Pindera: Szpilka bije wszystkich

Sporty walki
Pindera: Szpilka bije wszystkich
fot. PAP

Do walki Artura Szpilki z Deontay’em Wilderem na Brooklynie zostało jeszcze trochę czasu, ale temperatura rośnie w ekspresowym tempie. Mistrzem w jej nakręcaniu jest sam Szpilka. Mateusz Borek w ostatnim Puncherze nazwał go „Bombą energetyczną” i trudno o lepsze określenie. Może dodałbym, że zegarową, bo tyka coraz głośniej…

Oby tylko Szpilka nie wystrzelał się z tej energii, bo w starciu z Wilderem będzie mu ona bardzo potrzebna. Dziś wszystko dzieje się szybciej niż kiedyś, więc nie powinno specjalnie dziwić, że „Szpila” bić się będzie w Barclays Center o pas WBC należący jeszcze nie tak dawno do Witalija Kliczki. Przecież Charles Martin, który tej samej nocy zmierzy się z Wiaczesławem Głazkowem w walce o tytuł IBF niczego więcej od Polaka na zawodowych ringach nie osiągnął. Jest wprawdzie niepokonany, ale tylko dlatego, że z nikim znaczącym jeszcze nie walczył.

Sulęcki wystąpi na gali Szpilka vs. Wilder

A Szpilka przegrał jedynie z Bryantem Jeninngsem, pięściarzem należącym do czołówki wagi ciężkiej, a pokonał chociażby Tomasza Adamka, więc z faktu, że walczyć będzie o mistrzowski pas nie musi się tłumaczyć. Teraz, kiedy w najcięższej kategorii jest tak duży ruch, nie ma też sensu dyskusja, czy Szpilka na taki pojedynek zasłużył. Przecież wiadomo, że gdyby Tyson Fury nie odebrał Władimirowi Kliczce mistrzowskich pasów, a chwilę później IBF nie odebrała swojego pasa Anglikowi, to takiej walki, by nie było. Z Wilderem walczyłby Głazkow, a Polak czekałby na rywala.

Ale rzeczywistość sprawiła wszystkim psikusa. Ukrainiec wybrał starcie z Martinem zamiast konfrontacji z Wilderem i trudno mu się dziwić. Jego promotorce (Kathy Duva) znacznie bliżej do IBF, której siedziba mieści się w stanie New Jersey niż do organizacji kierowanej przez Meksykanina Mauricio Sulaimana. Ponadto nie ulega wątpliwości, że Martin będzie łatwiejszym rywalem dla Głazkowa niż bardzo niebezpieczny mistrz WBC.

I jeszcze jedno. Gdyby Szpilka nie dawał gwarancji, że na jego walkę z Wilderem polscy kibice kupią kilka tysięcy biletów, to prawdopodobnie o takiej szansie mógłby tylko marzyć.

A tak trafił los na loterii. Zarobi kupę forsy, skorzysta na promocji, będzie  mógł się wygadać do woli (a lubi dużo mówić), ale nie zmieni to faktu, że 16 stycznia musi wyjść do ringu w Barclays Center na Brooklynie i stanąć twarzą w twarz z dwumetrowym  Wilderem, który z 35 wygranych walk 34 rozstrzygnął przed czasem.

Ronnie Shields zapewnia wprawdzie, że Szpilka jest gotowy na to wyzwanie, ale na razie to tylko słowa znanego trenera, który w tym biznesie ma przecież swój udział.  A te trzy walki, które „Szpila” stoczył w tym roku w USA nie rozwieją wątpliwości, bo trwały krótko, a rywale byli zwyczajnie słabi.

Szpilka mądrze analizuje to co dzieje się w ringu, dobrze czyta boks i wie jakie są atuty jego najbliższego rywala. Widzi też jego wady i ma nadzieję, że potrafi je wykorzystać na swoją korzyść. Nie zakłada jednak kłopotów, a te zapewne się pojawią. I dopiero wtedy zobaczymy ile warte są jego słowa i zapewnienia Shieldsa.

Emocje przed walką będą rosły z dnia na dzień i usuną w cień, z polskiego punktu widzenia, wszystko co związane z tą dyscypliną. Trudno się dziwić, bo to ważny pojedynek dla naszego, młodego zawodowego boksu.  O mistrzostwo świata wagi ciężkiej walczyli tylko Andrzej Gołota (cztery razy), Tomasz Adamek, Albert Sosnowski i Mariusz Wach. Trzej ostatni bez większych szans na sukces, a Gołota w pojedynkach z Chrisem Byrdem i Johnem Ruizem miał tytuł czempiona  na wyciągnięcie ręki. Zabrakło szczęścia u sędziów.

Szanse Szpilki na sukces  nie są duże, ale Wilder to nie bracia Kliczko, którzy gdy wygrywali z Adamkiem i Sosnowskim (Witalij), czy Wachem (Władimir) nie mieli sobie równych. A że mistrz WBC, to wciąż bokser zagadka, więc i szanse „Szpili” wydają się być większe, niż tych, którzy mierzyli się z ukraińskimi braćmi.

I chociażby dlatego  ambitny, głodny wielkiego sukcesu chłopak z Wieliczki będzie je umiejętnie podsycał, a znając go wiem, że zrobi to skutecznie. Pamiętajmy też, że będzie walczył jak u siebie w domu, bo 16 stycznia Barclays Center zapełni się Polakami, pełnymi wiary, że ich rodak zostanie wreszcie mistrzem królewskiej kategorii. A, że z logicznego punktu widzenia, to mało prawdopodobne, tym gorzej dla logiki i opinii ekspertów.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze