Iwańczyk po Pucharze Polski: Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia

Piłka nożna

Kiedy wydawało się, że i polska piłka nożna z nierozłącznymi dlań elementami oprawy dogoniła światowe widowiska, meczem finałowym o Puchar Polski znów cofnęliśmy się o epokę. Sprawa jest jednak na tyle zniuansowana, że trudno o kategoryczne wnioski i proste rozwiązania. Trudno, kiedy wciąż ma się do czynienia z kimś niedojrzałymi i nieprzewidywalnym.

Pomysłowych Dobromirów nie brakuje. Dla jednych zaangażowani kibice to zwyczajni kibole, których nie należy czynić partnerami w dialogu, i basta; dla drugich – nic się nie stało, bo przecież nie pierwszy to finał, który kończy się skandalem; dla trzecich – winny tylko PZPN i Zbigniew Boniek; jeszcze dla innych – zakazać Pucharu Polski na Stadionie Narodowym, dedykować ten obiekt tylko reprezentacji.

Dziś race, a jutro?

Z piewcami tej ostatniej teorii zupełnie się nie zgadzam, zwyczajnie plotą populistyczne bzdury, z resztą można dyskutować. Dla kibiców, odkąd kibicowski świat światem, oprawy są nierozłącznym elementem meczów. Nie tylko dla nich. Znam naprawdę wielu, którzy ultrasami nie są, a na stadiony przychodzą także dla widoku rozszalałych, kolorowych trybun. Race są dozwolone, ale tylko w ściśle opisanych ustawą okolicznościach. Na pewno do tych procedur nie zastosowali się kibice na Narodowym, nie tylko nagięli prawo, na co przecież przymykamy oko, ceniąc wysiłek, koszt i efektowność wszystkich opraw, ale w sposób godny potępienia je złamali.

Dlatego tym razem nie można powiedzieć „nic się nie stało”. Nie, stało się. W oderwaniu od procedur jestem skłonny przyjąć do wiadomości, że kibice są ściśle zhierarchizowaną grupą, zdolną dość intuicyjnie diagnozować zagrożenia, eliminować niesubordynowane jednostki, etc. Powiem więcej: są w stanie wychwytywać nawet największe zagrożenia, z którymi pewnie nie poradziłyby sobie delegowane do tego służby. Tak, mam na myśli m.in. terroryzm. I o ile do niedawna nie pomyślałbym o tym wcale, teraz nie ma we mnie pewności, że doprowadzając do skandalu, takiego jak w poniedziałek, rzucający racami na boisko nie posuną się do jeszcze większych głupstw. Odbiorca sprzed telewizora, gazety czy Internetu rozumuje wprost: wnieśli tyle rac, mogą wnosić co chcą, robić co chcą. Celowo doprowadzić do tragedii też.

Jeszcze większy chaos

Długo by pisać, ale właśnie w poniedziałek kibice (tu pytanie, czy rzucający racami, zasługują, by nazywać ich kibicami) stracili to, na co pracowali ostatnimi laty – zaufanie. Nie mam tendencji, by traktować ich en bloc, ale na powrót – niestety – stali się grupą, z którą nie warto się umawiać, negocjować. To przez nich na niewiarygodnego menedżera w rozmowach z administracją i służbami odpowiadającymi za bezpieczeństwo wyszedł szef PZPN. Bo to właśnie Boniek starał się oswajać wszystkich z myślą, że kibice to godny zaufania partner, to właśnie także na tej relacji budował swoje bezgraniczne wydawało się poparcie trybun. W mig nie zostało z tego nic, poszło z racą. Racami rzucanymi na boisko w bramkarza Legii.

Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że mecz należało przerwać. Owszem, przepisy regulujące organizacją imprez masowych nie tylko pozwalały, a wręcz nakazywały jej przerwanie, jednak rozsądek podpowiadał, że nie należało tego robić. Czasem warto nie zastosować się do należnych sytuacji regulacji, by uniknąć jeszcze większych strat. A taką byłoby z pewnością – pomijając podeptanie Pucharu Polski do cna – zagrożenie, które wynikałoby z jeszcze większego chaosu.

Jaka kara?

W czwartek Wydział Dyscypliny PZPN wyda orzeczenie w sprawie Lecha. Może być bardzo dotkliwe, a nawet powinno być, bo przecież klub bierze odpowiedzialność za kibiców, między których rozdysponowuje bilety. Górna granica finansowych sankcji sięga pół miliona złotych, nie licząc strat, jakie szacuje teraz operator Stadionu Narodowego. Pozbawione sensu wydaje się natomiast wykluczenie Lecha z rozgrywek. Nie dlatego, że to jeden z nielicznych obok Legii klubów, który gwarantuje przyzwoity poziom tych rozgrywek. Przede wszystkim dlatego, by nie mieszać dwóch porządków – sportowego i proceduralnego. Wiem, że UEFA niegdyś w sposób bezwzględny eliminowała angielskie kluby, na ten casus powołują się co bardziej porywczy komentatorzy, ale na szczęście to nie analogiczny przypadek, w poniedziałek na Narodowym nikt nawet nie odniósł obrażeń.

Niezależnie od tego, co postanowią działacze, wszyscy zainteresowani wyjdą z tej sytuacji poharatani. Klub, bo w realiach polskich klubów każdy grosz wciąż ogląda się dwa razy. Prezes Boniek, bo zaufał mając świadomość, jak chybotliwy to układ, a teraz – w obliczu surowych kar dla Lecha – z sojusznika stanie się wrogiem kibiców. Najbardziej jednak dotknięty zostanie Puchar Polski, należny mu poziom i oprawa. Długich lat będzie trzeba, by jego prestiż jako widowiska znów odbudować. Tym bardziej w sytuacji, kiedy dobrej piłki weń wciąż naprawdę niewiele.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie