1 liga niespełnionych marzeń. Wychowanek Barcy, pogromca Realu, reprezentant Anglii

Piłka nożna
1 liga niespełnionych marzeń. Wychowanek Barcy, pogromca Realu, reprezentant Anglii
PAP/EPA
Marquitos (z prawej) i Lassana Diarra z Realu Madryt

Strzelał bramki Realowi i Barcelonie. Trenował z Xavim i Andresem Iniestą. Reprezentował Anglię u boku Daniela Sturridge'a... Trzy zdania, historie trzech zawodników. Co ich łączy? Wszyscy byli o krok od spełnienia marzeń, wszyscy musieli się z nimi brutalnie pożegnać, wszyscy występują dziś na zapleczu Ekstraklasy.

Sezon 2006/07, styczeń. Na El Madrigal przyjeżdża lider La Liga – wypełniony gwiazdami pokroju Sergio Ramosa i Gonzalo Higuaina Real Madryt. Villarreal nie zamierza jednak łatwo składać broni – zajmuje piąte miejsce w tabeli, a w zeszłym sezonie odpadł dopiero w półfinale Ligi Mistrzów. Jest na fali. W ataku niezawodny Diego Forlan, w pomocy supertalent z Chile – król rabony Matias Fernandez. Bohaterem spotkania został jednak ktoś inny.

 

Emerytura pod palmami – Valeron po 40-tce, a wciąż na boisku!



Ikera Casillasa pokonał 19-letni Marcos Garcia Barreno, dziś szerzej znany jako Marquitos. Chłopak wykończył akcję Forlana, po podaniu „w uliczkę” Fernandeza – z zimną krwią, lobem z 10 metrów. Mina Fabio Capello bezcenna. Więcej goli w tym meczu nie padło.

Cztery miesiące później na El Madrigal zawitała druga w tabeli Barcelona. I też dostała bęcki. Marquitos golem z Realem zyskał zaufanie Manuela Pellegriniego i w okresie pomiędzy spotkaniami grał praktycznie non stop. Tym razem jednak rywala napoczął legendarny Robert Pires, 19-latek ustalił wynik – silnym strzałem z linii pola karnego – dopiero w 85. minucie. Andres Iniesta, Lionel Messi i Ronaldinho byli tego wieczoru bezradni.



Sezon 2015/16, wrzesień. Miedź Legnica podejmuje u siebie MKS Kluczbork. Na trybunach 1500 osób. W zespole gospodarzy debiutuje 28-latek z III ligi hiszpańskiej. Pomocnik od początku robi show – w trzeciej minucie dośrodkowuje z rzutu rożnego wprost na głowę Grzegorza Bartczaka, który otwiera wynik spotkania. Pół godziny później ma już na koncie pierwszego gola w I lidze. Wykorzystuje podanie Wojciecha Łobodzińskiego, nie dając Krystianowi Rudnickiemu najmniejszych szans... Nazywa się Marquitos.

Co poszło źle?

Chłopak miał pecha. Trafił mu się najlepszy okres w historii Villarrealu – m.in. półfinał Ligi Mistrzów z Arsenalem (cały dwumecz przesiedział na ławce), wicemistrzostwo Hiszpanii – dlatego, jako młody potrzebujący ogrania zawodnik, był regularnie wypożyczany. W tym czasie zdążył rozegrać 67 spotkań w La Liga, zdobyć sześć bramek (w tym dwie z Realem – ukąsił Królewskich jeszcze w barwach Valladolid, podawał mu wtedy Diego Costa) i raz asystować – z Deportivo La Coruna.



Z roku na rok grał jednak coraz mniej. Wypożyczano go do coraz słabszych klubów. W końcu Villarreal o nim zapomniał i z etatowca La Liga, stał się niespełnionym talentem z Segunda Division. Czegoś zabrakło. W II lidze występował od trzech lat, rozegrał 185 spotkań, zdobył 14 bramek. W zeszłym sezonie jego zespół zajął jednak przedostatnie miejsce w tabeli, spadł, on sam zresztą też nie imponował formą – zdobył jedną bramkę, raz asystował.

Potrzebował zmiany.

A więc wcale nie jakiś spektakularny zjazd, ale normalna kolej rzeczy. Selekcja naturalna. To że strzelasz Realowi, nie znaczy, że od razu jesteś ustawiony do końca życia. Owszem, Marquitos bardziej niż do I ligi, pasowałby do Ekstraklasy, gdzie trafiają Hiszpanie z nieporównywalnie gorszym CV. Co zrobić, że Miedź ma taki skauting? Hiszpan wygląda dziś bardzo dobrze. W 10 meczach zdobył trzy bramki i zanotował tyle samo asyst. - Liczę, że w Polsce się odbuduję. Kiedy dostałem propozycję z Miedzi, pomyślałem, że fajnie spróbować w życiu czegoś nowego. Innej ligi. Grę tutaj traktuję jako wyzwanie – wyznał niedawno. Ponoć obserwuje go już pół Ekstraklasy.

Marquitos trochę jednak w tej La Liga pograł. Mniej szczęścia miał Armand Ella Ken, 22-letni lewoskrzydłowy Sandecji Nowy Sącz. Jego przypadek to już nawet nie dramat. To horror... Wychowany w La Masii – trafił do niej przez fundację Samuela Eto'o. Miał 12 lat, w wieku 16 był już uznawany za największy talent Barcelony. - Będzie lepszy niż Thierry Henry. To mój prywatny typ na przyszłego najlepszego piłkarza świata – mówił w 2009 roku koordynator grup młodzieżowych FCB, Albert Capellas.



W juniorach dzielił atak z Mauro Icardim, dziś wielką gwiazdą Interu. Przyjaźnił się z Marko Bartrą, dziś etatowym stoperem Barcy. Żartował z Danim Alvesem, słuchał rad Erica Abidala, uchodził za następcę Thierry'ego Henry'ego, był nazywany synem Samulela Eto'o. Trzy razy nawet trenował z pierwszym zespołem, a Pep Guardiola wystawiał go w wewnętrznych gierkach „czterech na czterech”, podczas których zrozumiał fenomen duetu Xavi-Iniesta. Miał wszystko, za chwilę ruszał na podbój piłkarskiego świata... I nagle się obudził.

Przyczyna jego nagłego zjazdu: kontuzja. Tak przynajmniej twierdzi sam zainteresowany. Ponoć w rok po tym, jak Capellas ogłosił go przyszłym najlepszym piłkarzem świata, pojechał na zgrupowanie młodzieżowej kadry Kamerunu, gdzie zerwał więzadła w kolanie. Kolejne 12 miesięcy spędził w szpitalach – operacje, rehabilitacje, piłka jedynie w telewizji. To był okres pomiędzy 17. a 18. rokiem życia. Po powrocie zupełnie nie mógł się odnaleźć. Zrozumiał, że Barcelonę może już sobie odpuścić. W takiej sytuacji łatwo dać się omamić, zaufać nieodpowiednim ludziom. Pewien agent zaproponował mu wtedy regularną grę w najwyższej lidze Ukrainy. Klub może nie jakiś wielki, ale to w końcu tylko przystanek – za chwilę przecież oczaruje cały kraj, będą się o niego biły Szachtar z Dynamem...

I pojechał. Nigdy nie zadebiutował w La Liga, nigdy nie zagrał w Klasyku. To, co się stało później, przechodzi ludzkie pojęcie. Przez dwa lata w Karpatach Lwów wystąpił w czterech spotkaniach, przez pół roku w węgierskim Kaposvari – w dwóch. Horror. Totalnie irracjonalny przypadek. Najlepszy piłkarz La Masii, potencjalny następca Henry'ego znalazł się na piłkarski dnie. Nic nie tłumaczy aż tak spektakularnego zjazdu. Ani uraz, ani problemy z menedżerem. To nawet Marek Citko nie stracił po kontuzji tyle, co Armand Ella Ken.

Armand Ella Ken przed meczem Sandecji

Fot. Cyfrasport

Karpaty w końcu rozwiązały z nim kontrakt. Przez dwa miesiące pozostawał bez klubu. Wkrótce wygasła też umowa z menedżerem. W Nowym Sączu ktoś o nim usłyszał, ktoś obejrzał filmik. Podano mu rękę... Trenerzy Sandecji na każdym kroku podkreślali, że na treningach myśli szybciej niż koledzy, co ponoć zostało mu jeszcze z czasów La Masii. Ella udowodnił to już w swoim drugim meczu, kiedy strzelił GKS-owi Tychy dwie piękne bramki. Pierwszą płaskim uderzeniem zza pola karnego, drugą wolejem z 10 metrów. Dołożył jeszcze trafienie z Arką Gdynia – typowe wykończenie akcji – i... wypadł ze składu do końca sezonu 2014/15.

Znów zerwał więzadła w kolanie.

