Pindera: Kiedyś wielcy, dziś śmieszni

Sporty walki
Pindera: Kiedyś wielcy, dziś śmieszni

Ricardo Mayorga i Shane Mosley, wielokrotni mistrzowie świata raz jeszcze postanowili zrobić skok na kasę. Znów wyjdą do ringu, by na stare lata przypomnieć sobie czasy, gdy bili najlepszych, ale cyrk w jakim biorą udział, by promować tę tragifarsę, niestety jest żałosny.

43-letni Mosley i dwa lata młodszy „El Matador” Mayorga mają już za sobą jeden pojedynek. W 2008 roku stoczyli prawdziwą wojnę w której siły rozkładały się równo, ale na sekundę przed końcowym gongiem Mosley znokautował pyszałkowatego rywala. Tamta walka przeszła do historii, była niesamowita, obaj dali pokaz wielkiego, dramatycznego boksu. Mayorgę, jak to już wcześniej bywało, zgubiła buta i nadmierna pewność siebie. Zawsze miał „wielką gębę” i szczękę z tytanu, ale nie ma przecież odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni.

 

Saleta - pracowity jak wół, precyzyjny jak szwajcarski zegarek


Shane „Sugar” Mosley był kiedyś bokserem zjawiskowym. Niepokonanym w wadze lekkiej, nokautującym swoich rywali jednego po drugim. Przeskoczył dwie kategorie, by zmierzyć się z wielkim Oscarem De La Hoyą i pokonał go w 2000 roku w Los Angeles. Moim zdaniem walka była remisowa, ale komentowałem ją ze studia w Warszawie, więc może to sędziowie mieli rację. Szkoda tylko, że mnie tam nie było, bo stanowisko komentatorskie w Staples Center czekało. Ważniejsze wtedy były jednak telewizyjne oszczędności.


To był chyba najlepszy okres w karierze Mosleya. „Słodki” później raz jeszcze kontrowersyjnie pokonał De La Hoyę (już w wadze junior średniej), ale nie zmienia to faktu, że mistrzem był wybitnym. Miał wprawdzie dwóch swoich katów, Vernona Forresta (półśrednia) i Ronalda Wrighta (junior średnia), którzy pokonali go dwukrotnie, ale z innymi wygrywał bez większych problemów. Oczywiście do czasu. Ostatnie wielkie zwycięstwo odniósł w 2009 roku nokautując Antonio Margarito i odbierając mu pas WBA w junior średniej. Kolejni rywale: Floyd Mayweather jr, Manny Pacquiao czy Saul Alvarez byli lepsi. W 2013 pokonał jeszcze Pablo Cesara Cano, ale gdy w tym samym roku, w Australii przegrał w siódmej rundzie z Anthony Mundine’em powiedział: STOP. I zakończył karierę. Uznał, że po pierwszej i jedynej porażce przed czasem ( a walczył przecież z gigantami tego sportu), to jedynie słuszna decyzja. Ale jak widać słowny nie jest.


Mayorga to zupełnie inna historia. Uliczny wojownik z Nikaragui, który wydawało się pozuje na  twardziela, ale jego wizerunek poza ringiem był podobny. Był typem naturszczyka, który nigdy nie dbał o higienę życia. Pił i palił, odżywiał się w sposób, który przyprawiał o dreszcze dietetyków. Przed walką w MSG w Nowym Jorku w 2004 roku z Erickiem Mitchellem (wygrał na punkty 10 rundowy pojedynek) balował do rana w „Jimmy’s Corner” bokserskiej knajpce na 44 ulicy. Opowiadał mi o tym jej właściciel, ożeniony z Polką były bokser, Jimmy Glenn ,   Człowiek ten, w swoim długim życiu widział naprawdę wiele (we wnętrzach „Jimmy’s Corner” kręcono chociażby „Wściekłego Byka” z Robertem de Niro w roli Jake’a La Motty), ale kogoś takiego jak Mayorga nigdy wcześniej, ani później nie spotkał.

 



Tym bardziej smutne, że teraz obaj wielcy mistrzowie, aby zarobić trochę grosza, biorą udział w tak żenującym przedsięwzięciu. Mayorga dmuchający Mosley’owi w twarz tytoniowym dymem podczas konferencji prasowej, to jeszcze nic. Tak samo jak obraźliwe słowa, które słyszymy za każdym razem, gdy mówią o sobie. Takie zachowania, niestety, to dziś codzienność. Nie miejmy też złudzeń, że to jedynie szczere, ludzkie uczucie nienawiści skłania ich do tego. Nic z tych rzeczy: wszystko od początku jest udawana, wymyślone przez nieudolnych ludzi promujących to jarmarczne widowisko. Apogeum nieudolności jest scena w której Mayorga daje klapsa w wypięte pośladki jego dziewczynie, 31-letniej Triście Pisani, a Mosley rzuca się na niego i dochodzi do szarpaniny w świetle kamer i błysków fleszy. Niedługo potem Mayorga przyznaje na portalu społecznościowym, że to Mosley go do tego namówił, a pani Pisani nie miała nic przeciwko klapsom.

 


Nie wiem jak będzie wyglądał ich rewanżowy, sobotni pojedynek (w niedzielę nad ranem czasu polskiego), ale myślę, że będzie mimo wszystko lepszy niż to nędzne przedstawienie. Bezczelny Mayorga będzie w ringu autentyczny, a Mosley z całą pewnością pokaże kilka sztuczek, którymi czarował przed laty, gdy był najlepszym pięściarzem bez podziału na kategorie wagowe.


Nie wiem tylko kto to widowisko obejrzy, czy kupi pay per view za 49,95 USD, gdy w tym samym czasie, w tym samym mieście (Los Angeles) prawdziwą bokserską wojnę toczyć będą Abner Mares i Leo Santa Cruz, też wielokrotni mistrzowie świata, pięściarze w sile wieku i swych sportowych możliwości. Staples Center w LA powinna być pełna, a hala Forum w Inglewood może świecić pustkami, bo Mayorgę i Mosley’a oglądać będą w tej sytuacji tylko ludzie żywiący się wspomnieniami. I ci, którzy dostali bilety za darmo.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze