Iwańczyk: Sport a sprawa imigrantów

Inne
Iwańczyk: Sport a sprawa imigrantów
fot. youtube.com

Od kilku tygodni Europa żyje problemem uchodźców, a właściwie usiłuje sobie z nim poradzić prezentując spolaryzowaną postawę wobec uciekających z Bliskiego Wschodu. Problem ten w dużym stopniu dotknął i sport, dzieląc także to środowisko jak nigdy dotąd. Czy jesteśmy gotowi przyjąć, pomóc i potraktować jak swoich tych, którzy uciekają do lepszego świata? Czy sportowe areny są miejscem demonstrowania swoich poglądów w tej sprawie?

Nie ma jasnych odpowiedzi na te pytania, tęgie dyplomatyczne głowy próbują rozmaitych sposobów, bo ujednolicić stanowisko, w nas odzywa się współczucie i dobroduszność, z drugiej lęk i obawa. Wszystko to jak najbardziej zrozumiałe, żyjemy w niespokojnych czasach, których naczelną zasadą jest ta o „ograniczonym zaufaniu”. Chcemy wyciągać dłoń do innych, sumienie każe zadbać wpierw o swoich. Myślimy o muzułmańskich uchodźcach, przed oczami stają nie tylko propagandowe, ale i realne obrazki, do czego może doprowadzić religijny fanatyzm.

 

Skorża: Inaugurację rozgrywek wyobrażałem sobie inaczej

 

Nie mam zamiaru zabierać się za ten problem w kontekście politycznym, choć sprawa imigrantów ze wszech miar polityczna jest. W sumie nie powinienem się dziwić, ale zastanawia mnie, jak bardzo znów w globalną sprawę zaangażowany jest świat sportu. Ten, który przynajmniej w założeniu powinien być wolny od demonstrowania społeczno-politycznych poglądów, propagowania nietolerancji, ksenofobii, rasizmu zwłaszcza.

 

Tak jednak nie jest, jak świat światem każda globalna impreza, z igrzyskami olimpijskimi na czele, stawała się trybuną. Dla tych, którzy chcieli wykrzyczeć swoje zacne idee, ale i dla tych, którzy nie wahali się zawładnąć tłumami w niecnych celach.

 

Także to, co wydarzyło się w ostatni weekend na polskich stadionach piłkarskich, kiedy rzesze kibiców prezentowało swój sprzeciw ochoczemu otwarciu się na imigrantów, u jednych wzbudziło niesmak, u innych empatię. I być może poprawnie byłoby w tej sytuacji zająć stanowisko „jesteśmy ksenofobami”, ale w tak trudnej sprawie nie ma jednoznacznej oceny.

 

Niezwykle delikatna sprawa

 

Intuicyjnie przeczuwam, że narażam się obu stronom sporu, ale żeby było jasne - nie wyrażam cienia zrozumienia dla chamskich, wulgarnych, momentami ksenofobicznych wybryków na trybunach. Powiedzmy wprost, w kanonie zachowań przyzwoitego człowieka nie mieszczą się groźby pozbawienia życia, wyzywanie jakiejkolwiek grupy społeczno-religijnej od dziczy, etc. Z drugiej jednak strony, kiedy słyszę, jak znów obrywa się całej piłkarskiej społeczności, pytam, dlaczego tłumy przychodzące na stadion nie mają prawa wyrazić swojego zdania. Nawet, jeśli sprawa ta jest niezwykle delikatna i budzi zarazem tak wiele emocji, które dobrym doradcą nigdy nie były i nie będą.

 

Zakładam, że jesteśmy społeczeństwem dość otwartym, kiedy idzie o pomoc dla tych, którzy jej potrzebują, jednak rozumiem, że przyjęcie imigrantów z bardzo odległej nam kultury podszytej religijnym fundamentem budzi niepokój. Nie prezentuję tu własnego zdania, przyjmuję, że wielu Polaków takie wątpliwości może mieć i czuje potrzebę wykrzyczenia tego na trybunach.

 

W Niemczech pogląd trybun „sprzyjający sprawie"

 

Ze zrozumiałych powodów, chodziło o momentami wulgarne i nieprzystające formy demonstracji swoich poglądów, kibice znów zostali potępieni. Słusznie, jeśli chodzi o formę, niesłusznie, jeśli mowa o istocie problemu. Uważam, że jeśli nie łamią regulaminu (zakazane transparenty o treści politycznej), kibice mają prawo głosu.

 

Czy nam się to podoba, czy nie, to wielka w skali kraju grupa, która prędzej czy później wyrazi swoją opinię, np. przy wyborczych urnach. Jej głos jest tak samo ważny, jak wszystkich tych, którzy zjeżdżają pod Sejm walczyć o swoje, wybierają się na demonstracje, by sprzeciwić się czemuś lub komuś.

 

Zapytał mnie jeden z kolegów dziennikarzy, dla czego tylko u nas sprawa imigrantów przybrała na stadionach takie formy ekspresji. Dlaczego w Niemczech i Anglii, choć w minionym tygodniu temat był na czasie, trybuny umiały się powstrzymać, a nawet jeśli demonstrowały jakiś pogląd, to bardzo otwarty, „sprzyjający sprawie”.

 

Zawisły hasła...

 

Nie szukam prostych odpowiedzi ani usprawiedliwień. Jesteśmy bardzo homogenicznym społeczeństwem, które z tym na Wyspach czy w Niemczech ma niewiele wspólnego. Nie ma badań, ale zakładam, że na mecze Bundesligi czy Premiership chodzą tak samo Niemcy i Anglicy jak i imigranci, którzy kibicują swoim drużynom. Powiedzmy więcej, gdyby nie imigranci, być może tamtejszy futbol nie stałby tak wysoko. Na pewno kłopot miałaby reprezentacja Niemiec, która w wielkiej części składa się z imigrantów lub ich potomków. U nas Kubańczyk Wilfredo Leon, który mógłby i chce grać w siatkarskiej reprezentacji, budzi wielkie, trudne do okiełznania emocje. A jego przypadek nijak ma się ma do wielkiego problemu imigrantów w Europie.

 

Zastanawia mnie, jaka byłaby społeczna reakcja, gdyby kibice gremialnie wypowiedzieli swoje uznanie dla przyjęcia dowolnej liczby imigrantów. Czy ktoś (np. UEFA) szukałby regulaminowych paragrafów, które zakazują tego typu demonstracji, czy raczej spotkałaby się tego typu akcja z poklaskiem elit. Podejrzewam, że gdyby wywieszono transparent „Uchodźcy mile widziani”, rozpoczęłyby się od tego serwisy informacyjne, a UEFA słałaby listy gratulacyjne.

 

Zawisły hasła o przeciwnym przekazie, niektóre głupie i niedopuszczalne, ale niektóre wyrażające obawy, do których ma prawo każda grupa społeczna.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze