"Ten dupek Kobe Bryant"

Koszykówka
"Ten dupek Kobe Bryant"
fot. PAP

Dwadzieścia lat minęło, jak jeden dzień. Kobe Bryant, który do NBA wkraczał jako najmłodszy gracz w historii, 13 kwietnia 2016 roku zakończył karierę. Przez te dwie dekady rozkochał w sobie pół świata i zniechęcił drugie tyle. Dziś jedni i drudzy czują pustkę.

Podobno aby osiągać sukcesy w sporcie trzeba być maniakalo-narcystycznym megalomanem. Historia, i to nie tylko ta sportowa, zna takich przypadków wiele. Legendarny Michael Jordan miał to szczęście, że większość jego kariery przypadła na czas przed rozkwitem ery internetu. Dzięki temu wiele przykładów jego gwiazdorzenia, buty, a czasami nawet chamstwa nigdy nie ujrzało światła dziennego.

 

Kobe Bryant do NBA trafił wprost z liceum. Media szybko namaściły go następcą "Największego", a ambitny młodzieniec naturalnie wszedł w buty swojego idola (za sprawą kontraktu z firmą Nike stało się tak dosłownie). Potówka naciągnieta na łokieć, wysunięty język, rzuty z odchylenia, nawet powrót na własną połowę boiska po udanej akcji - oglądając występy Kobe'ego Bryanta widzimy niemal dosłowną kopię Jordana.

 

W czasie wspólnych lat spędzonych na parkietach NBA, nawet traktujący wszystkich z góry Michael docenił Kobe'ego i wielokrotnie utwierdzał młodszego o piętnaście lat gracza, że jest na właściwej drodze, by mu dorównać. Odchodząc z NBA Jordan powiedział: "Będzie zawodnik lepszy ode mnie." Czy miał na myśli Bryanta? Tego nie wiadomo. Wiadomo zaś, że Kobe zrobił wszystko, żeby tak uważano. Pobił wiele rekordów Jordana i całej NBA. Strącił Michaela z podium strzelców wszechczasów ligi, ale nie dorównał mu pod względem zdobytych tytułów. Udało mu się za to wyprzedzić go w innym względzie.

 

Doskonały egoista

 

Ci którzy nie wytrzymywali presji wyniku wywieranej przez Michaela Jordana, musieli opuścić Chicago Bulls. W Los Angeles Bryant poszedł o krok dalej. Z Shaquille'm O'Neilem tworzył superduet, który dał Lakersom trzy tytułu mistrzowskie. Z czasem jednak ego Kobe'ego zmusiło Shaqa do odejścia. Jako "Jordan Los Angeles" zdobył z Lakersami jeszcze dwa tytuły i pobił niezliczone rekordy. Także te niechlubne. W 2014 roku został najczęściej pudłującym graczem w historii NBA. Rekord pod względem ilości rzutów - 50 - ustanowił w swoim pożegnalnym występie. Zdobył w nim 60 punktów i niemal w pojedynkę pokonał walczących o play-off Utah Jazz. Dla porównania w swoim rekordowym występie, w którym zdobył 81 punktów, Bryant wykonał zaledwie...46 rzutów. To i tak o cztery więcej niż reszta jego drużyny w tym pamiętnym meczu. Ta statystyka najlepiej pokazuje boiskowy egoizm Bryanta.

 

W ostatnich latach swojej kariery, jeśli nie leczył kontuzji, Kobe rzucał, rzucał i rzucał, ale tylko czasem trafiał. Nadal był graczem wielkim, ale grono jego antyfanów rosło wprost proporcjonalnie do ogólnej liczby zdobytych przez niego punktów. Wielu świetnych graczy wzmocniło w tym czasie Lakersów, ale szybko odchodzili rozczarowani brakiem współpracy z Bryantem. Wszystko to przestało się jednak liczyć 29 listopada 2015 roku. Tego dnia Kobe wypowiedział pamiętne słowa: "Moje serce zniesie kołatanie, mój umysł wytrzyma krytykę, ale moje ciało wie, że czas się pożegnać."

 

Ceremonia jak ze snu

 

Świat NBA żegnał go przez pięć miesięcy. W każdej hali otrzymywał owację na stojąco. W tygodniu poprzedzającym jego ostatni mecz w internecie pojawiła się niezliczona ilość artykułów, memów i filmów oddających mu hołd. W pewnym wideo gwiazdy światowego sportu poproszono o jedno określenie najlepiej pasujące do Kobe'ego Bryanta. Typowany na jego następcę Kevin Durant bez cienia nienawiści użył słowa "Dupek". Jeśli miarą czyjegoś sukcesu jest liczba wrogów, to Kobe Bryant jest największym koszykarzem w historii. Przez dwadzieścia lat swojej kariery z trybun wysłuchał wszelkich możliwych inwektyw, a na parkiecie zebrał siniaki każdej części ciała. Ale szanują go wszyscy i dla wielu jest inspiracją.

 

 

Raczkujący internet sprawił, że Jordanowi wiele uszło płazem. Rozkwit internetu obnażył ludzkie słabości Bryanta, ale jego pożegnanie wyglądało lepiej niż pożegnanie Michaela Jordana. Przed ostatnim meczem Kobe'ego parkiet w Staples Center ozdobiono jego numerami: 8 i 24. Ceremonie poprzedzające i kończące spotkanie mogłyby zaś zdobyć Oscara w kategorii najlepszej reżyserii. Końcowe przemówienie Bryanta, wyszydzające jego boiskowy egozim i zakończone słowami "Mamba Out" mnoży się w internecie w zastraszającym tempie. Podobnie, jak filmiki z jego najlepszymi akcjami, montowane przez fanów z całego świata. Każdy z nich na swój sposób przeżywa przejście na emeryturę "Jordana Naszych Czasów". 

 

Co będzie dalej z Bryantem? On sam deklaruje chęć nauczenia się jazdy na nartach, surfowania i skoków na spadochronie. Chce także poświęcić więcej czasu rodzinie. O pieniądze martwić się już raczej nie musi. Ale wątpliwe, by długo wytrzymał bez koszykówki. Najpewniej powróci do Lakersów, jako mentor młodzieży, trener lub członek kadry zarządzającej. Kto wie, może tak jak Jordan doczeka się też swojego pomnika przed halą ukochanej drużyny...

 

Tomasz Ołdak, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie