Leicester City o krok od mistrzostwa
Leicester City jest o krok od zdobycia piłkarskiego tytułu Mistrza Anglii. Podopieczni Claudio Ranieriego muszą wygrać tylko jeden z trzech ostatnich meczów. Pierwsza szansa w niedzielę, kiedy na wyjeździe zmierzą się z Manchesterem United.
Na początku sezonu szanse, że "Lisy" sięgną po tytuł oceniano nisko. Na tyle nisko, że bukmacherzy uznawali, że pięć razy bardziej prawdopodobne jest odkrycie, że Elvis Presley żyje (1000-1), w podobnej kategorii fikcji, co ewentualna nominacja piosenkarza Justina Biebera na prezydenta Stanów Zjednoczonych (5000-1).
Na trzy kolejki przed końcem sezonu, bukmacherzy dają jednak piłkarzom Leicester 96 proc. szans na zwycięstwo i przygotowują się do największej wypłaty w historii brytyjskiej bukmacherki. Jak oszacowano, łączne straty dla największych brytyjskich firm zajmujących się obstawianiem wyników sportowych mogą sięgnąć nawet 50 milionów funtów - nieco więcej niż wartość całej drużyna "Lisów".
Wielu kibiców ma nadzieję, że z sukcesu będzie można się cieszyć już w niedzielę. Trzy tysiące wybierają się z piłkarzami na Old Trafford, aby wspierać ich przez 90 minut meczu. Kolejne dwa tysiące będą oglądały mecz na telebimie na King Power Stadium w Leicester. Pozostałe ponad trzysta tysięcy mieszkańców Leicester - w lokalnych pubach.
W mieście odczuwalna jest niemalże elektryczna atmosfera oczekiwania. Niebieskie koszulki i szaliki "Lisów" ma na sobie każdy, a kto jeszcze nie ma - co kilkanaście metrów ma szansę to nadrobić. Dzieci grają w piłkę na ulicy, przekrzykując się tylko, czy są najlepszym strzelcem - Jamie'm Vardym - czy uznanym za najlepszego piłkarza ligi Riyadem Mahrezem.
Lokalne kawiarnie sprzedają capuccino z posypką czekoladową w kształcie głowy lisa lub... głowy Vardy'ego. Na wystawach sklepów - szaliki, flagi, balony układające się w nazwę klubu. W pubie - specjalne piwo, "wolej Vardy'ego".
Sam napastnik w niedzielę nie wybiegnie na boisko, bo wciąż pauzuje po awanturze z sędzią, jaką wywołał po otrzymaniu czerwonej kartki w meczu przeciwko West Hamowi. Claudio Ranieri, trener Leicester, na tyle przejął się utratą jednego z najlepszych zawodników, że pomimo nagłej gigantycznej popularności klubu wrócił do starego zwyczaju witania się ze wszystkimi dziennikarzami osobiście na przedmeczowych konferencjach prasowych. Nie zrobił tego raz - i Vardy wyleciał z boiska. Nie chce ryzykować, więc w piątek cierpliwie witał się z kilkudziesięcioma stłoczonymi dziennikarzami z całego świata.
Szkoleniowiec tonuje emocje: "mistrzostwo jeszcze nie jest zdobyte, a rywale nie będą chcieli oddać punktów". Przed niedzielnym meczem z United zapewniał, że chce, aby jego zawodnicy zagrali najlepszy mecz sezonu.
"To co się dzieje jest nieprawdopodobne, historia dzieje się na naszych oczach - i mamy tego świadomość. Ważne, abyśmy zakończyli tę przygodę jak w amerykańskim filmie. Tam zawsze jest dobrze, happy ending" - żartował włoski trener.
Z kolei manager Manchesteru United, niedzielnego rywala Leicester, Louis van Gaal podkreślił, że jego drużyna nie planuje "psuć świętowania, ale nieco je opóźnić". "Musimy ich pokonać, bo wciąż walczymy o czwarte miejsce w tabeli" - przekonywał. "Nie możemy więc dopuścić do tego, aby zostali mistrzami już w niedzielę. Myślę, że powinni nimi zostać za tydzień" - powiedział.
Całe Leicester z pewnością się z nim nie zgadza - i o 14.05 czasu lokalnego (15.05 czasu polskiego) zasiądzie do telewizorów w jednym celu: obejrzenia happy endu do jednej z najbardziej nieprawdopodobnych historii współczesnego futbolu.
Komentarze