem jest z halą. Sądzę, że gdyby była większa niż Torwar byłoby inaczej.

Co się dzieje zatem z projektem "Stadion Narodowy"?

Nie umarł, ale mogę powiedzieć, że został na razie zawieszony. Spowodowane jest to zbliżającymi się wyborami a to się wiążę ze zmianami. Nie ukrywam, że są to decyzje polityczne. Nowe władze mogą mieć zupełnie inną wizję promocji.

Miało być o Tobie, a znów zeszło na temat MMA. To na koniec jeszcze o tym Martinie, którego mniej osób zna. Nie żyjesz tylko pracą. Uwielbiasz podróże z rodziną, ekstremalne sporty i sztukę. Zgadza się?

Dobry wywiad zrobiłeś (śmiech). Podróże są dla mnie odskocznią. Takim resetem po ciężkiej pracy. Nie wyobrażam sobie nie wyjechać chociaż dwa, trzy razy do roku. Dzięki mojej pracy mogę jeszcze zwiedzać świat służbowo. Co do sportu to jest jazda na nartach a ostatnio odkryłem ściankę. Jeśli chodzi o szeroko rozumianą sztukę to była w moim życiu od zawsze. Chodziłem do klasy teatralnej, miałem być aktorem! (śmiech). Skończyłem szkołę muzyczną drugiego stopnia, więc nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez muzyki. Za bardzo pokochałem wtedy biznes i gdzieś to porzuciłem. Teraz jestem w takim miejscu, że mogę do wielu pasji wrócić i się spełniać na nowo! Teraz doszła do tego jeszcze fotografia, która mnie wciągnęła. Lubię fotografię reportażową, bo najtrudniej dla mnie uchwycić chwilę.

 

fot. www.facebook/MartinLewandowski


Wracając do twojego wieku. Boisz się tzw. syndromu 40-latka?

Nie, jedynie żona mnie przed tym przestrzega i wydaje mi się, że właśnie Iwona się tego boi, że mi coś odbije. Kupię czerwone buty i w czerwonym ferrari wjadę (śmiech). Ja zapewniam, że gdyby coś takiego miało nastąpić, to sygnały byłyby widoczne już dużo wcześniej. Ale nigdy nie mów nigdy… Ja się cieszę, że mam cztery dychy! Pomysłów mi nie brakuje. Jeszcze wiele przede mną i to nie tylko w MMA.  

Zamykając naszą rozmowę w taki klucz, to gdzie siebie widzisz za dziesięć lat?

Zawodowo chciałbym robić docelowo dwie gale za granicą – jedną w Anglii i gdzieś na świecie. Przy tym zachowując układ czterech gal w roku w Polsce. Dokładając do tego jeszcze więcej aktywności medialnej, nie mojej, ale żeby więcej się działo w mediach o MMA. Życzyłbym sobie by nasza marka zyskała jeszcze więcej na świecie -  od Seattle po Tokio.

Paweł Słodownik, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze