Stasiek Kiecal - oto najwybitniejszy polski bokser w historii

W ubiegłym tygodniu odsłonięto w Grand Rapids (USA) pomnik Stanleya Ketchela, czyli Stanisława Kiecala, według mnie najwybitniejszego polskiego boksera w historii (chociaż urodzonego w USA, jego rodzice byli Polakami).
Gołocie, Adamkowi, Włodarczykowi czy Szpilce nikt pomnika nie postawi, Stasiek Kiecal ma pomników już kilka. Pisał o nim w „The Light of the World” sam Ernest Hemingway, był bohaterem scenariusz dla Hollywood, jest w bokserskim hallu sławy (przyjęty w 1954)...
Był Kiecal mistrzem świata w wagach półśredniej (1908, 1908-1910), średniej (1908-1910) i półciężkiej (1909-1910). Omal nie został mistrzem świata w ciężkiej, bo miał Jacka Johnsona na deskach. A żył zaledwie...24 lata. Do czego by doszedł gdyby żył dłużej? Nie wiadomo, bo żył tak jakby w ogóle nie było jutra. Został zastrzelony z pistoletu kaliber 38.
Urodził się w Grand Rapids 14 września 1886 w rodzinie polskich emigrantów. Gdy miał 12 lat uciekł z domu, włóczył się po Stanach Zjednoczonych jeżdżąc na gapę towarowymi pociągami (Amerykanie nazywali takich włóczykijów „hobo”). W końcu zaopiekował się nim były bokser Socker Flannigan, który wypatrzył go w jakiejś ulicznej bójce, nakarmił, zapewnił nocleg, nauczył boksowania w ringu i zmienił nazwisko na Stanley Ketchel.
Najpierw walczył w Casino Theatre w Butte, gdzie właściciel płacił mu 20 dolarów tygodniowo za walki z klientami, którzy chcieli przetestować siłę jego ciosów. Jak twierdził stoczył w ten sposób 250 walk (nie rejestrowanych), na zawodowych ringach zadebiutował 2 maja 1903 roku w Butte z Jackiem Traceyem.
Pięć lat po tej walce „Zabójca z Michigan” (taki dostał przydomek) był już mistrzem świata wagi średniej, po znokautowaniu w 20 rundzie Jacka Sullivana. Kilka miesięcy potem, konkretnie 7 września 1908 roku stracił tytuł przegrywając w 12 rundzie ze wspaniałym Billym Papke. Zadecydował o tym brzydki trick pretendenta. W momencie gdy zabrzmiał pierwszy gong, Stan wyciągnął rękawice na powitanie i... dostał straszny cios pomiędzy oczy. Nie doszedł po nim do siebie już do końca walki. W rewanżu, 2 miesiące później, nie było już kurtuazji. Ketchel rzucił się na rywala jak tygrys i gryzł dopóki Papke nie padł na matę w 11 r.

Billy Papke zostaje znokautowany w 11 rundzie przez Staśka Kiecala.
26 marca 1909 roku doszło do walki Kiecala z inną wielką gwiazdą zawodowych ringów Philadelphią Jackem O'Brienem (ex mistrzem świata w półciężkiej). Zdarzył się w niej numer, który przeszedł do historii boksu. W ostatniej, dziesiątej rundzie przegrywając na punkty Kiecal trafił O'Briena ciosem podbródkowym i rywal zwalił się na matę z głową w pudle z trocinami służącymi wtedy bokserom za spluwaczkę.
Sędzia Hurst zaczął liczyć: jeden, dwa, trzy, cztery... W tym momencie zabrzmiał ostatni gong. O'Brien go nie słyszał, był znokautowany, nie zdawał sobie sprawy z awantury w hali. Ogłoszono bowiem, że walka zakończyła się „no decision” (bez decyzji)... No i się zaczęło. W tamtych czasach grano ostro przy okazji takich pojedynków. Ci którzy postawili na Ketchela nie chcieli płacić, ponieważ znokautował rywala. Ci którzy stawiali na O'Briena mieli swoje racje (liczenie nie zostało dokończone). Podzieleni byli także dziennikarze.
W rewanżu już nie było wątpliwości. Ketchel - jak podawał legendarny szef „The Ring” Nat Fleischer - już przed walką wygrał do domu telegram, że wygrał z O'Brienem, bo obawiał się, że po walce mogłoby to wylecieć mu z pamięci. I rzeczywiście wygrał, znokautował Philadelphię Jacka w 3 rundzie.
Jeszcze w tym samym roku (1909) Kiecal stoczył kolejny pojedynek, który przeszedł do annałów boksu. Tym razem rzucił rękawicę samemu Jackowi Johnsonowi, pierwszemu czarnoskóremu mistrzowi świata wagi ciężkiej. Johnson ważył ponad 20 kg więcej niż Stan, miał olbrzymią przewagę wzrostu i zasięgu rąk. Ale Ketchel wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę.
- Dlaczego nie postawisz swego futra na nagrodę dla zwycięzcy? Miałbym idealne okrycie dla stracha na wróble na mojej farmie – śmiał się z Johnsona, który zjawił się w drogim futrze.
W 12 rundzie pewny siebie i prowadzący na punkty Johnson nadział się piekielnie silny prawy sierpowy i wydawało się, że największa sensacja w dziejach boksu stanie się faktem. Ale wstał na sześć, kompletnie oszołomiony. Ale oszołomiony niewiarygodnym sukcesem był też Stan. Pewny siebie, bo nigdy nie przepuszczał takich okazji, podbiegł do rywala, aby zadać ostatni cios. Nie zdążył jednak, bo jego szczęka zderzyła się czołowo z prawym prostym Johnsona. Czempion włożył w ten cios tyle siły, że przeskoczył nad padającym Ketchelem i zatrzymał się dopiero przy linach. A po walce znalazł w rękawicach dwa zęby Stana.

16 października 1910 roku Stany Zjednoczone zostały wstrząśnięte wiadomością, że Stanley Ketchel został zastrzelony z pistoletu kaliber 38 przez Waltera Dipley'a, pomocnika właściciela rancha, na które Ketchel został zaproszony jako honorowy gość. Zazdrosny Dipley zabił go bo podobno Ketchel smalił cholewki do kucharki na farmie, w której on był zakochany.
Nie wszyscy uwierzyli w tę wiadomość. Gdy dotarła do jego menedżera Wilsona Miznera, ten stwierdził z wisielczym humorem: „Nie możliwe. Wyliczcie go do dziesięciu, na pewno wstanie”.
Właściciel farmy na której zabito Kiecala, pułkownik R.P. Dickerson ufundował potem na jego grobie, na polskim cmentarzu w Grand Rapids wielki, granitowy monument: „Stasiek znokautowałby ten pomnik jednym ciosem” - stwierdził ze łzami w oczach jeden z Polonusów, sąsiadów Kiecala.
Ostatnie zdjęcie Staśka Kiecala (drugi z lewej).
To był Stanisław Kiecal (Stanley Ketchel) i jego legenda. Teraz ekscytujemy się jego marnymi podróbkami, wrony które jeszcze nic nie osiągnęły robią za orły i zarabiają fortuny. Ale prawdziwy polski orzeł był jeden – właśnie Stan Kiecal.
Komentarze