Pojechał na rekonstrukcję do sprawdzonej kliniki w Barcelonie, ale rehabilitację przechodził już w Nowym Sączu i krok po kroku wracał do pierwszego składu. Udało mu się to dopiero 7 listopada – w zremisowanym 0:0 meczu z Olimpią Grudziądz spędził na boisku 60 minut. Tydzień później rozegrał już pełne spotkanie, ale jego Sandecja przegrała z Rozwojem Katowice 0:2... Armand Ella Ken jest daleki od pełni formy, jednak w Nowym Sączu ani myślą o pożegnaniu. Liczą, że ich katalońska gwiazda w końcu odpali i – tak jak w przypadku Marquitosa – wkrótce ustawi się po nią pół Ekstraklasy. O ile oczywiście znów nie stanie się z nim coś zupełnie niewytłumaczalnego...

Tak Marquitos, jak Ella Ken, grali w młodzieżowych reprezentacjach swoich krajów. Obaj zostali wicemistrzami kontynentów – Hiszpan Europy do lat 17, Kameruńczyk Afryki do lat 20. W kadrze występował też trzeci z bohaterów tej opowieści. Nie z takimi sukcesami co prawda, ale jednak reprezentował samą ojczyznę futbolu. Rashid Yussuff, 26-letni skrzydłowy Arki Gdynia, rozegrał cztery mecze w reprezentacji Anglii do lat 16, dwa w zespole U-17 i jeden w kategorii U-18. Tam spotkał największe nazwiska.

Rashid Yussuff w barwach Arki

Fot. Cyfrasport


Dzielił szatnię m.in. z Ryanem Bertrandem, Scottem Sinclairem i samym Danielem Sturridgem. To był mecz kontrolny zespołów do lat 18. Anglia w Yeovil podejmowała Holandię. Sturridge wpisał się na listę strzelców dwukrotnie – w 75. i 79. minucie. Ustalił wynik spotkania na 4:1. W 87. minucie zmienił go Rashid Yussuff. Był rok 2007. Dziś Sturridge to gwiazda Liverpoolu, która dość często boryka się z kontuzjami, ale jednak – gwiazda. Yussuff grzeje ławkę Arki Gdynia, wchodząc zwykle tylko na końcówki. - Już wtedy był wyraźnie lepszy ode mnie. Jak widziałem niektóre jego zagrania na treningach, to aż łapałem się za głowę. Grał jak czarodziej i to był zaszczyt wejść w jego miejsce – wyznał Yussuf w jednym z wywiadów.

Kariera reprezentacyjna wkrótce się skończyła, jeśli natomiast chodzi o piłkę klubową... Może delikatnie: nie jest drugim Marquitosem. Yussuff to wychowanek Charltonu, ale nigdy nie zadebiutował w Premier League. Nigdy też nie wzniósł się ponad poziom League One. Więcej czasu spędził zresztą w League Two, gdzie w barwach AFC Wimbledon przez dwa sezony rozegrał 75 spotkań, zdobył sześć bramek i 10 razy asystował. Słowem – poziom Pawła Abbotta.

- Po prostu nie miałem szczęścia. Sturridge wychowywał się w akademii Manchesteru City. Zespół grał w Premier League, na szkółkę wykładano duże pieniądze i młodym zawodnikom było trochę łatwiej. Ja z kolei kształciłem się w akademii Charltonu. Zespół niestety spadł z Premier League i na niższym szczeblu, gdzie na boisku chodzi głównie o walkę, trenerzy nie dawali nam szans – tłumaczy się pokrętnie Yussuff. Dziś w I lidze ma na koncie 12 niepełnych meczów, w których zdobył dwie bramki – z Zagłębiem Sosnowiec oraz Olimpią Grudziądz. I tak nieźle, jak na piłkarza, który przyszedł ze spadkowicza ligi maltańskiej... Jego akurat o Ekstraklasę nie podejrzewamy.

Z graczy o podobnym mianowniku, w I lidze są jeszcze: wychowanek Bayernu Monachium Yannick Kakoko (25 lat, Miedź Legnica), Dragan Jelić (29 lat, Chojniczanka Chojnice), który w barwach Willem II Tilburg grał przeciwko Feyenoordowi i asystował z Utrechtem oraz Valerijs Sabala (21 lat, Miedź Legnica), który w reprezentacji Łotwy ustrzelił już m.in. Islandię, Słowację i... czterokrotnie – w trzech meczach – Turcję. On akurat ma jeszcze jakieś szanse – to zawodnik Club Brugge, do Miedzi jest tylko wypożyczony.

Pomyśleć, że żaden z tych zawodników nie przekroczył jeszcze 30-tki...

Rafał Hurkowski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze