Piłkarscy bogowie też popełniają błędy. Kto zawinił w sprawie de Gei?

To była najdłuższa saga w letnim okienku transferowym. Losy Davida de Gei ważyły się do ostatniej - nawet nie minuty - sekundy i kiedy wydawało się, że Real Madryt pozyskał bramkarza na lata, coś poszło nie tak. Nie doszło pismo, komuś zawiesił się komputer i Hiszpan pozostanie w Manchesterze United. Kto więc ponosi winę za taki obrót sprawy?
Nie ma nic lepszego niż transfer ostatniego dnia okienka - powiedział kiedyś Florentino Perez. I chyba za bardzo uwierzył w te słowo, bo aż do 31 sierpnia do Manchesteru United nie wpłynęła żadna oferta za Davida de Geę. Tajemnicą poliszynela było, że Real Madryt od dawna interesował się bramkarzem, który z powodzeniem może stać się klubową legendą, bronią przez kilkanaście lat. Odejście Ikera Casillasa przyjęto raczej z ulgą niż smutkiem, bo następca już był.
Były piłkarz Legii... przeszedł operację plastyczną twarzy!
Co więc poszło nie tak? Jeśli akcja w sprawie transferu do 31 sierpnia była gorąca i dynamiczna, to to, co działo się w ostatnich godzinach tego dnia, trudno w ogóle opisać. Czegoś takiego nie było dawno, a przynajmniej jeśli chodzi o tak znaczącą postać. Bo czy ktoś mógł spodziewać się, że dwa być może największe kluby w Europie nie będą potrafiły dopiąć szczegółów, formalności do końca?
"Manchester jest brzydszy niż tył lodówki"
W poniedziałek między godziną 23 a 1 w nocy już we wtorek internet obiegały sensacyjne, ale i szydercze komentarze. Wszystko niby miało być dopięte na ostatni guzik, ale jednak każda sekunda była istotna. I kiedy wybija północ, a okienko transferowe się zamknęło, pozostało oczekiwanie. Po dosłownie kilku minutach pojawiły się pierwsze głosy z Hiszpanii - Real Madryt spóźnił się o... 20 sekund! Informacje stopniowo potwierdzano, aż kibiców "Królewskich" mógł ogarnąć pusty śmiech... Pojawiały się kolejne coraz bardziej absurdalne i zabawne informacje, takie jak to, że Manchester wysłał potwierdzenie w pliku, którego nie był w stanie otworzyć przedstawiciel Realu Madryt ze względu na... niewłaściwy format. Było też o przedpotowych systemach operacyjnych - internet nie miał litości.
Najbardziej załamany mógł czuć się de Gea, który ostatni dzień okienka spędzał razem z dziewczyną w swoim mieszkaniu. Kiedy dowiedział się o komplikacjach nie był wściekły, był po prostu rozczarowany, zdruzgotany... Co ciekawe jego dziewczyna kiedyś bardzo podpadła kibicom Manchesteru, stwierdzając, że to miasto jest "brzydsze niż tył lodówki". Zawsze podkreśłała, że z chęcią zamieszka w Madrycie.
Real nie przestawał walczyć, twierdząc, że ma dowody na wysłanie dokumentów o 23:59. Miał je przedstawić na drugi dzień prosto do UEFA, mając cały czas zaplanowaną prezentację bramkarza na godzinę 13.00! Ostatecznie potwierdzono, że de Gea zostaje w Manchesterze. Później oba kluby wydały oświadczenia - pierwszy był Real. Nietrudno zgadnąć, że oba znacząco się od siebie różniły.
Osiem godzin zwlekania
Według Realu Madryt, Manchester United aż do poniedziałkowego poranka nie zgodził się na transfer zawodnika. W końcu jednak udało się osiągnąć porozumienie o nawiązaniu negocjacji, a Manchester chciał także oprócz gotówki Keylora Navasa. Do zgody doszło bardzo szybko, bo już o 13:39 czasu hiszpańskiego Real wysłał "czerwonym Diabłom" kontrakty do podpisania. Anglicy jednak zwlekali i odesłali poprawki około 21:43. Real szybko je zaakceptował, po otrzymaniu podpisów de Gei oraz Navasa, po raz kolejny wysłał dokumenty Manchesterowi - te o 23:32.
Później znowu było nerwowe czekanie, a o 23:53 zespół z Old Trafford porozumiał się z Navasem. Manchester wprowadził dane do systemu transferowego (TMS - Transfer Matching System - System Potwierdzania Transferów) i o 0:00 wysłał Realowi podpisane kontrakty. Real otrzymał je dwie minuty po północy, kiedy system był już zamknięty. O godzinie 0:26 system jednak - jako że okienko w Anglii trwało dzień dłużej - zachęcił "Królewskich" do wypełnienia informacji o de Gei, co też uczynił hiszpański klub. - Real Madryt zrobił wszystko, co było trzeba w każdym momencie, żeby doprowadzić do obu tych transferów - czytamy.
Takie było stanowisko Realu. Winnym był tutaj Manchester United, który nie dość, że długo nie chciał słyszeć o transferze de Gei - mimo że sam zawodnik chciał odejść - a także, kiedy oba kluby doszły do porozumienia, zwlekał z odesłaniem dokumentów, gdyż zrobił to dopiero po ośmiu godzinach. To być może przesądziło. Anglicy nie pozostali dłużni i także wydali swój komunikat. Co z niego wynika?
Real przesłał niekompletne dokumenty
Od razu rzuca się w oczy fakt, że Manchester traktował de Geę za kluczowego zawodnika i nie chciał go sprzedawać. Dodano też, że żadnej oferty aż do poniedziałku nie było. Dopiero w południe Real złożył pierwszą propozycję, a Anglicy chcieli - w ramach transakcji - wiązanej Navasa. W komunikacie mocno podkreślony został fakt, że to Real miał być odpowiedzialny za dokumentację de Gei, Navasa oraz Realu. Manchester miał być odpowiedzialny tylko za siebie. Manchester wysłał więc dokumenty Realowi o 21:42, a o 23:32 otrzymał je z powrotem bez strony z podpisami.
Osiem minut później do siedziby angielskiego klubu miały wpłynąć poprawki, które postawiły transfer nad przepaścią. Wszystkie dokumenty miały zostać przesłane o 23:55, ale bez informacji na temat Navasa. O 23:58 Manchester odesłał zgodę transfer, a także został zaakceptowany przez system transferowy. - Rozumujemy, że transakcje nie doszły do skutku, ponieważ Real Madryt nie przesłał dokumentów Davida do TMS na czas lub nie przesłał dokumentów do ligi hiszpańskiej na czas - czytamy w komunikacie drugiej strony.
I co można powiedzieć o tym oświadczeniu? Poczatkowo trochę się wyklucza, gdyż Manchester niby nie chciał sprzedawać de Gei, twierdząc, że to kluczowy zawodnik drużyny, by jednak ostatecznie przyjąć ofertę Realu, która - zgodnie z logiką - musiała być atrakcyjna. Później możemy wywnioskować, że Manchester wszystko zrobił idealnie, a całym złem okazał się Real, który nie potrafił przesłać poprawnie skonstruowanych dokumentów, robiąc to w opieszałym tempie.
Będa tam, choć nie chcieli
Manchester już kiedyś stracił gwiazdę na rzecz Realu, chodzi oczywiście o Cristiano Ronaldo. Czy teraz można to traktować w ramach pstryczka i małego rewanżu? Tym razem włodarze klubu nie ugięły się przed hiszpańskim hegemonem i nawet nie do końca czystą grą osiągnęły swój cel - de Gea zostanie w klubie. Czy podpisze nową umowę? Jeśli otrzyma kilka meczów w pierwszym składzie, wybroni kilka strzałów, Manchester będzie przesuwał się w górę tabeli, to być może obustronna miłość powróci.
Czytając te dwa oskarżenia łatwo zauważyć, że oba kluby próbują dopiec sobie nawzajem. I choć Real zwykle wygrywa batalie, gdy w grę wchodzą pieniądzę, tym razem przegrał. Transferowe fiasko doprowadziło więc do kuriozalnej sytuacji - w Manchesterze będzie bramkarz, który od tygodni, może miesiecy, był myślami na Santiago Bernabeu, a w Realu będzie golkiper, który po udanym mundialu cały rok przesiedział na ławce, a teraz gdy może myślał, że dostanie szansę, miał zostać tylko kartą przetargową. Gdzie są pieniądze, tam są kłopoty. Teraz jednak obu klubom zostanie przypięta ośmieszająca łatka.
Perez po raz kolejny chciał pokazać, że jest prawdziwym człowiekiem biznesu. Czekał do ostatniego dnia, by wyprzeć presję na Manchesterze, by ten obniżył cenę. Przeliczył się, tym razem został ograny w dość łatwy sposób. Angielska Federacja potwierdziła, że dokumenty United doszły czas, Hiszpańska Federacja nie mogła tego powiedzieć o dokumentach Realu. A Manchester ma teraz prostą sytuację. Może postawić de Gei ultimatum: albo podpisujesz kontrakt i zapominamy o sprawie, albo nie podpisujesz, za rok odchodzisz za darmo, ale teraz możesz pomarzyć o grze. Oznaczałoby to rok bez piłki i zapewne brak powołania na mistrzostwa Europy do Francji.
Tak więc kibice Arsenalu nie muszą czuć się największymi przegranymi okienka. Ich klub - jako jedyny w pięciu najsilniejszych ligach na świecie - nie sprowadził żadnego zawodnika z pola, ale patrząc na tę konkretną relację "dwóch zaprzyjaźnionych drużyn", mogą się nieco uśmiechnąć. Trudno powiedzieć, że jest tutaj dwóch rannych, ale z pewnością dwóch lekko ośmieszonych. De Gea zostaje, ale koniec końców i tak może wylądować w Madrycie. To jest właśnie piłkarski biznes. Czasami nawet ci najwięksi - porównywani do piłkarskich bogów - popełniają błędy.
Komentarze