Różalski: Kilka tygodni temu odnowiła mi się kontuzja... lewego jądra
Marcin Różalski (5-4, 3 KO, 1 Sub) nie może się już doczekać nadchodzącej walki z Mariuszem Pudzianowskim (9-4, 3 KO, 2 Sub). Chociaż czuje się w stu procentach gotowy, to zdradził, że w trakcie przygotowań przytrafiła mu się przykra sprawa. - Ogólnie ze zdrowiem jest dobrze. Aczkolwiek trzy tygodnie temu odnowiła mi się kontuzja lewego jądra - powiedział w rozmowie z Polsatsport.pl.
Maciej Turski: Jesteś jakiś spokojny. Nie widać po tobie emocji. To znaczy, że wszystko poszło po myśli?
Marcin Różalski: Nie, zawsze wszystko idzie po mojej myśli. Nawet gdy są kontuzje, to przecież nie będę płakał i skamlał, bo jestem mężczyzną. Gdybym żył w czasach średniowiecznych, to już dawno bym nie walczył, bo albo byłbym niezdolny bez ręki czy nogi, albo zabiliby mnie. Cały czas w to brnę, bo lubię się bić. Jestem w sporcie trzydzieści lat, więc czym mam się stresować.
Co z twoim zdrowiem? Były jakieś kontuzje?
Ogólnie ze zdrowiem jest dobrze. Aczkolwiek trzy tygodnie temu odnowiła mi się kontuzja lewego jądra. W walce z Pawłem Słowińskim dostałem bardzo mocne kopnięcie w krocze. Przez tydzień sikałem krwią i coś tam się widocznie popsuło. Teraz, gdy kończyły mi się sparingi, dostałem trzy razy w to samo miejsce i pojawił się problem. Były trzy obawy - że jądro pękło, zrobił się guz albo krwiak. No i krwiak się zrobił. Na szczęście wszystko udało się stłumić i jest dobrze. Sądzę, że jak dostanę w to samo miejsce, to się chyba nie pozbieram.
Podchodzisz do tej walki, jak o być albo nie być w KSW?
To nie zależy ode mnie. Ja i Mariusz stoimy w tych samych boksach, nikt z nas nie startuje z pole position. Nie wiem, co będzie. Jeśli Martin i Maciek uznają, że ludzie już nie chcą mnie oglądać, to nie będę walczył. Jeżeli ja uznam, że nie chcę się bić, to też będzie koniec.
Przejdź na Polsatsport.pl