Pindera: Mistrz wyjątkowy

Sporty walki
Pindera: Mistrz wyjątkowy
fot. PAP

Henryk Średnicki nie żyje, kolejna smutna wiadomość. Nie tak dawno Wiesiek Rudkowski, teraz Heniu.

Tak na niego mówiono. Po prostu Heniu. Wyjątkowa postać w polskim boksie, i to nie tylko dlatego, że jest jedynym naszym mistrzem świata. Turnieje mistrzowskie w boksie olimpijskim rozgrywane są od 1974 roku, a Średnicki po złoty medal sięgnął w ich drugiej edycji, w Belgradzie (1978). W półfinale stoczył heroiczny bój z pięściarzem ZSRR, Aleksandrem Michajłowem, a w walce o złoto pokonał Kubańczyka Hectora Ramireza. A między tymi walkami ostro pobalował, takie krążą legendy.

 

I na pewno jest w tym ziarnko prawdy, bo Heniu był doprawdy mistrzem nietuzinkowym. Poznałem go bliżej już u schyłku wielkiej kariery, ale nawet wtedy był wymagającym rywalem dla najlepszych. Wcześniej był po prostu niesamowity. Kubański luz łączył z umiejętnościami i siłą. Przypominał ciężarowca z najlżejszych wag. Był niski (158 cm), miał szerokie plecy i zawadiacki uśmiech przyklejony  do twarzy. Kochał kobiety i rozrywkowe życie, a powiedzieć, że nie bał się nikogo, to nic nie powiedzieć. Miał fantazję, potrafił przyłożyć dwa razy większemu koledze z reprezentacji, czy klubu. Gdyby nie jego rozrywkowy tryb życia miał szanse zostać najlepszym w historii polskiego, olimpijskiego boksu, a później „wyczyścić” najlżejsze kategorie na zawodowych ringach.

 

I choć nie były to czasy, by myśleć o takiej karierze, on miał obiecane, że jak stanie na olimpijskim podium w Moskwie (1980), to będzie mógł podpisać taki kontrakt. Nie stanął, przegrał w ćwierćfinale z Wiktorem Miroszniczenką ze Związku Radzieckiego i o zawodowstwie mógł zapomnieć.

 

Miał bokserski instynkt jak mało kto. Dwa złote medale mistrzostw Europy, jedyne dla Polski złoto mistrzostw świata i sześć tytułów mistrza naszego kraju tylko to potwierdzają, ale uzasadniony niedosyt pozostaje. Na igrzyskach olimpijskich w Montrealu (1976) pokonał go późniejszy srebrny medalista, znakomity Koreańczyk Lee Byong Uk, cztery lata później wspomniany Miroszniczenko.

 

Ale w Halle (1977) i Kolonii (1979) nie był na niego silnych, został tam mistrzem Europy. W Halle w wadze papierowej (48 kg), w Kolonii w muszej (51 kg). Zbijanie wagi dużo go kosztowało, ale w tym pierwszym przypadku wyszło na dobre naszej reprezentacji, bo po złoto w muszej sięgnął wielki rywal Średnickiego, Leszek Błażyński, dwukrotny brązowy medalista olimpijski.

 

Wywiady ze Średnickim, to była przyjemność. Byłem wtedy młodym dziennikarzem, jeszcze na studiach oglądałem na żywo jego wygrane w pierwszych turniejach poświęconych pamięci Feliksa Stamma, ale spotkanie z Heniem oko w oko, to było coś.

Pamiętam doskonale: wczesne lata 80 –te, hotel Polonia w Warszawie i Średnicki przed meczem z Legią robiący wagę. Miał się wtedy spotkać ze Zbyszkiem Raubą w kategorii koguciej. Jego trenerem w Jastrzębiu był wtedy słynny Antoni Zygmunt, dusza człowiek, ale twardziel jakich mało, nie znoszący sprzeciwu.

 

Zmierzył temperaturę wody w wannie własnym łokciem i zanurzył w niej mistrza świata. Przypominało to gotowanie homara. Później zawinął w dwa koce, kazał biegać po schodach i znów do wrzątku. I tak kilka razy.

 

Następnego dnia Średnicki z Raubą przegrał, ale wcześniej udzielił mi pasjonującego wywiadu w którym nie oszczędzał nikogo, siebie również. I tak było przy każdym spotkaniu. Heniu zawsze był otwarty, gotowy na rozmowę, tyle, że po latach jego życie nie było już takie, jak w czasach sportowych sukcesów. Mistrza dopadły choroby z którymi nie potrafił walczyć tak skutecznie, jak z ringowymi rywalami. Wciąż chciał żyć, tak jak dawniej, na całego, a zdrowie już na to nie pozwalało.

 

Umarł w szpitalu w wieku 61 lat. Stanowczo za wcześnie, mistrzowie nie powinni tak wcześnie odchodzić.   

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie